Ciężko pracujemy na takie komplementy. Nasz serialowy Biały Dom mieści się w magazynie na przedmieściach Baltimore, ale zadbaliśmy o to, by drzwi do Owalnego Gabinetu zamykały się z tym samym dudnieniem jak w oryginalnym pomieszczeniu. A kiedy brakowało nam odpowiednich włączników światła, robiliśmy je sami, by odwzorować te z siedziby prezydenta.
To robi wrażenie, ale myślałem raczej o mechanizmach władzy.
Chyba udało nam się odmalować pewien ryzykowny proces. Władza wymaga kompromisu, a kompromis oznacza odstąpienie od własnych zasad. Kiedy zrobi się pierwszy krok, łatwo znaleźć się na równi pochyłej.
Czym różni się dzisiejszy świat polityki od tego sprzed trzech dekad, gdy napisał pan „House of Cards"?
Na pewno zmieniło się jego tło, bo nie mamy już zimnej wojny ani Związku Radzieckiego. Ale zmieniła się też mechanika polityki i dostępne narzędzia. Mamy 24-godzinne telewizyjne kanały informacyjne, media społecznościowe, smartfony z dostępem do wszechnicy wiedzy. Z tym że koniec końców i tak wszystko zależy od ludzi – aspiracje są niezmienne.
Amerykański serial nie jest pierwszą adaptacją pana książki na małym ekranie. Brytyjska telewizja BBC swój „Dom z kart" nakręciła już 26 lat temu. Jakby pan porównał te dwa dzieła?
Trudno mi zachować obiektywizm, bo jestem producentem wykonawczym nowego serialu. Przygotowana przez BBC adaptacja okazała się jednym z największych bestsellerów tej stacji. Ale amerykańska wersja, której piątą już serię będzie można obejrzeć w najbliższych miesiącach, okazała się hitem globalnym. Oglądają ją głowy państw i szefowie rządów. Rok temu miałem sposobność rozmawiać na temat nawet z prezydentem Chin Xi Jinpingiem. Zresztą więcej osób ogląda „House of Cards" w Chinach niż w USA.
Skąd to powodzenie?
Świat telewizji przechodzi teraz istną rewolucję, a w jej szpicy jest właśnie „HoC". Złota era seriali telewizyjnych to wynik dostępności, ale i coraz wyższej jakości oferowanych treści. Do ekranu widzów przyklejają wyraziste postacie i motywacje zrozumiałe na całym świecie. Sporą rolę odgrywa rzecz jasna najwyższej próby aktorstwo Kevina Spaceya, wcielającego się we Franka Underwooda, oraz Robin Wright, grającej jego żonę. Za te role nagrodzono ich Złotymi Globami, nagrodami Emmy itp. Sukces to także zasługa świetnej reżyserii, m.in. Davida Finchera, ale przypomnę, że parę odcinków trzeciej serii reżyserowała Agnieszka Holland.
—rozmawiał Paweł Szaniawski
Lord Michael Dobbs jest politykiem brytyjskiej Partii Konserwatywnej, dożywotnim członkiem Izby Lordów, baronem z Wylye w hrabstwie Wiltshire. Jest także pisarzem, autorem serii książek o Francisie Urquharcie, a także producentem wykonawczy serialu telewizji Netflix „House of Cards". W 1984 roku przeżył zamach terrorystyczny w Brighton na konferencji Partii Konserwatywnej.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95