Wraz z rozwojem wścibstwa wizualnego temat jest z jednej strony coraz bardziej popularny, a z drugiej – zwodniczy. Popularny, bo każdy może zobaczyć zdjęcia każdego i wysnuwać własne wnioski, czy jakiś książę czy znajomy kocha swoją czy cudzą żonę, czy ktoś lubi koty lub czy jest wesołkiem czy ponurakiem. Zwodniczy przede wszystkim dlatego, że wraz z globalizacją – podróżami i filmami – coraz bardziej się do siebie zewnętrznie upodobniamy.
Pamiętam, że w latach 70., gdy spotykałam się z przyjaciółmi w Berlinie Wschodnim – oni przyjeżdżali z PRL-u, ja z Ameryki – zgadywaliśmy, kto jest ze Wschodu, a kto z Zachodu. Gra była bardzo łatwa, nie tylko dlatego, że ludzie ze wschodniej strony muru berlińskiego ubierali się inaczej, ale przede wszystkim dlatego, że ich ruchy i spojrzenie – czyli język ciała – były inne. Byli sztywniejsi, mieli dużo bardziej kontrolowane ruchy, ale przede wszystkim: patrzyli w bok albo pod nogi.
Oczywiście i w obrębie obozu sowieckiego były olbrzymie różnice: w Warszawie w ten sam sposób można było rozpoznać przybyszy ze Związku Sowieckiego, a w Moskwie – później już i w trochę inny sposób – mieszkańców Kaukazu. Moja przyjaciółka Czeczenka, Zula, miała syna w Moskwie, którego bezustannie zatrzymywała milicja, groziła mu, żądała okupu, choć oczywiście wszystkie jego papiery były w porządku. Ale właśnie kończyła się druga wojna, którą Rosja – już Putina – prowadziła przeciwko Czeczenom.
Syn Zuli był blondynem o niebieskich oczach i słowiańskich rysach. Porządnie ubrany, ogolony, uczesany. – Jak spotkasz jakiegoś milicjanta, który wygląda po ludzku, spytaj go, po czym poznają, że jesteś Czeczenem – poprosiła syna Zula. – Ależ to każdy widzi – powiedział ludzki milicjant. I wyjaśnił: – Chodzisz lekko jak ptak, nie jak my. Zula więc, wybitna aktorka sceny teatru w Groznym, nauczyła syna chodzić ciężkim krokiem, lekko się zataczając, może wypiwszy, może na kacu... I nikt go już później nie zatrzymywał.
Ostatnio było dużo zabawy z interpretowaniem zachowania prezydenta Francji Emmanuela Macrona i prezydenta USA Donalda Trumpa. Trump był wyraźnie oczarowany Macronem, brał go coraz to za rękę, dotykał, patrzył na niego z rozrzewnieniem i raz nawet ciągnął go za przepierzenie, tak jak King Kong ciągnął Ann do dżungli. To porównanie jest całkiem usprawiedliwione, a może nawet zbyt łagodne. W czasie jednego z publicznych spotkań Trump strzepnął coś z klapy Macrona i powiedział: – Łupież. Teraz już będzie doskonały. I uśmiechnął się szeroko, a Macron odwdzięczył mu się jeszcze szerszym uśmiechem.