Obalenie pomnika króla, przyznanie się do winy, postawiłoby też przed Belgią bardzo niewygodne pytanie: czy kolejnym krokiem nie powinno być wypłacenie setek miliardów euro odszkodowań? Królestwo, którego politycy nie mają dziś zahamowań przed ostrym krytykowaniem w szczególności młodszych krajów UE za „łamanie wartości europejskich", nagle spadłoby do kategorii najbardziej brutalnych państw naszego kontynentu.
– Belgia zbudowała w Kongu drogi, szkoły, szpitale. Owszem, była też przemoc. Ale to wszystko się jakoś bilansuje. Mówienie o rekompensacji nie wydaje mi się więc uprawnione, choć być może, kiedy już w Kongu będą po temu warunki, powinniśmy przekazać część kolekcji kongijskich dzieł sztuki, które przechowujemy w naszym muzeum – mówi van Schuylengbergh.
Okrucieństwo wyjątkowe
Na początku tego roku reporter magazynu „New Yorker" przekonał się, jak bardzo Belgowie odsuwają od siebie myśl o naprawieniu win z przeszłości. Gdy spytał szefa belgijskiej dyplomacji Didiera Reyndersa, czy jednak Belgia nie ma długu wobec swojej dawnej kolonii, usłyszał, że „najpierw musielibyśmy ustalić fakty". Trudno o większą obłudę. Sprawa jest przecież znana od przeszło 100 lat. Szum wokół rzezi, jaką zgotował Kongijczykom Leopold II zaczął się podnosić w Europie już na początku XX wieku. Pod wpływem wydanego w 1902 r. „Jądra ciemności" Josepha Conrada, relacji szwedzkich i brytyjski misjonarzy, dokumentów opublikowanych przez brytyjskiego oficera marynarki handlowej E.D. Morela, ale także fali protestów wspieranych m.in. przez Marka Twaina i Arthura Conan Doyle'a, Leopold II w 1908 r. przekazał stanowiącą do tej pory jego osobistą własność kolonię państwu belgijskiemu, choć nie bez gigantycznej rekompensaty i pod warunkiem, że zostaną zniszczone archiwa opisujące rzeź.
W tamtym czasie król Belgów wyróżniał się okrucieństwem. Kongo zawsze było dla niego oczkiem w głowie. Od najmłodszych lat próbował wyciosać dla siebie choć kawałek szybko przejmowanego przez inne państwa Europy kolonialnego tortu. Gdy nie udało mu się odkupić od Hiszpanii Filipin, zaczął wspierać wyprawy europejskich podróżników w górę rzeki Kongo, przede wszystkim Brytyjczyka Henry Mortona Stanleya. 20 lat niestrudzonego wysiłku monarchy spowodowało, że na Konferencji w Berlinie w 1884–1885 został mu przyznany obszar 2,3 mln km kw., 76 razy większy od Belgii. Francja i Wielka Brytania chciały w ten sposób stworzyć buforową strefę między swoimi koloniami, zachować delikatną równowagę między europejskimi potęgami w czarnej Afryce.
Leopoldowi postawiono jednak warunki, których od samego początku nie zamierzał w najmniejszym stopniu przestrzegać: Kongo miało pozostać strefą wolnego handlu, a sam monarcha miał dbać o poprawę warunków życia swoich nowych poddanych.
Historycy oceniają, że przez 23 lata, jakie minęły od przejęcia przez Leopolda II władzy nad Wolnym Państwem Kongo do jego aneksji przez Belgię, zginęła połowa ludności kolonii. Wielu mieszkańców padło ofiarą chorób, jakie przywlekli Europejczycy. Ale kluczowa okazała się bezwzględna eksploatacja tych terenów. Leopold, którego noga ani razu nie stanęła na afrykańskiej ziemi, miał obsesję: maksymalnie wzbogacić się na niedoli Kongijczyków.