Polacy: naród wyjątkowo zapracowany

Z danych Państwowej Inspekcji Pracy wynika, że rekordzista, neurolog, pracował cały tydzień bez przerwy. Według obliczeń PIP przepracował 175 godzin. Jak to możliwe, skoro tydzień ma 168 godzin?

Aktualizacja: 30.04.2017 14:33 Publikacja: 27.04.2017 15:35

Polacy: naród wyjątkowo zapracowany

Foto: fotolia

Ewa jest psychologiem klinicznym. Takim z powołania. Chce pracować z dziećmi i ratować ich poharatane dusze. Ale po studiach zastanawiała się, czy aby na pewno powinna pracować w szpitalu. Powód? Oczywisty – to pieniądze.

– W jednym ze szpitali neurologicznych dla dzieci na Mazowszu zaproponowano mi 16 zł brutto za godzinę i to nie na etacie, ale na zleceniu. Dostałam też kontrofertę z działu szkoleń dużej firmy komputerowej. Wynagrodzenie było cztery razy wyższe, i to na etacie – opowiada Ewa.

Może wydawać się to dziwne, ale i tak wybrała szpital. – Cała moja rodzina pukała się w czoło – wspomina. Dodaje, że mieli jednak sporo racji, bo to, co zarabiała, ledwo starczało jej na życie. I gdyby nie dorywcze prace, jakich się łapała, pewnie trudno by jej było związać koniec z końcem. – Opiekowałam się dziećmi znajomych, odbierałam je ze szkoły i odwoziłam na zajęcia dodatkowe. Czasami pomagałam im w lekcjach.

Czy żałuje swojej decyzji? W sumie nie, bo robi to, co kocha, chociaż jest jej ciężko. A ze zmęczenia czasami pada na twarz. I czuje żal, że jej praca, choć ważna i potrzebna społecznie, jest tak słabo wynagradzana. A ona, zamiast czytać i się dokształcać, kombinuje, jak dociągnąć do pierwszego.

Nie tylko Ewa haruje ponad siły. Od lat należymy do najbardziej zapracowanych narodów świata. Według ostatnich badań OECD średni czas pracy Polaków w 2015 r. wyniósł 1963 godziny. To najwięcej od sześciu lat – podkreślono w badaniu. Dla porównania w 2005 r. pracowaliśmy rocznie 1994 godziny, ale już w 2013 r. liczba przepracowanych godzin spadła do 1918.

Czym jest praca od świtu do nocy, wie doskonale Ania, nauczycielka w szkole specjalnej, specjalistka od dzieci z autyzmem, matka samotnie wychowująca dwie córki. Jej rodzice wiedzą, że nie wolno im do niej dzwonić w czasie emisji „M jak miłość". I to nie dlatego, że córka jest wielką fanką tego serialu. – Może bym i była, gdyby nie to, że zawsze na nim usypiam. Jestem zbyt zmęczona. Budzę się w nocy i wtedy ogarniam dom – opowiada.

Rzeczpospolita

Po ciężkiej pracy w szkole popołudniami zajmuje się dzieckiem sąsiadów. Chłopiec ma 13 lat i autyzm. – Muszę dorabiać, by starczyło na studia dla dzieci. Alimentów jakoś nie mogę się doprosić.

W rankingu OECD pod względem czasu poświęconego na pracę Polacy zajmują siódme miejsce na 38 narodów. Mniej od nas pracują m.in.: Czesi (1779 godzin), Słowacy (1754), Holendrzy (1419), Norwegowie (1424) oraz Francuzi (1482). Najwięcej pracują mieszkańcy Meksyku – w ciągu roku 2246 godzin. W czołówce są też Koreańczycy, Chilijczycy, Rosjanie, Grecy i mieszkańcy Kostaryki.

Na dwóch etatach

Dane GUS pokazują, że powyżej 50 godzin tygodniowo pracuje ponad dwa miliony ludzi. A blisko 900 tys. osób spędza w swojej firmie ponad 60 godzin w tygodniu. Najdłużej pracują mężczyźni między 35. a 44. rokiem życia. Przeważnie są to osoby z wykształceniem wyższym, średnim zawodowym lub policealnym.

Na więcej niż jednym stanowisku pracuje 910 tys. naszych rodaków. To 5,6 proc. wszystkich pracujących. Wielu z nich biega z firmy do firmy, by łatać dziury w rodzinnym budżecie.

Statystyki pokazują, że najdłużej pracują budowlańcy, pracownicy firm transportowych i logistycznych, handlowcy, mechanicy samochodowi oraz pracownicy branży turystyczno-gastronomicznej.

To tyle, jeśli chodzi o formalne zatrudnienie. Bo dorabiania na czarno, po godzinach, u sąsiada czy pracy na rzecz rodziny zazwyczaj nie traktuje się jako pracy. Ot, zwykłe, codzienne obowiązki.

Dlaczego tak harujemy? – Dzięki otwarciu granic Polacy wyjeżdżają z kraju, wypoczywają na tych samych plażach co inni Europejczycy, na wakacjach stołują się w tych samych restauracjach, robią zakupy w tych samych sklepach i tankują na tych samych stacjach benzynowych. Ceny dla nas są te same. Z tą różnicą, że zarabiamy mniej niż mieszkańcy innych krajów. Dlatego jeśli chcemy żyć na takim poziomie jak oni, musimy pracować dłużej i ciężej. Często kosztem wolnego czasu, zdrowia i rodziny – mówi prof. Zbigniew Izdebski, pedagog i specjalista od związków.

Z danych Eurostatu wynika, że koszt godziny pracy w naszym kraju wynosi 8,6 euro. Średnia dla całej Unii wynosi 25,4.

Choć płace w ostatnich miesiącach rosną (przeciętna pensja w pierwszym kwartale tego roku w sektorze prywatnym wynosi 4390,54 zł), to i tak wciąż nie dorównujemy innym krajom i daleko nam do dobrobytu Zachodu. – Nasza gospodarka wciąż jest zbyt mało innowacyjna. Konkurujemy tanią siłą roboczą, a nie spijamy śmietanki z wynalazków, nowatorskich rozwiązań czy zarządzania firmą – tłumaczy Jeremi Mordasewicz, ekspert Konfederacji Lewiatan. – Problemem w Polsce jest także niska produktywność. Pensje nie mogą iść w górę, jeśli nie zwiększymy wydajności, bo inaczej odbije się to negatywnie na gospodarce – dodaje.

Mordasewicz zwraca uwagę także na to, że w Polsce na prawie 32 mln dorosłych pracuje zaledwie 16 mln. Reszta żyje z rozmaitych świadczeń, rent, emerytur czy zasiłków. Problem w tym, że jako społeczeństwo na dorobku nie mamy skumulowanego kapitału, który by mógł przynosić nam wymierne efekty finansowe.

Potrzebujemy mieć deadline

Całodzienne harówki mają rozmaite negatywne skutki. Praca ponad siły prowadzi do wypalenia zawodowego, zmniejszenia wydajności, a nawet śmierci. Do niedawna przypadki śmierci z przepracowania były kojarzone raczej z Japonią. Dziś jednak zdarzają się także w Polsce.

Latem ubiegłego roku głośno było o 44-letniej lekarce z białogardzkiego szpitala, która zmarła po czterech dobach dyżuru. Miała zawał.

Kto był winny tej sytuacji? Władze szpitala mówią, że sama lekarka. Rzecznik szpitala Witold Jajszczok tłumaczył wówczas, że zmarła prowadziła działalność gospodarczą i samodzielnie organizowała sobie czas pracy. – Pani doktor nie była naszym pracownikiem – powiedział Radiu Szczecin.

Niestety, takie przypadki wcale nie są odosobnione. Z danych Państwowej Inspekcji Pracy wynika, że rekordzista, neurolog, pracował cały tydzień bez przerwy. Według obliczeń PIP przepracował 175 godzin. Jak to możliwe, skoro tydzień ma 168 godzin? Otóż w kilku miejscach pracował równolegle.

Przepisy mówią, że lekarze na etacie mogą pracować do 48 godzin tygodniowo. Od lat z powodzeniem jednak działa system, w którym po godzinach pracują na umowę-zlecenie albo jako pracownicy zewnętrznej firmy, z którą szpital podpisuje kontrakt. A rano ponownie przychodzą do pracy na etat. Są w stanie tak przepracować 55, 88 albo 96 godzin. W ciągu roku dozwolone jest 416 nadgodzin. Rekordzista, który pracował w tym łączonym systemie, nadgodzin miał... 1245.

Tyle że w przypadku samozatrudnienia sprawa nie jest tak oczywista. Fakt, przedsiębiorcy pracują zazwyczaj najdłużej. Dane GUS pokazują, że wśród tych, którzy na wykonywanie obowiązków zawodowych przeznaczają ponad 60 godzin tygodniowo, jest niemal dwa razy więcej osób pracujących na własny rachunek niż pracowników najemnych.

Z jednej strony jest to z pewnością wybór przedsiębiorców. Wielu biznesmenów opowiada dziś barwnie, jak w pierwszych lata działalności pracowali niemal na okrągło – bez urlopów i weekendów. Ale samozatrudnienie to także sprytna sztuczka pracodawców, by uniknąć płacenia za nadgodziny. Sprawa jest prosta – „przedsiębiorca" teoretycznie sam decyduje o godzinach pracy. I nikt nie może się do niego przyczepić. Tyle że bardzo często tego siedzenia „po godzinach" wymaga od niego pracodawca. – Zawód lekarza wymaga dużych nakładów. Najpierw inwestuje się w kształcenie, potem młodzi lekarze pracują na słabo opłacanych stażach. Potem robi się wszystko, by tę wiedzę sprzedać na kilka sposobów i wyjść na swoje – mówi Lidia Krotoszyńska, psycholog zajmująca się pomocą w wychodzeniu z tzw. pułapek bussines & life.

Tyle że nie da się pracować bez przerwy. – Miałam kiedyś pacjentkę, która pracowała w korporacji, ale jednocześnie starała się przekwalifikować. Przez dwa lata równocześnie pracowała, studiowała i odbywała staże. To było bardzo eksploatujące. Finał był taki, że przez kolejne dwa lata ona i jej rodzina dochodziła do siebie – mówi Krotoszyńska.

Bo czy chcemy czy nie, baterie gdzieś trzeba naładować. Bez tego w pewnym momencie człowiek nie jest w stanie z niego wstać.

Z obserwacji Krotoszyńskiej wynika, że im młodsze pokolenie, tym większe ryzyko, że kryzys w pracy dopadnie człowieka wcześniej. – W gabinecie psychoterapeutów coraz więcej jest osób koło trzydziestki, które po kilkunastu latach edukacji i przy nastawieniu, że sukces przyjdzie szybko, straciły energię do działania, gdy życie prywatne lub zawodowe nie ułożyło się po ich myśli – mówi psychoterapeutka.

Dość specyficzna sytuacja jest z kolei z tymi, którzy nie robią zawrotnej kariery i nie pracują na oszałamiający sukces, tylko próbują jakoś dociągnąć do pierwszego. Lidia Krotoszyńska: – Taka praca musi mieć swój deadline. Możemy zacisnąć zęby, by spłacić długi czy zapłacić za studia dzieci, ale ze świadomością, że taka harówka kiedyś się skończy. Inaczej byłoby to nie do wytrzymania.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Ewa jest psychologiem klinicznym. Takim z powołania. Chce pracować z dziećmi i ratować ich poharatane dusze. Ale po studiach zastanawiała się, czy aby na pewno powinna pracować w szpitalu. Powód? Oczywisty – to pieniądze.

– W jednym ze szpitali neurologicznych dla dzieci na Mazowszu zaproponowano mi 16 zł brutto za godzinę i to nie na etacie, ale na zleceniu. Dostałam też kontrofertę z działu szkoleń dużej firmy komputerowej. Wynagrodzenie było cztery razy wyższe, i to na etacie – opowiada Ewa.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Irena Lasota: Po wyborach