A żeby było jeszcze bardziej zaskakująco, zgadzam się z nim w kwestii oceny decyzji politycznej podjętej przez bawarskie władze. Kilkanaście dni temu zdecydowały one, by we wszystkich urzędach i placówkach podległych rządowi Bawarii zawisły krzyże. Pomysł może sam w sobie jest dobry, ale już jego uzasadnienie – dramatyczne.
Otóż krzyże mają wisieć nie jako symbole religijne, ale „odzwierciedlenie kulturowej tożsamości landu", której wyrazem jest wpływ „zachodniego chrześcijaństwa". Premier Markus Söder z bawarskiej CSU podkreślał, że krzyż „reprezentuje elementarne wartości takie jak miłosierdzie, ludzka godność i tolerancja".
I to w tej sprawie zgadzam się z kard. Marxem, który uznał, że „jeśli krzyż został uznany tylko za symbol kulturowy, to znaczy, że nic się nie rozumie". – W takiej sytuacji krzyż byłby w imieniu państwa wywłaszczony, ale to nie państwo ma tłumaczyć, co oznacza krzyż – powiedział przewodniczący Konferencji Biskupów Niemieckich dziennikowi „Süddeutsche Zeitung".
I trudno się z nim nie zgodzić. Krzyż znajduje się oczywiście u podstaw tożsamości Europy, ale zdecydowanie nie jako symbol „tolerancji", lecz przypomnienie, że to chrześcijaństwo (czyli żywa relacja z Jezusem Chrystusem) zbudowało Europę. Wieszanie krzyży, które mają być jedynie symbolem tradycji, nie tylko jest pozbawione sensu, ale może okazać się również przeciwskuteczne.
Tak się bowiem składa, że tego typu symboliczne akty są działaniem pozornym. Sprawiają jedynie wrażenie, że powraca się do korzeni naszej cywilizacji, ale w istocie nic nie zmieniają. Krzyż, który nie jest znakiem zbawienia, który nie symbolizuje Męki i Śmierci, a jednocześnie nie przypomina o zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa, przestaje być ważny, znaczący, przestaje odsyłać do czegokolwiek. Europa nie została bowiem zbudowana na znaku krzyża, ale na Chrystusie.