Philippe Sands: Norymberga zaczęła się we Lwowie

Koncepcja „zbrodni ludobójstwa", która narodziła się w 1945 r., zamiast łagodzić narodowe antagonizmy, z czasem zaczęła je podsycać – taki wniosek wysnuwa brytyjsko-francuski prawnik Philippe Sands w niezwykłej książce „Powrót do Lwowa".

Publikacja: 01.06.2018 18:00

Philippe Sands „Powrót do Lwowa”, Oficyna Wydawnicza ASPRA, przeł. Jacek Soszyński, Warszawa 2018

Philippe Sands „Powrót do Lwowa”, Oficyna Wydawnicza ASPRA, przeł. Jacek Soszyński, Warszawa 2018

Foto: materiały prasowe

Na czym polega jej wyjątkowość? Po pierwsze, jest to książka, w której obcokrajowiec relacjonuje fragment polskiej historii, o której nie mieliśmy pojęcia, a która zmieniła powojenny ład międzynarodowy. Po drugie, to opowieść na wskroś osobista, owoc sześcioletniego śledztwa rodzinnego. Na dodatek udanego, choć efekty są gorzkie i szokujące. Po trzecie, jest to również książka historyczna. Opowiada o Lwowie z okresu 1900–1945, a także o historii prawa i o tym, jak kształtowały się ponadnarodowe regulacje karne, które dziś stanowią podstawę działania Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Po czwarte, stanowi opowieść o porządku, który na naszych oczach ulega przemianie. W co ostatecznie się zmieni? Tego nie wiadomo, ale przyszłość międzynarodowych regulacji nie wygląda zbyt optymistycznie. Bo jak mówi sam autor w rozmowie z „Plusem Minusem", żyjemy w czasach zachłanności i zapomnienia, za co możemy wkrótce zapłacić olbrzymią cenę.

Trudna prawda

Pięciuset stronicowy „Powrót do Lwowa" opatrzony podtytułem „O genezie »ludobójstwa« i »zbrodni przeciwko ludzkości«" ma kilku głównych bohaterów. Przede wszystkim jest nim dziadek autora Leon Maurycy Bucholz, którego tajemnicze losy stanowią ważną część książki Sandsa. Nie należy zdradzać, do jakiej prawdy na temat swojej rodziny dotrze autor. Na pewno nie będzie ona łatwa do zaakceptowania.

Wszystko zaczęło się w 2010 r., kiedy Philippe Sands odebrał maila z zaproszeniem na Uniwersytet Lwowski, by poprowadzić wykład na temat zbrodni przeciwko ludzkości i zbrodni ludobójstwa – kwestii, którymi zajmuje się w teorii i praktyce. 57-letni Philippe Sands ma bowiem tytuł profesora prawa. Wykłada na uniwersytecie w Londynie i jednocześnie jest ekspertem międzynarodowego prawa. Wielokrotnie reprezentował ofiary zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości, a także doradzał państwom szukającym sprawiedliwości przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości ONZ, choćby Gruzji w konflikcie z Rosją. Jest także wziętym publicystą i pisarzem. Ma na swoim koncie szesnaście książek oraz dziesiątki artykułów, z których niejeden wywołał burzę w brytyjskiej debacie publicznej. Jakby tego było mało, od 2018 r. jest przewodniczącym angielskiego PEN Clubu. Mieszka w Londynie z żoną i trójką dzieci.

– Dostałem to zaproszenie, a nie kojarzyłem nawet, gdzie jest ten Lviv – opowiadał Sands w maju podczas wykładu na Uniwersytecie Warszawskim. – Dopiero jak zobaczyłem, że Lviv jest tym samym miastem co Lwów i Lemberg, w którym wiedziałem, że urodził się mój dziadek w 1904 r., to od razu przyjąłem zaproszenie. Pomyślałem, że dowiem się czegoś więcej o dziadku, ale też o sobie samym. Kim jestem i skąd się wziąłem.

Obok dziadka autora książka ma jeszcze innych bohaterów. To trzej prawnicy: Hersch Lauterpacht, Rafał Lemkin i owiany złą sławą generalny gubernator Hans Frank. Co miało ze sobą wspólnego tych trzech mężczyzn poza wykształceniem prawniczym? Miejscem, które ich połączyło, była Norymberga. W 1945 r. Hans Frank zasiadł na ławie oskarżonych pośród prominentnych nazistowskich zbrodniarzy. Z kolei Lemkin i Lauterpacht znaleźli się po drugiej stronie barykady, wśród prawników dążących do skazania Niemców za ich zbrodnie popełnione w czasie wojny. Co ciekawe, Philippe Sands spotkał się z synem Hansa Franka. Zapamiętał, jak podczas ich pierwszego spotkania Niklas Frank wyciągnął zdjęcie, na którym widać było zwłoki jego ojca po egzekucji i powiedział: „Jestem przeciwny karze śmierci co do zasady, ale w jednym przypadku była konieczna. W przypadku mojego ojca". W taki oto wstrząsający sposób zostali przyjaciółmi.

Oskarżyciel Franka, Hersch Lauterpacht, urodził się w 1897 r. w Żółkwi. Mieście, które przed II wojną światową w połowie zamieszkiwali Żydzi. Niemal wszyscy, czyli blisko 5 tysięcy osób, zostali zamordowani przez Niemców w 1941 r. Obecnie Żółkiew jest 13-tysięcznym miastem należącym do obwodu lwowskiego na Ukrainie. Bogatym w zabytki i szczycącym się tym, że w 2017 r. dzięki unijnemu projektowi wyeliminowano tam ogrzewanie gazowe. Teraz jest ekologicznie i czysto, choć brzmi to trochę ponuro w świetle historii miasta.

Lauterpacht jeszcze w latach 20. wyjechał na Zachód, ale część jego rodziny została w Żółkwi. Dziś ich szczątki znajdują się w tej samej zbiorowej mogile co przodkowie Philippe'a Sandsa, bo prababcia pisarza mieszkała po drugiej stronie ulicy, przy której urodził się Lauterpacht.

Zaczynając od historii Lauterpachta i jego studenckich doświadczeń na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, Sands stopniowo przechodzi do reportażu. Szczegółowo opisuje proces zbierania dokumentacji. Opowiada o archiwach, które wertował we Lwowie, i o stosunku dzisiejszych lwowian do jego pracy. Jednocześnie kreśli portret miasta z początków XX w. i jego wielokulturowych mieszkańców. Pisze o „coraz bardziej iluzorycznej" władzy Austriaków nad Lwowem w 1917 r. A także o krwawych walkach polsko-ukraińskich, które rozegrały się w 1918 r. i do polskiej historii przeszły jako bohaterska obrona miasta z udziałem słynnych Orląt Lwowskich. Perspektywa Sandsa jest jednak inna. Dla niego to była krwawa wojna domowa. Ta perspektywa człowieka z Zachodu, który próbuje zrozumieć zawiłości narodowościowe w Galicji i przykłada do niej niekiedy nazbyt współczesne kategorie oraz wartości, powraca wielokrotnie. Choćby w takich zdaniach, jak: „Ulice Lwowa przepełniały nierówności społeczne podsycane ksenofobią, rasizmem, solidarnością grupową i różnorodnymi konfliktami". Sam zresztą ma świadomość, jak trudno jest porzucić bezpieczny kaftan londyńskiego prawnika i wyobrazić sobie mentalność lwowian z początku XX w. Ale jego perspektywa, przez to, że jest tak inna od naszego polskiego piśmiennictwa historycznego, jest tym bardziej cenna. Pozwala nam przez chwilę popatrzeć na polską historię przez okulary zachodnich intelektualistów.

Tłumy na spotkaniach

Książka została wydana w 2016 r. w Nowym Jorku, niedługo później w Londynie i szybko doczekała się kilkunastu przekładów. Autorem polskiego tłumaczenia jest prof. Jacek Soszyński. Jednak pierwszy zagraniczny przekład ukazał się we Lwowie, gdzie spotkał się ze sporym zainteresowaniem. Na spotkania autorskie przyszły tłumy. Ze względu na treść książki, ale też z uwagi na renomę prawniczo-publicystyczną, jaką cieszy się Philippe Sands na Zachodzie. Biorąc pod uwagę jego dorobek naukowy i prawniczą praktykę, zupełnie nie dziwi, dlaczego zainteresowała go postać Herscha Lauterpachta. Polskiego Żyda, który w 1923 r. wyjechał do Anglii i tam zrobił karierę naukową. Lauterpacht w obliczu potworności zbrodni niemieckich zaczął pracować nad przepisami, które umożliwiłyby ponadnarodowe ściganie sprawców i wymierzenie im sprawiedliwości. Był współautorem statutu Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze. To on ukuł termin „zbrodnia przeciwko ludzkości". Sands pokazuje, jak koncepcja Lauterpachta zaczęła z czasem przegrywać z drugą, konkurencyjną koncepcją, czyli „zbrodnią ludobójstwa". Wymyślił ją w tym samym czasie inny polski Żyd, również po studiach prawniczych we Lwowie – Rafał Lemkin. On także jest bohaterem książki Sandsa.

Urodził się w 1900 r. we wsi pod Wołkowyskiem na Białorusi, a do gimnazjum uczęszczał w Białymstoku. Jak czytamy w książce Sandsa, „wraz z końcem wojny Wołkowysk znalazł się w granicach Polski. W ten sposób Lemkin, podobnie jak Lauterpacht i Leon [dziadek Sandsa], stał się obywatelem polskim".

Na studia prawnicze wyjechał do Lwowa, gdzie uzyskał doktorat w 1926 r. Fragment książki, w którym autor omawia studia Lemkina, jest również wnikliwą opowieścią o relacjach narodowościowych na lwowskim uniwersytecie. Czytamy o niejednoznacznym stosunku polskich profesorów do żydowskich i ukraińskich studentów, a także o procesie kodyfikacji prawa w odrodzonym państwie polskim.

Po studiach Lemkin znalazł pracę w Warszawie jako sekretarz w sądzie apelacyjnym, by z czasem zostać prokuratorem. Zrezygnował jednak z tej posady i w latach 30. otworzył prywatną kancelarię adwokacką w kamienicy na warszawskim Śródmieściu.

We wrześniu 1939 r. uciekał przed Niemcami na wschód. Przez krótki czas ukrywał się na wołyńskiej wsi. Stamtąd podążył na północ. Przez rodzinny Wołkowysk, a potem przez Wilno przemieszczał się pod okupacją sowiecką w kierunku Bałtyku i w 1940 r. przeprawił się do Szwecji. Ostatecznie podróżując koleją i statkami przez sowiecką Rosję, dotarł do Stanów Zjednoczonych, które stały się jego drugą ojczyzną.

Prawników dwóch

W kolejnych rozdziałach Philippe Sands zderza ze sobą osobowości oraz prawnicze koncepcje Lauterpachta i Lemkina. Choć obydwaj dążyli do tego samego, ich projekty radykalnie się od siebie różniły.

– Po II wojnie światowej jednostki i grupy uzyskały ochronę międzynarodowego prawa. To był moment przełomowy, istna rewolucja w prawach człowieka – tłumaczy w rozmowie z „Plusem Minusem" prof. Sands. – Po 1945 r. państwo nie mogło już bezkarnie pozbawić życia swoich obywateli, tylko podlegało zewnętrznym ograniczeniom. Wcześniej była to wewnętrzna sprawa państwa.

Lauterpacht wymyślił coś zupełnie nowego. Stwierdził, że każda istota ludzka na kuli ziemskiej ma podstawowe prawa ze względu na swe człowieczeństwo, a jej przyrodzone prawa ograniczają suwerenność państw. Lauterpacht w Norymberdze znalazł się w zespole brytyjskich prokuratorów jako ekspert prawa międzynarodowego. Właśnie wtedy zaproponował wprowadzenie do statutu norymberskiego terminu „zbrodnia przeciwko ludzkości".

Lemkin był z kolei wśród ekspertów amerykańskich. „W przeciwieństwie do Lauterpachta, skupiającego się na zbrodniach przeciwko ludzkości i dążącego do zapewnienia ochrony poszczególnym osobom, Lemkin bardziej troszczył się o obronę zbiorowości ludzkich" – różnicuje ich postawy Sands w „Powrocie do Lwowa".

I choć jak mówi sam Philippe Sands, na kolację wolałby się wybrać z dowcipnym i gadatliwym Lemkinem niż z wyciszonym i zasadniczym Lauterpachtem, to jednak słuszność przyznaje temu drugiemu. Zdaniem Sandsa pojęcie „zbrodni ludobójstwa" przyniosło z czasem wiele niepożądanych skutków, które obserwował w swojej praktyce zawodowej. Przede wszystkim w przypadku „ludobójstwa", inaczej niż w przypadku „zbrodni wojennych" i „zbrodni przeciwko ludzkości", trzeba udowodnić zamiar sprawcy, a każdy prawnik potwierdzi, że często nie jest to zadanie łatwe. Tym bardziej że masowi mordercy rzadko kiedy prowadzą skrupulatne notatki i zapiski, w których deklarują zamiary wymordowania całych grup ludzkich z określonych przyczyn. Ale jest i drugi, może nawet bardziej szkodliwy efekt wprowadzenia kategorii „zbrodni ludobójstwa", który dotyczy sfery psychologicznej. – Moje doświadczenie ze spraw dotyczących ścigania przypadków ludobójstwa potwierdza, że większość uwagi skupia się na dowodzeniu zamiaru – rozwija swoje wątpliwości prof. Sands. – To wytwarza specyficzną atmosferę solidarności wśród ofiar, które zaczynają budować na tym swoją tożsamość. Obcowanie z materiałami dowodowymi w postaci nagrań, fotografii czy z zeznaniami świadków tylko potęguje poczucie wrogości. Po raz kolejny przypominamy sobie, co „oni" zrobili „nam". Wniosek, jaki wyciągnąłem z mojej pracy, jest taki, że niestety pojęcie „ludobójstwa" sprzyja polaryzacji zbiorowych tożsamości – mówi prof. Sands.

To ponura sytuacja, gdy koncepcja „ludobójstwa", która została wymyślona po to, by nigdy więcej do niego nie doszło, może paradoksalnie wywoływać nacjonalistyczną radykalizację, która w konsekwencji może skutkować właśnie takimi zbrodniami. Innymi słowy, ofiary rasistowskiej polityki zaczynają posługiwać się tymi samymi kategoriami co nacjonalistyczni ideolodzy. Poszkodowani przejmują myślenie katów. Ale tego nikt nie mógł przewidzieć w 1945 r.

Choć kwestionowanie koncepcji ludobójstwa zdaje się być radykalną opinią, to Philippe Sands nie jest odosobniony w swych poglądach. Przytacza choćby opinię Christiana Axboe Nielsena, który był ekspertem w biurze prokuratury MTK i który pisał wręcz o „fiksacji" na punkcie pojęcia „ludobójstwo", przyćmiewającego wszystkie inne zbrodnie. Dostrzegał to zjawisko, analizując między innymi sprawy zbrodni z wojen na Bałkanach. W podobnym tonie wypowiada się prof. Timothy Snyder, znany w Polsce m.in. za sprawą ważnej książki „Skrwawione ziemie", w której unika nadużywania terminu „ludobójstwo". – Zgadzam się z Timothym Snyderem. Ta swoista rywalizacja martyrologiczna może koniec końców przesadnie rozciągać spory, zamiast rozwiązywać zaszłości i dążyć do historycznej prawdy – podkreśla prof. Sands.

Między innymi dlatego Hersch Lauterpacht do końca życia zwalczał ideę „zbrodni ludobójstwa", która była według niego szkodliwa. Denerwowało go, że zyskała taką popularność w świecie i że Rafał Lemkin zaskarbił sobie uwagę na forum międzynarodowym. Zresztą do dziś to Lemkin pozostaje bardziej rozpoznawalną postacią w historii międzynarodowego prawa jako autor konwencji ONZ o ludobójstwie. O Herschu Lauterpachcie podręczniki wspominają rzadko. To jeszcze jeden powód, dla którego Philippe Sands napisał swoją książkę w taki, a nie inny sposób.

Jednostka wobec historii

Jednak „Powrót do Lwowa" ma nie tylko wymowę historyczno-prawną i osobistą. Niezbyt optymistyczne postscriptum dodał do książki sam pisarz na spotkaniu autorskim w Warszawie. Podczas serii pytań skierowanych do profesora z wypełnionej słuchaczami widowni pojawiła się kwestia, na ile prawo międzynarodowe ukształtowane po wojnie nadal pozostaje skutecznym mechanizmem gwarantującym pokój na świecie. – Prawo międzynarodowe powstaje jako następstwo konkretnych zdarzeń i nie jest w stanie ich wyprzedzać – mówił prof. Sands. – Po 1945 r. zaczęto budować system, który realnie zmienił ład międzynarodowy. Dzisiaj jednak przechodzi on głęboki kryzys. Tamte mechanizmy regulacyjne przestały wystarczać i nie jesteśmy za bardzo w stanie przekształcić go tak, aby znowu był skuteczny – tłumaczył bez optymizmu.

Odniósł się do tendencji odśrodkowych w Unii Europejskiej na przykładzie brexitu w Wielkiej Brytanii, a także do polityki Węgier i Polski, które, jego zdaniem, kwestionują ponadnarodowy porządek prawny, odwołując się do suwerenności państwowej i prawa do samostanowienia. – Podobne myślenie coraz częściej pojawia się we Włoszech i w Niemczech. Obawiam się, że to wszystko prowadzi nas do miejsca, z którego wyszliśmy w 1945 r., czyli do katastrofy. Dlatego idea Lauterpachta jest mi tak bliska. Każdy człowiek ma prawa ze względu na to, że jest człowiekiem, a nie ze względu na to, do jakiej grupy przynależy – podkreślał.

Może byłby bardziej optymistyczny, gdyby za oceanem sytuacja była inna, ale złudzeń pozbawia go polityka prezydenta Donalda Trumpa, który konsekwentnie usiłuje zastępować porozumienia multilateralne (między większą liczbą państw) umowami o charakterze bilateralnym, czyli zawieranymi między dwoma podmiotami. – Trump kalkuluje, że USA będą mogły więcej ugrać, gdy z każdym będą się dogadywać osobno. Istnieje ryzyko, że uda mu się rozchwiać porządek międzynarodowy panujący po 1945 r. Dlatego sądzę, że znaleźliśmy się w bardzo niebezpiecznym momencie historii – tłumaczył swoje stanowisko.

Nie chciał jednak kończyć wykładu pesymistyczną nutą: - Jeżeli z mojej książki płynie jakiś pozytywny wniosek, to taki, że jednostka może uczynić prawdziwą różnicę w historii. Lemkin i Lauterpacht zmienili świat. W 1945 r. nie siedli zapłakani w kącie, tylko pracowali ponad siły, tworząc autorskie koncepcje prawne. Pisali książki i starali się dotrzeć do wpływowych ludzi. Gdy wyrzucano ich drzwiami, wracali oknami, żeby lobbować za ściganiem „zbrodni przeciwko ludzkości" oraz za „zbrodnie ludobójstwa". Udało im się, ich idee zmieniły świat. Choć, jak wiemy, daleko mu do doskonałości – puentował.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Na czym polega jej wyjątkowość? Po pierwsze, jest to książka, w której obcokrajowiec relacjonuje fragment polskiej historii, o której nie mieliśmy pojęcia, a która zmieniła powojenny ład międzynarodowy. Po drugie, to opowieść na wskroś osobista, owoc sześcioletniego śledztwa rodzinnego. Na dodatek udanego, choć efekty są gorzkie i szokujące. Po trzecie, jest to również książka historyczna. Opowiada o Lwowie z okresu 1900–1945, a także o historii prawa i o tym, jak kształtowały się ponadnarodowe regulacje karne, które dziś stanowią podstawę działania Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Po czwarte, stanowi opowieść o porządku, który na naszych oczach ulega przemianie. W co ostatecznie się zmieni? Tego nie wiadomo, ale przyszłość międzynarodowych regulacji nie wygląda zbyt optymistycznie. Bo jak mówi sam autor w rozmowie z „Plusem Minusem", żyjemy w czasach zachłanności i zapomnienia, za co możemy wkrótce zapłacić olbrzymią cenę.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Kobiety i walec historii
Plus Minus
Inwazja chwastów Stalina
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Putin skończy źle. Nie mam wątpliwości
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Elon Musk na Wielkanoc
Plus Minus
Piotr Zaremba: Reedukowanie Polaków czas zacząć