Plus Minus: Bardzo dobrze jest znana pana rola w latach 1922–1927, gdy prowadził pan obrady Sejmu, a także dwukrotnie pełnił obowiązki prezydenta RP. Proszę jednak opowiedzieć o wrażeniach z pierwszych lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Jak pan ocenia gabinet Ignacego Jana Paderewskiego, sprawujący władzę od stycznia do grudnia 1919 roku?
Nie należałem do specjalnych zwolenników politycznych Paderewskiego, widziałem wszystkie – już nie tylko śmieszności, ale i niechlujstwa, których dokonywało otoczenie Paderewskiego pod jego skrzydłami. W tych warunkach zdarzały się historie tragikomiczne. (Oto) zdecydował się p. Paderewski na oddanie teki pracy inżynierowi Pepłowskiemu. Nieszczęście chciało, iż był w Warszawie drugi Pepłowski, adwokat. Ponieważ p. Paderewski zapomniał się wypytać o bliższe szczegóły dotyczące kandydata, więc kancelaria jego, znalazłszy zapewne w książce telefonicznej Pepłowskiego adwokata, przedłożyła premierowi do podpisu wniosek o jego nominację na ministra, uwiadamiając prasę i zaskoczonego kandydata, że wniosek pochodzi od Naczelnika Państwa. Szczęściem spostrzeżono się w czas w Belwederze.
Dziś z pewnej perspektywy rzecz oceniając, muszę powiedzieć, że sposób, w jaki go obalono, brutalność, jaką okazano, poszły za daleko – miał Paderewski prawo odczuwać je jako niesprawiedliwość i krzywdę.
Zapewne wykonywana przez pana marszałka praca była bardzo stresująca. Kiedy przed powołaniem na tę funkcję naprawdę choćby przez chwilę pan wypoczął?
W czasie Świąt Wielkanocnych w 1920 roku. Spędziłem je we Lwowie z żoną i Hanusią (córką). Były to moje ostatnie święta spędzone spokojnie, tak, jak je spędza zwykły obywatel, który może sobie powiedzieć, że od wtedy do wtedy jest wolny od zajęć, może się oddać całkowicie życiu rodzinnemu, beztroskiemu wypoczynkowi. Później, dostawszy się w sam wir wypadków politycznych, nie zaznałem już tego spokoju. Nie umiałem go zaznać, bo dręczyła mnie ciągle, aż do przesady, myśl o tym, co się dzieje i co nastąpi.