Mit postępu, rozwoju cywilizacji, moralności, ekonomii i nauki jest jednym z najsilniejszych, niemal religijnych, przekonań współczesnego człowieka. Od czasów Oświecenia nauczono nas wierzyć, że wiemy lepiej od naszych poprzedników, lepiej rozumiemy człowieka, lepiej postrzegamy moralność, rozwijamy się w słusznym kierunku. Wiarę w to wzmocnił jeszcze darwinowski ewolucjonizm, który – bez żadnych podstaw naukowych – rozszerzono z przestrzeni biologii także na etykę czy socjologię. W efekcie jesteśmy nauczeni, że rzeczywistość się rozwija, udoskonala, a my stajemy się coraz bardziej ludzcy, otwarci i moralni.

Z rzeczywistością ta opinia niewiele ma wspólnego. I to nawet ujmując rzecz z punktu widzenia biologii i wykluczającej wszelki teizm teorii ślepej ewolucji. Rozwój rzeczywistości pełen jest ślepych zaułków, błędnych rozwiązań. W przestrzeni społecznej widać zaś jeszcze lepiej, że żaden nieunikniony postęp nie istnieje, a moralność czy człowieczeństwo często – także pod pozorem postępowych haseł – ulega regresowi. I właśnie to widzimy obecnie w przestrzeni małżeństwa i rodziny. Doświadczamy jednego z największych regresów w historii ludzkości. Małżeństwo i oparta na nim rodzina w wielu krajach w istocie przestały istnieć. A powodem jest nie tylko to, że rozmyto ich znaczenie, zaczęto określać ich mianem każdy układ, ale także to, że młodzi ludzie zwyczajnie stracili zainteresowanie tą instytucją. Mamy więc coraz mniej małżeństw i coraz mniej rodzin, a związane z małżeństwem zachowania seksualne, które dotąd ograniczane były przez zasady moralne i kulturowe tabu (chroniące najsłabszych w tym układzie, czyli dzieci), przestają obowiązywać.

W ich miejsce powracają zaś uważane za dawno zapomniane zachowania seksualne sprzed wieków. I tak za „przyszłość rodziny i związku" zaczyna się uważać dość ordynarną poligamię i poliamorię. Tak o swoim „trójkątnym", a już niebawem „czworokątnym" związku mówi pewien amerykański przedsiębiorca, 36-letni Adam Lyons, który żyje otwarcie z dwiema kobietami: 28-letnią Brooke Shedd, z którą ma dwuletniego synka, i 27-letnią Jane Shalakovą, która jest z nim w ciąży. Mężczyzna ma także dziecko urodzone przez jeszcze inną kobietę. Taki właśnie związek jest – jego zdaniem – przykładem dla innych. – Lepiej mieć troje rodziców niż dwoje – przekonuje Lyons. Podkreśla, iż „dzięki temu, że żyjemy we troje, mamy logistycznie łatwiej, dzielimy się obowiązkami, a do tego pasuje to do naszych preferencji seksualnych". „Taka jest przyszłość relacji, gdy ludzie żyją tak, jak czują".

Zachwycona trójkątnym małżeństwem jest także Shalakova, która zaznacza, że dopóki nie wstąpiła w ów trójkąt, nie chciała mieć dzieci. – Zawsze sądziłam, że kiedy będziesz mieć dziecko, staniesz się jego niewolnikiem – mówi. Jednak jej zdaniem, gdy obowiązki dzieli się na trzy osoby, można mieć dzieci i nadal prowadzić życie społeczne. Ponoć to nie koniec eksperymentów. Obecnie trójkąt testuje czwartą osobę do związku. Wszyscy zamierzają mieć kolejne dzieci.

Oczywiście można stwierdzić, że to tylko absolutnie wyjątkowa patologia, ale... wcale tak nie jest. Lyons doprowadził tylko do absurdu opinie tych wszystkich sławiących rozmaite patchworkowe układy, w których mężczyzna ma dzieci z kilkoma kobietami, a one – także z innymi facetami. Wszyscy zaś tworzą jedną wspaniałą rodzinę. Ma ona niewiele wspólnego z kulturowym wzorcem, lecz jest regresem w kierunku kohorty plemiennej czy poligamii, w której – inaczej niż w kulturach pierwotnych – w ogóle już nie liczą się interesy dzieci. I nawet jeśli będziemy udawać, że dokonuje się to w imię postępu i wolności, to w istocie jest to regres dokonywany w imię ślepego, niczym nieograniczonego pożądania, które z kulturą i moralnością nic nie ma wspólnego.