Kto zabił Kim Dzong Nama i dlaczego musiał zginąć

Podobno od kilku lat żył w strachu o swoje życie. Jego przyrodni brat miał wydać na niego wyrok od razu, gdy obejmował rządy. Następny w kolejce może być jego syn oraz przyrodni brat ojca. Podobno jedna z jego domniemanych zabójczyń to mężczyzna. W sprawie morderstwa Kim Dzong Nama na razie tylko jedno jest pewne – znaki zapytania będą się jedynie mnożyć.

Aktualizacja: 26.03.2017 10:16 Publikacja: 23.03.2017 13:00

Foto: AFP

Kim Dzong Nam został zamordowany dzień przed walentynkami. Trzy dni później cała Korea Północna obchodziła 75. rocznicę urodzin jego ojca Kim Dzong Ila, drugiego w dynastii sprawującej władzę od 1948 r. Nikt po Dzong Namie nie płakał, ponieważ informacja o zabójstwie nie została podana do publicznej wiadomości. Mieszkańcy Pjongjangu ciągnęli do miejsc kultu swoich liderów. Jedyną nowością tegorocznych obchodów była pierwsza w historii relacja na żywo prowadzona z terytorium Północy za pośrednictwem Facebooka. Will Ripley z CNN pokazywał tłumy podążające na oficjalne uroczystości, na bieżąco odpowiadał na pytania internautów, a opiekunowie ze służb bezpieczeństwa przyglądali się temu z obojętnymi minami.

Transformacja nadchodzi

Bez wątpienia Korea Północna się zmienia. Wątpliwości pozostawia tylko zwrot tej transformacji. Podczas gdy Ripley nadawał z Pjongjangu, Anna Fifield z „Washington Post" prosto z terminalu numer dwa na lotnisku w malezyjskim Kuala Lumpur opisywała ostatnie chwile Kim Dzong Nama.

Przyrodni brat obecnego przywódcy Północy czekał na samolot do Makau. W pewnej chwili miały podejść do niego dwie kobiety. Jedna trzymała go od tyłu i prawdopodobnie rozpylała przy twarzy jakąś substancję. Druga miała ukłuć od przodu zatrutą igłą ukrytą w wiecznym piórze. Akcja mogła trwać 5 sekund. Na tak krótkie zdarzenie nikt nawet nie zareagował.

Potencjalne zabójczynie następnie miały zjechać trzema ruchomymi schodami, minąć sklep H&M, lodziarnię Baskin-Robbins i wyjść z terminalu. Kupiły voucher na taksówkę i kazały się odwieźć do hotelu Empire 40 minut od lotniska. Kierowcy powiedziały, że są z Wietnamu. Kilkanaście godzin później malezyjska policja informowała o kolejnych zatrzymaniach. Pierwsza z kobiet, której zdjęcie w białej bluzce z napisem „LOL" obiegło wszystkie media świata, miała posługiwać się wietnamskim paszportem na nazwisko „Doan Thi Huong". Druga indonezyjskim jako „Siti Aisyah".

Ponieważ mamy do czynienia z Koreą Północną, najbardziej tajemniczym państwem świata, każdy etap śledztwa może prowadzić do błędnych tropów. O wiele bardziej namacalna była natychmiastowa reakcja jednego z internetowych sklepów na chińskim portalu Taobao, gdzie białą bluzkę z identycznym napisem „LOL" można było kupić za 6324 juany (ponad 3,7 tys. zł). Koszulka zniknęła z oferty równie szybko jak się pojawiła, ale internauci odnotowali fakt, że sprzedawano pod hasłem „możesz ubrać się jak połnocnokoreańska agentka".

Chiny milczą

Znamienne jest także to, że o wydarzeniu nie mówią wiele chińskie media. Państwowa telewizja CCTV w pierwszych godzinach po zabójstwie podawała informację, jednak główne media papierowe szybko rezygnowały z pisania o dalszych ustaleniach śledztwa. Chiny chcą uniknąć spekulacji na temat tego, czy same nie były zaangażowane w dotychczasową ochronę Kim Dzong Nama przed morderczymi zamiarami jego przyrodniego brata.

Pekin ma od początku problem z Kim Dzong Unem. Nie wiadomo, na ile jest to jedynie gra pozorów, ale obecny przywódca Korei Północnej ani razu nie wybrał się do swojego głównego sojusznika.

Mieszkańcy Północy także na razie nie wiedzą o zamachu, ale z pomocą chce przyjść Południe. Od stycznia ubiegłego roku, gdy Pjongjang przeprowadził czwartą próbę nuklearną, na granicy wyznaczanej umownie przez 38. równoleżnik trwa napięcie, a ponad głowami żołnierzy leci lawina dźwięków i pozytywna propaganda Seulu. Do zestawu najnowszych hitów młodzieżowej muzyki (tzw. K-popu) i serwisów informacyjnych dodano wiadomość o śmierci Kim Dzong Nama. Na Zachodzie jego osoba była znana jedynie ludziom śledzącym sprawy Półwyspu, na Północy wszyscy wiedzą, że był to najstarszy syn Kim Dzong Ila. I tym samym pierwszy dziedzic w kolejce do sprawowania władzy.

Wiewiórka na Facebooku

Koreański serwis NK News jako pierwszy wysunął hipotezę, że Kim Dzong Nam wpadł, ponieważ za dużo mówił o sobie na facebookowym profilu. Miał go prowadzić od 16 października 2008 r., jeszcze trzy lata przed śmiercią swojego ojca. W społeczności funkcjonował jako Kim Chol, paszport na to samo nazwisko znaleziono przy nim na lotnisku w Kuala Lumpur. Na profilowym zdjęciu Dzong Nam wolał pokazywać zamiast siebie wiewiórkę gryzącą marchewkę. 16 listopada 2015 r. nałożył na fotografię filtr z francuskiej flagi, popularny wśród internautów po zamachach w Paryżu.

Pozostałe wpisy nie pozostawiały wątpliwości, że chodzi o niego. Strona pod adresem "https://www.facebook.com/kim.chol.1/" została już zablokowana. Kim Dzong Nam fotografował się na tle pięciogwiazdkowego hotelu Wynn w Makau, w którego kasynie często grywał. Pisał, że tęskni za Europą, podawał prawdziwe dane o uczelniach, na których studiował za granicą (Międzynarodowa Szkoła w Genewie oraz francuskie liceum im. Aleksandra Dumasa w Moskwie), publikował także zdjęcia swojego psa. Nie miał problemu, żeby „lubić" na Facebooku francuskiego muzyka Serge'a Gainsbourga, Władimira Putina, kilka barów w Singapurze czy Howarda, muzyka z Hongkongu, który w chwilach wolnych od promowania za granicą brazylijskiej samby dorabia jako sobowtór Kim Dzong Una. Howard nie podaje swojego nazwiska, ale kontekst, w którym teraz się znalazł, przerósł jego oczekiwania.

Według niektórych to nadużywanie Facebooka i niedbanie o prywatność sprowadziło na Kim Dzong Nama nieszczęście. Jednak jego znajomi w Makau twierdzą, że trudno było myśleć, że mógłby się obawiać o swoje życie. Poruszał się bez ochrony, sam łapał taksówki, sprawiał wrażenie człowieka odprężonego. Południowokoreańska agencja wywiadowcza mówi wprost, że mógł korzystać z ochrony chińskich władz na terenie byłej portugalskiej kolonii. Makau od lat było bezpieczną przystanią dla niego oraz co najmniej jednej z jego żon i dwójki dzieci, gdy dano mu do zrozumienia, że jego własny kraj i rodzina nie chcą go znać.

Wycieczka do Disneylandu

Przez lata Kim Dzong Il inwestował w swojego pierwszego syna ze związku z największą miłością, widząc w nim głównego następcę. Kim Dzong Nam popadł jednak w niełaskę, gdy w 2001 r. został aresztowany w Japonii za posługiwanie się fałszywym paszportem.

1 maja 2001 r. jego paszport wydany przez Dominikanę, w którym widniał jako „Pang Xiong", po chińsku „gruby miś", wzbudził podejrzenia Japończyków. Dzong Nam przyleciał wówczas na lotnisko Narita w Tokio w towarzystwie dwóch kobiet, żony i kuzynki oraz czteroletniego dziecka. Cała grupa przybyła z Singapuru, by odwiedzić Disneyland w prefekturze Chiba. „Miś" twierdził, że był tam już raz około 15 lat wcześniej. Podejrzani turyści mieli opuścić Japonię po sześciu dniach, ale Japończycy nie chcieli czekać do poniedziałku 7 maja i odesłali wszystkich do Pekinu już w piątek 4 maja 2001 r. Był to burzliwy czas dla Japonii, w którym formowała się przyszła popularność premiera Jun'ichiro Koizumiego (objął stanowisko cztery dni przed incydentem) i gasła pozycja Makiko Tanaki, ówczesnej szefowej MSZ, prywatnie córki jednego z najważniejszych polityków w powojennej historii kraju Kakueia Tanaki.

Według jednej z wersji wyjazd do Japonii miał na celu odebranie pieniędzy za dostawę broni wysłanej przez Pjongjang. Krążyły także teorie, że syn Kim Dzong Ila przyjechał wykraść japońskie technologie – od 1998 r. kierował rządową grupą ekspertów ds. IT. Kim Dzong Nam jednak konsekwentnie trzymał się wersji z Disneylandem, przyznał, że paszporty były fałszywe i że ich wyrobienie kosztowało jeden dzień zwłoki i po 2000 dolarów za sztukę. Ponieważ w maju 2001 r. Japonia i Korea Północna nie utrzymywały stosunków dyplomatycznych, Pekin odesłał całą czwórkę najbliższym lotem do Pjongjangu dzień później.

Po sprawie pozostał niesmak i wiele wątpliwości. Ówczesny prezydent Południa Kim Dae-jung nie udzielał komentarzy, milczeli także Japończycy, unijna delegacja pod kierownictwem premiera Szwecji Perssona nie uzyskała dostępu do informacji. Pewne było jednak to, że Kim Dzong Nam przegrał przyszłość. Jeszcze w styczniu 2001 r. podróżował z ojcem po Chinach, poznając sposoby zarządzania w bratnim kraju. Po incydencie z Disneylandem mógł zapomnieć o tym, że kiedykolwiek zostanie następnym przywódcą. Miał wówczas 29 lat.

Kim Dzong Un był o dwa lata młodszy, gdy pod koniec 2011 r. przejmował władzę po Kim Dzong Ilu. Miał wówczas wydać rozkaz ostatecznego wyeliminowania przyrodniego brata. Jeden z połnocnokoreańskich agentów aresztowany przez ludzi Południa w 2012 r. przyznał, że istniał plan rozjechania Dzong Nama rozpędzonym samochodem.

Pytania o truciznę

Sposób zamordowania Dzong Nama budzi wątpliwości. Bułgarskie parasole agentów tamtejszej służby bezpieczeństwa kłuły, zabijając wstrzykiwaną rycyną. Rosjanie pozbyli się Aleksandra Litwinienki radioaktywnym polonem podanym w herbacie. Były prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko został wystawiony na działanie dioksyn, które pozostawiły trwałe ślady tak zwanego trądziku chlorowego na jego twarzy. Trwają spekulacje, czy na lotnisku w Kuala Lumpur zastosowano sarin (znany z ataku w tokijskim metrze 22 lata temu), cyjanek czy bromek neostygminy odkryty w „zabójczym piórze", którym agenci Północy chcieli w 2011 r. pozbyć się jednego z przeciwników reżimu.

Do tej pory agenci przybywający znad 38. równoleżnika liczyli się z tym, że po zakończeniu misji czeka ich samobójcza śmierć. Gdy wpadali w ręce Południa, wystarczyło przegryźć kapsułkę z cyjankiem i było po sprawie. Chyba że trucizna nie działała i trzeba było się poddać. Tak stało się z Kim Hyon-hui, jedną z dwójki osób przesłanej przez Północ do podłożenia bomby na pokładzie pasażerskiego samolotu południowokoreańskich linii lotniczych z Bagdadu do Seulu. Podczas pierwszego zaplanowanego międzylądowania w Abu Zabi zamachowcy opuścili maszynę, która następnie wybuchła nad Morzem Andamańskim. Zginęło 115 osób.

Dziś domniemana zabójczyni od napisu „LOL" utrzymuje, że nie miała pojęcia o żadnym zamachu. Twierdzi, że pewna para młodych Indonezyjczyków poprosiła ją o pomoc w zrobieniu komuś kawału. Na dowód swojej niewinności 28-letnia Doan Thi Huong (według wietnamskiego paszportu) wróciła na miejsce zbrodni po dwóch dniach. Pojawia się też hipoteza o tym, że jedną z kobiet uwiecznionych na nagraniu kamer przemysłowych terminalu mógł być w rzeczywistości przebrany w damskie ubranie mężczyzna.

Polski wątek

Hwang Kyo-ahn, premier Południa, który na czas politycznego skandalu przejął obowiązki prezydenta kraju, apeluje o zaostrzenie środków bezpieczeństwa służących uciekinierom z Północy. Być może Pjongjang będzie chciał przeprowadzić kolejne zamachy. Jeżeli takie czyszczenie pola z krewnych aspirujących do objęcia władzy miałoby mieć miejsce, wówczas zgodnie z najczystszą linią rodu Kimów zwaną „Paektu" od nazwy szczytu, na którym miał rzekomo urodzić się Kim Dzong Il, drugi po Kim Dzong Namie powinien zginąć jego najstarszy syn Kim Han-sol. Uczył się w bośniackim Mostarze i francuskim Instytucie Nauk Politycznych w Hawrze. Przed śmiercią ojca mieszkał z mamą i siostrą na osiedlu Taipa w Makau.

Drugi na proskrypcyjnej liście Kim Dzong Una może być jego wuj, przyrodni brat ojca, Kim Pyong-il. Przez lata uchodził za naturalnego następcę Kim Ir Sena. Był o wiele zdolniejszy od Kim Dzong Ila i podczas gdy ten pierwszy interesował się jedynie robieniem filmów, Pyong-il uczył się dyplomacji. Do tego nawet fizycznie przypominał „wiecznego prezydenta". Popadł jednak w niełaskę, gdy odważył się publicznie krytykować swojego ojca. Odesłano go możliwie najdalej od Pjongjangu – trafił do Warszawy jako ambasador Korei Północnej. Polski okres Pyong-ila dobiegł końca, gdy pojawiło się prawdopodobieństwo, że ze względu na swój wieloletni staż będzie mógł zostać dziekanem korpusu dyplomatycznego w naszym kraju. Kim Dzong Un nie chciał pozwolić, by jego wuja spotkały jakiekolwiek zaszczyty i przydzielił mu placówkę w Czechach.

Pyong-il cieszy się na tyle dużym szacunkiem przeciwników reżimu, że krążyły pogłoski o możliwości stworzenia przez niego rządu Korei Północnej na uchodźstwie.

Na razie nic nie wskazuje, by starszy, rodzony brat obecnego przywódcy, Kim Dzong-chol, miał powody do obaw. Uchodzi za człowieka rozrzutnego, dba o własne przyjemności. Nawet jego ojciec nie traktował go poważnie. Ostatni raz widziano go na koncercie Erica Claptona w londyńskim Royal Albert Hall. Opiekował się nim wówczas Tae Yong-ho, zastępca ambasadora w Wielkiej Brytanii, który następnie uciekł do Seulu z najbliższą rodziną w ubiegłym roku.

Dziś Tae udziela często wywiadów, opowiadając o tym, kim może być obecny przywódca Północy i czy warto przywiązywać wagę do jego gróźb o puszczaniu zachodniego świata z dymem. Według byłego ambasadora Kim Dzong Un byłby nawet w stanie zrównać z ziemią Los Angeles, jeżeli jego rakiety doleciałyby tak daleko. Te słowa, choć brzmią bardzo poważne, trzeba traktować z rezerwą. Tae Yong-ho także prowadzi grę. Jako aktualnie najwyższy urzędnik Północy, który zdezerterował na Południe, zabiega o uwagę mediów.

Seul też ma swoje kłopoty, kolejne etapy kryzysu politycznego. 17 lutego za korupcję aresztowano Lee Jae-yonga, szefa całego imperium Samsunga, a w pierwszej połowie marca Trybunał Konstytucyjny ma wydać werdykt odnośnie do przyszłości prezydent Park Geun-hye postawionej obecnie w stan impeachmentu. Południe ma także kłopoty z Chinami. Nie wiadomo, jak w chwili realnego zagrożenia zachowa się Donald Trump. Dotychczasowe zapewnienia Jamesa Mattisa, nowego sekretarza obrony USA, o pełnym wsparciu dla Seulu, mogą jednak nie wystarczyć, gdy naprawdę coś stanie się na Północy. Wciąż jednak nie wiadomo, czym to „coś" może się okazać.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kim Dzong Nam został zamordowany dzień przed walentynkami. Trzy dni później cała Korea Północna obchodziła 75. rocznicę urodzin jego ojca Kim Dzong Ila, drugiego w dynastii sprawującej władzę od 1948 r. Nikt po Dzong Namie nie płakał, ponieważ informacja o zabójstwie nie została podana do publicznej wiadomości. Mieszkańcy Pjongjangu ciągnęli do miejsc kultu swoich liderów. Jedyną nowością tegorocznych obchodów była pierwsza w historii relacja na żywo prowadzona z terytorium Północy za pośrednictwem Facebooka. Will Ripley z CNN pokazywał tłumy podążające na oficjalne uroczystości, na bieżąco odpowiadał na pytania internautów, a opiekunowie ze służb bezpieczeństwa przyglądali się temu z obojętnymi minami.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Inwazja chwastów Stalina
Plus Minus
Piotr Zaremba: Reedukowanie Polaków czas zacząć
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Putin skończy źle. Nie mam wątpliwości
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Elon Musk na Wielkanoc
Plus Minus
Kobiety i walec historii