Irena Lasota: Tylko Putin może liczyć na pieszczoty Trumpa

Tak zwany język ciała jest częstym przedmiotem rozważań. Może stanowić ciekawy temat rozmów i analiz antropologicznych.

Publikacja: 04.05.2018 15:00

Irena Lasota: Tylko Putin może liczyć na pieszczoty Trumpa

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Wraz z rozwojem wścibstwa wizualnego temat jest z jednej strony coraz bardziej popularny, a z drugiej – zwodniczy. Popularny, bo każdy może zobaczyć zdjęcia każdego i wysnuwać własne wnioski, czy jakiś książę czy znajomy kocha swoją czy cudzą żonę, czy ktoś lubi koty lub czy jest wesołkiem czy ponurakiem. Zwodniczy przede wszystkim dlatego, że wraz z globalizacją – podróżami i filmami – coraz bardziej się do siebie zewnętrznie upodobniamy.

Pamiętam, że w latach 70., gdy spotykałam się z przyjaciółmi w Berlinie Wschodnim – oni przyjeżdżali z PRL-u, ja z Ameryki – zgadywaliśmy, kto jest ze Wschodu, a kto z Zachodu. Gra była bardzo łatwa, nie tylko dlatego, że ludzie ze wschodniej strony muru berlińskiego ubierali się inaczej, ale przede wszystkim dlatego, że ich ruchy i spojrzenie – czyli język ciała – były inne. Byli sztywniejsi, mieli dużo bardziej kontrolowane ruchy, ale przede wszystkim: patrzyli w bok albo pod nogi.

Oczywiście i w obrębie obozu sowieckiego były olbrzymie różnice: w Warszawie w ten sam sposób można było rozpoznać przybyszy ze Związku Sowieckiego, a w Moskwie – później już i w trochę inny sposób – mieszkańców Kaukazu. Moja przyjaciółka Czeczenka, Zula, miała syna w Moskwie, którego bezustannie zatrzymywała milicja, groziła mu, żądała okupu, choć oczywiście wszystkie jego papiery były w porządku. Ale właśnie kończyła się druga wojna, którą Rosja – już Putina – prowadziła przeciwko Czeczenom.

Syn Zuli był blondynem o niebieskich oczach i słowiańskich rysach. Porządnie ubrany, ogolony, uczesany. – Jak spotkasz jakiegoś milicjanta, który wygląda po ludzku, spytaj go, po czym poznają, że jesteś Czeczenem – poprosiła syna Zula. – Ależ to każdy widzi – powiedział ludzki milicjant. I wyjaśnił: – Chodzisz lekko jak ptak, nie jak my. Zula więc, wybitna aktorka sceny teatru w Groznym, nauczyła syna chodzić ciężkim krokiem, lekko się zataczając, może wypiwszy, może na kacu... I nikt go już później nie zatrzymywał.

Ostatnio było dużo zabawy z interpretowaniem zachowania prezydenta Francji Emmanuela Macrona i prezydenta USA Donalda Trumpa. Trump był wyraźnie oczarowany Macronem, brał go coraz to za rękę, dotykał, patrzył na niego z rozrzewnieniem i raz nawet ciągnął go za przepierzenie, tak jak King Kong ciągnął Ann do dżungli. To porównanie jest całkiem usprawiedliwione, a może nawet zbyt łagodne. W czasie jednego z publicznych spotkań Trump strzepnął coś z klapy Macrona i powiedział: – Łupież. Teraz już będzie doskonały. I uśmiechnął się szeroko, a Macron odwdzięczył mu się jeszcze szerszym uśmiechem.

Zachowanie niby niewinne, jeśli ktoś nie widział intymnych scen między szympansami. Zwykle jeden skubie i czesze drugiego. Miłość, dominacja, gra. Ale kto dominuje nad kim? Kto w co gra? Odpowiedź przyszła już następnego dnia. Ku zaskoczeniu wszystkich Macron wygłosił w Kongresie bardzo ostrą krytykę polityki zagranicznej Trumpa. Rzecz do tej pory niespotykana: zazwyczaj zaproszeni goście dziękują, chwalą i mówią o swoich problemach. Niezależnie od oceny polityki Macrona rozegrał on swoją wizytę po mistrzowsku, zwłaszcza że następnego dnia przyjeżdżała do Waszyngtonu Angela Merkel, którą całkowicie przyćmił i wedle niektórych amerykańskich dziennikarzy pokazał, że on i Francja są teraz dominującą siłą w Europie.

Rzeczywiście, ani Angela Merkel, ani Theresa May, ani królowa angielska, ani nawet prezydent Andrzej Duda nie mają u prezydenta Trumpa szansy na tak ciepłe, serdeczne, trzydniowe przyjęcie. Na taki uśmiech i pieszczoty może liczyć chyba tylko Władimir Putin i być może dyktator Korei Północnej Kim Dzong Un, którego Trump nazwał ostatnio „człowiekiem honoru". Aby zostać w naszych czasach człowiekiem honoru, należy mieć wojsko, pałki albo nawet broń atomową; grozić, zabijać, wsadzać do więzień; potem – gdy się jest w sytuacji bez wyjścia – zgodzić się na ewentualne rozmowy (stół może być okrągły, owalny czy nawet prostokątny) z człowiekiem, który nazwał cię poprzednio świnią lub „małym człowieczkiem z rakietami".

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Wraz z rozwojem wścibstwa wizualnego temat jest z jednej strony coraz bardziej popularny, a z drugiej – zwodniczy. Popularny, bo każdy może zobaczyć zdjęcia każdego i wysnuwać własne wnioski, czy jakiś książę czy znajomy kocha swoją czy cudzą żonę, czy ktoś lubi koty lub czy jest wesołkiem czy ponurakiem. Zwodniczy przede wszystkim dlatego, że wraz z globalizacją – podróżami i filmami – coraz bardziej się do siebie zewnętrznie upodobniamy.

Pamiętam, że w latach 70., gdy spotykałam się z przyjaciółmi w Berlinie Wschodnim – oni przyjeżdżali z PRL-u, ja z Ameryki – zgadywaliśmy, kto jest ze Wschodu, a kto z Zachodu. Gra była bardzo łatwa, nie tylko dlatego, że ludzie ze wschodniej strony muru berlińskiego ubierali się inaczej, ale przede wszystkim dlatego, że ich ruchy i spojrzenie – czyli język ciała – były inne. Byli sztywniejsi, mieli dużo bardziej kontrolowane ruchy, ale przede wszystkim: patrzyli w bok albo pod nogi.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie