Na ogół niemłode, w granatowych kombinezonach. Na twarzach mają wymalowane znaki, do pleców przytwierdzone białe wstążki, rozwijające się z kołowrotków. „Żeby nie mogły odlecieć i zabijać ludzi" – tłumaczy strażnik.

Obozy, w których kobiety zmusza się do ciężkiej pracy i okazuje turystom, naprawdę w Zambii istnieją. Trafiają do nich osoby podejrzane o uprawianie magii. Jak mała Shula, która pałęta się po okolicy. I przynosi nieszczęście. Choćby wieśniaczce, która przewróci się, niosąc wiadro z wodą i oskarży dziewięcioletnie dziecko o rzucanie czarów. Odtąd dziewczynka, na której interes chce zrobić państwowy funkcjonariusz, uczestniczy w doraźnych sądach, wskazując złodziei. Potem patrzy, jak społeczność ich karze. Bezradna. A mężczyzna zbiera dary za pomoc, za wyroki. „Skazywać" jest łatwo. Ale jak dziecko ma ściągnąć deszcz na wysuszoną ziemię?

W „Nie jestem czarownicą" reżyserka Rungano Nyoni pokazuje Zambię, w której pokutują dawne przesądy. Świat, gdzie każdego można oskarżyć o wszystko, naginając prawo. Gdzie na „czarownice" można zrzucić własne niepowodzenia. Albo wykorzystać je do swoich celów.

Urodzona w Zambii Nyoni dziś mieszka w Walii. Na Afrykę patrzy z dystansu. Okrasza swój film humorem, by w końcu pokazać potworną tragedię. W pamięci widza pozostaną oczy zranionego dziecka, niemającego siły krzyknąć: „Nie jestem czarownicą". Ale i refleksja, że granie na braku wykształcenia, niedowartościowaniu i strachu ludzi, nie jest domeną tylko skorumpowanych oficjeli z Zambii. Że Rungano Nyoni zrobiła film bardziej uniwersalny niż się po obejrzeniu pierwszych kadrów wydaje.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95