Józef Maria Ruszar: Nazywam się Majdan

W opowieści Wojciecha Kudyby słyszymy śmiech z tęsknot i kompleksów Europejczyków ze środkowej czy wschodniej Europy. Ale prześmiewane są także mity tak zwanych korzeni oraz „wschodnioeuropejskiego współżycia narodów".

Aktualizacja: 19.03.2017 22:05 Publikacja: 18.03.2017 23:15

Czym jest ukraińskość? Jak do niej dojść? (na zdjęciu kamienica w Kijowie)

Czym jest ukraińskość? Jak do niej dojść? (na zdjęciu kamienica w Kijowie)

Foto: shutterstock

Dzieło – świadomie używam tego słowa mimo niewielkich rozmiarów książeczki – jest jeśli nie wielkie, to na pewno znaczące i osobne, warte przeczytania nie tylko dla samej przyjemności, ale i dla poznania problemów naszego nieznanego, choć bliskiego, sąsiada. Radość czytania i wybuchy śmiechu gwarantuje ogromne poczucie humoru autora, który przejawia wielki talent do ujęć groteskowych. Natomiast walory poznawcze książki są wynikiem bliskiej znajomości z Ukrainą i Ukraińcami. Nawet wielość odcieni kresowej melodii języka i wyczucie wschodniej słowiańszczyzny dają się wytłumaczyć miejscem urodzenia i biografią autora – Wojciech Kudyba pochodzi z Tomaszowa Lubelskiego, wiele lat związany był z innymi przygranicznymi miastami w Polsce, takimi jak Przemyśl czy Lublin.

Nawiązując do fabuły oraz postaci głównego bohatera (ukraińskiego intelektualisty tuczącego się na europejskich stypendiach), można też domyślać się, że satyryczne scenki z życia zachodnich stypendystów zdradzają, że i autor z niejednego europejskiego pieca chleb jadał, zwłaszcza w jednym z miejsc akcji: niemieckim Bochum. Niektórych zdarzeń żaden autor by nie wymyślił, jak zwyczajowa na międzynarodowych zjazdach i stypendiach prezentacja „narodowych tradycji i zwyczajów", która sama w sobie bywa wystarczająco śmieszna, jako że żart sytuacyjny, wzięty z życia, wystarczy:

„Tymczasem przecież jeszcze w grudniu zabawa była taneczna, inteligencja europejska, którą na koniec kursu językowego nam uniwersytet w Bochum przygotował. Zabawa, rzekłbyś, na podobieństwo naszego Majdanu, bo każdy potrawę krajowi swojemu właściwą przyniósł, każdy w strój ojczyzny swojej się przyoblekł, najprzeróżniejsze tańce narodowe pokazywał. Okazja więc była nadzwyczaj podniosła, godności wymagająca i powagi, już tedy dwa tygodnie wcześniej słoninę kupić chciałem, ale nie było gdzie, choć całe Zagłębie Ruhry wte i wewte zjeździłem. I dopiero pod polskim kościołem w niedzielę, tam dopiero sadło zdobyłem godne, które przecież jeszcze nasolić, namarynować i ziołami wszelkimi ozdobić musiałem gorliwie. A jak słonina, caryca nasza, to i car być musiał, więc litry dwa samogonu – które schowane miałem na długą autobusową drogę do ojczyzny – całe dwa litry spod tapczana musiałem wytoczyć i na salę zanieść. Ta pełna była całkiem i silnie też kolorowa. Pod lampy migotliwe, pod ściany cudnie sprejem różnorakim ozdobione czarni się zeszli, a także brązowi i biali, żółci i rudzi, mnóstwo zielonych i czerwonych, i w ogóle po pary z partii każdej i stron wszelkich. A ja każdemu kokardkę pomarańczową na rękaw wpiąłem, każden kuśtyczka wychylić musiał, aby kraj nasz pokochał, co właśnie z kolan powstał, grzbiet prostował po smucie wielkiej niewoli" (strony 32–33).

Dzieło filologa świadomie igra z czytelniczą skłonnością do mieszania fikcji i realiów świata rzeczywistego, a że bywa to zabieg owocny, wiemy choćby od Umberto Eco: „skłonni jesteśmy zamieniać miejscami fikcję i życie – czytać życie, jakby była fikcją, czytać fikcję, jakby była życiem. Niektóre z tych pomyłek są przyjemne i niewinne, niektóre absolutnie konieczne, jeszcze inne – przerażające".

Od razu też zaznaczmy, że nie jest to polskie postrzeganie Ukrainy, że nie ma w niej sentymentalnego powrotu na Kresy i na pewno obcy jest jej kontekst współczesnej powieści kresowej zaprawionej nostalgią. Tematem jest Ukraina Ukraińców, a nie nasze polskie sentymenty, miłości, wspomnienia, rozliczenia, bóle lub fobie. Polskie wątki, i owszem, występują – bo jakże by nie miały się pojawić! – ale jako część dzisiejszego świata za naszą wschodnią granicą. Ciekawe, że Polska i Polacy jawią się Ukraińcom w tej historii jako część Europy i Europejczycy – tyle że geograficznie i historycznie im bliżsi.

Patronat Gombrowicza?

Satyryczna i miejscami prześmiewcza strategia autora wielu recenzentom automatycznie skojarzyła się z Gombrowiczem. Na jego patronat można się zgodzić pod warunkiem, że się precyzyjniej określi, w jakim sensie on występuje i w jakim zakresie. Owszem, bohaterowie się kreują, przywdziewają różne maski – jak to w życiu, a nie tylko w dziełach Gombrowicza, bywa – a język żartobliwie nawiązuje do sienkiewiczowskiej i barokowej tradycji, czego przekładem był przywołany fragment o indywidualnej promocji swego kraju przez Petro Majdana. Niemniej humor i satyra Kudyby są znacząco cieplejsze, bardziej empatyczne i raczej służą dystansowi niż potępieniu tradycji. Satyra, często gorzka, ale dzięki poczuciu humoru dająca się znieść, nie występuje samotnie, lecz pojawia się w towarzystwie zrozumienia i współczucia, przez co zostaje znacznie złagodzona. Także poszukiwanie siebie samego, natarczywe wypracowywanie własnej tożsamości nie jest kwestią nieuniknionej i wiecznie przeżywanej niedojrzałości. Przeciwnie – to oznaka dorosłości.

Różnice dotyczą także strony formalnej i językowej. Żart czy też prześmiewanie się z języka, zwłaszcza polskiego, nasiąkniętego Sienkiewiczem i jego tradycją sentymentalnej opowieści o Ukrainie w sposób oczywisty nawiązuje do twórczości i Gombrowicza, i Mrożka. Ale i ta maniera zostaje przełamana liryzmem i czułością. Słowo „empatia" zresztą musi być w kontekście „Nazywam się Majdan" przywoływane w co drugim akapicie – tak jest istotna językowo, stylistycznie, a nawet konstrukcyjnie. Nazwiska znaczące, silnie obecne w twórczości wymienionych patronów to przecież wręcz starożytna tradycja. U autora często prześmiewana w piętrowych żartach, skoro Majdan to także Euromajdan, a poza tym pretekst do zawierania znajomości, robienia interesów (także tych podejrzanych), a także... usprawiedliwiania samego siebie, rozgrzeszania z rozlicznych ułomności i marnych zachowań. Bohater-intelektualista, świadomy znaczenia swego nazwiska, używa go nie tylko dla zmanipulowania innych, ale także siebie samego. Wygląda na to, że nie jest nieświadomy walorów i zagrożeń tej sytuacji, jak we fragmencie:

„Nazywam się Majdan. Petro Majdan, choć czasem ktoś zawoła: »Euromajdan!« i zaraz siada przy barze jak druh serdeczny. A nad barem okno wprost na tory, więc może widać przez nie pociągi do Berlina, do Kijowa, pociągi nie wiadomo dokąd, jak opowieść, której zakończenia nigdy nie znasz" (strona 7).

W tym fragmencie słyszymy również śmiech z tęsknot i kompleksów Europejczyków gorszego gatunku, a więc ze środkowej czy wschodniej Europy. Ale w opowieści Kudyby, a właściwie zrytmizowanym poemacie prozą prześmiewane są także mity tak zwanych korzeni oraz „wschodnioeuropejskiego współżycia narodów". Sławny tygiel narodów pozostał tu tak dokładnie stopiony w cudowną, a pożyteczną jednię, że stał się własną karykaturą – wymysłem ideologów poprawności politycznej, chętnie przyjętym przez lud – niekoniecznie w zbożnych celach: „A u mnie majdan przecież cały, euromajdan prawdziwy: ociec pół-Rosjanin, a pół-Niemiec wyznania mojżeszowego, matka pół-Ukrainka, babuleńka od strony mamy Polka, wśród dziadków i pradziadków ze sześć może narodowości i cztery religie"... (strona 7) – powiada główny bohater, świadomy pozytywnego odbioru takiej sytuacji i „wyższości" wielokulturowego bogactwa nad „nędzą" etnicznej jednorodności. A czyż członkowie jego rodziny – w zależności od potrzeby – nie są gotowi przyznać się do każdego „korzenia"? Czyż w zjednoczonej Europie nie warto być z pochodzenia pół-Polakiem (choć mowa tylko o babci, więc procentów nieco brakuje) i jednocześnie posiadać tzw. pochodzenie żydowskie, a jak trzeba, to i niemieckie? To ostatnie przyda się, gdy przyjdzie uciekać do Faterlandu, myląc pogonie i zmieniając nazwisko, bo ziemia się pali pod nogami oszusta i kombinatora.

Bełkot liberalnych elit

Petro Majdan jako ukraiński kulturoznawca bywał w wielu uniwersyteckich miastach Zachodu i niejedno stypendium przejadł, bo Europa wielu wschodnim intelektualistom jawi się jako dojna krowa. Satyra Kudyby skierowana jest także przeciwko dziwactwom uczelnianych elit, które bełkoczą na każdy temat, ale posługując się uczoną terminologią. Zwłaszcza postmodernistyczna nowomowa wzbudza zdrową wesołość czytelnika. Znający środowisko czytelnicy wiedzą na dodatek, że np. tytuł uczonego referatu, przygotowywanego na paryską konferencję naukową („Ławka. Miejsce czy nie-miejsce?"), musi być autentyczny, bo autor może sięgnąć do swego konferencyjnego doświadczenia, zamiast samemu wysilać się na żarty z uczonej nowomowy humanistycznych nowatorów. Również udział w polskich i międzynarodowych konkursach poetyckich, a nawet zasiadanie w gremiach jurorów umożliwiło Kudybie zapoznanie się z żargonem nowoczesnych artystów i ich strategią promowania się za pomocą starannie wykreowanych skandali:

„Nastrojony filozoficznie, bardzo także wtedy moją paletę liryczną wzbogaciłem, a że przy tym portfel, książkę wierszy w ojczyźnie własnym sumptem wydałem, o znaczącym tytule »Juwenilia i fekalia«. Wiele tam liryków było drapieżnie do samych trzewi świata się dobierających, niemało odkryć heterogenicznej możliwości bycia. Pytając o jego intersubiektywność, podważałem intencjonalnie zaraz podmiot i tym samym wciąż na nowo skrywałem go w palimpsestach kreowania siebie" (strona 133).

Satyra Kudyby ośmieszyła także europejski bełkot biurokratyczny. I znowu autor nie musiał się nadto wysilać, tylko lekko zmodyfikował autentyczny żargon stypendialnych i grantowych formularzy. Kto poznał ten „język europejski" ma szansę na kolejny grant, o czym wie każdy uczelniany chudopachołek. Rzeczywistość pozaliteracka jest bogatsza od wyobraźni. Znowu mamy do czynienia z realizmem, a nawet weryzmem w randze żartu – chwyt stosowany przez Kudybę świadomie i z rozmysłem w celach, jak się wydaje, poznawczych, a nie tylko satyrycznych.

Cytaty z Sienkiewicza

Ale poemat jest przepojony taką miłością i taką czułością do Ukrainy, że patronat Sienkiewicza, jakkolwiek kontrowany i przełamywany przez tradycję Gombrowiczowską, jednak przeżywa! Wprawdzie nazwisko Majdan wydaje się żartem czy nawet ma charakter prześmiewczy (nie mówiąc już o tym, że interesowny), ale można je odczytywać symbolicznie, znacząco: jako istotę narodu, jako istotną cechę bycia Ukraińcem lub określenie charakteru narodowego. A może jest to element poszukiwania nowej tożsamości? Dystans miesza się z powagą i dosłownym traktowaniem narodowej tożsamości ze względu na dramatyzm historii i wagę problemu.

Od połowy XIX wieku, od czasu nowego, postnapoleońskiego i romantycznego rozumienia narodu, nie ma już Rusinów. Pojawili się Ukraińcy, którzy dzisiaj, w dobie budowania własnego, niezależnego państwa, poszukują nowej tożsamości, która nie może odwoływać się wprost ani do Rusi Kijowskiej (do której odwołują się także Rosjanie, stąd imperialny ból utraty Kijowa), ani do Rzeczypospolitej Obojga Narodów, która nie chciała być Rzecząpospolitą Trojga Narodów, ani do kozaczyzny, o której słuch zaginął, ani do sowieckiej spuścizny, która wbrew nadziejom ciągle ciąży nad krajem jako pejzaż mentalnej i cywilizacyjnej ruiny. Nawet (podejrzana dla Polaków) tradycja ukraińskiego nacjonalizmu znana jest i przyjmowana głównie w zachodniej części kraju.

To jest problem serio i „Nazywam się Majdan" traktuje go poważnie, a nawet tragicznie, zważywszy na rozdarcie tego narodu, wspomniane choćby w liście nadesłanym z domu: „O sąsiadach potem również pisała babuleńka, że jeden do Moskwy uciekł, drugi do wojska poszedł i pod Mariupolem zginął, a trzeciemu syn się urodził. Bo los w miejscu nie stoi wcale, tylko się posuwa niby słońce po niebie raz smutne, drugi raz rumiane" (strona 152).

Petro Majdan stara się dojść do ukraińskości także przez Europę i europejskość, bo jest przedstawicielem intelektualnej elity i taka opcja jest mu dostępna. Co w takim kontekście ma do roboty Sienkiewicz? Jego patronat wyraźny jest w języku Kudyby przez splot języka wysokiego i niskiego. Przecież tragiczne dzieje Ukrainy opowiedziane zostały językiem wzniosłym! Nie jest przypadkiem, że sama „Trylogia" w poemacie funkcjonuje dosłownie, bo arką przymierza między dawnymi a nowymi laty jest babka bohatera – postać jak najbardziej pozytywna. Okazuje się, że język Sienkiewicza podskórnie żyje i bohaterowie w chwilach wzniosłych lub lirycznych posługują się nim, czasami dosłownie. W „Nazywam się Majdan" można znaleźć cytaty z „Trylogii", a zakochany Petro czasami mówi jak Jurko Bohun:

– Co tobie, sokole? – do mnie rzecze.

– Dusza boli, maty – odpowiedam (strona 139).

Cytatów z Sienkiewicza jest zresztą więcej. Sienkiewiczowski jest także koncept epiczny – przedstawienie perypetii bohaterów w dramatycznym momencie losu ojczyzny, choć u Kudyby wątki miłosne są tak blade, jakby chorowały na gruźlicę. Akcja ma w tle wydarzenia z okresu pomarańczowej rewolucji w 2004 aż po rewolucję godności, wojnę na wschodzie Ukrainy oraz inwazję rosyjską na Krym w 2015 roku. Niby tylko dziesięć lat, ale wystarczy jak na jeden kraj, nawet jeśli dość duży i ludny. Porównajmy. Przebudzenie tzw. czerni w powieści Sienkiewicza (tak widzi to zjawisko Zagłoba, któremu obcy jest kult ludu) i budzenie się świadomości narodowej Ukraińców w ostatnim dziesięcioleciu wyrażają się podobnymi formułami bezładnej woli wolności. To nie jest zachodnioeuropejska reguła, że wolność wyraża się przez budowanie instytucji, ale silna tradycja demokracji bezpośredniej, ludowej żywiołowości i anarchicznego rozumienia swobody.

Sienkiewiczowski patronat widziałbym w realizmie i okrucieństwie opisu ukraińskiego dramatu, często werystycznym, brzydkim, bez szminkowania. Z jednej strony koszmar został przełamany przez ironiczno-żartobliwy sposób narracji. Bohater jest wprawdzie Ukraińcem, ale też bywalcem europejskich salonów, stąd jego dystans do otaczającego go świata, pozwalający na ironiczne uwagi i o Ukrainie, i o Europie. Ale kpiarskie uwagi to przecież cienka zasłonka. Zza żartu i satyry widać wewnętrzne sprzeczności, całą nędzę i wielkość, zniewolenie i ducha wolności, zagubienie i upór w dążeniu Ukraińców do czegoś niejasnego, ale jednak oczywistego, jak wolność i marzenie o uczciwym państwie.

To nie jest lakierowany obraz, bo przecież widzimy i bimbrownię, i przemyt alkoholu, i nielegalną fabryczkę ukrytą w lesie, i euforię rewolucji z jej dzikimi manifestacjami, i naiwność oczekiwań. Kudyba sadystycznie przedstawia przekupnych urzędników, policjantów, gangsterów, a także nielegalnych kapitalistów-oszustów – a odróżnić ich od siebie nie sposób, bo wszyscy pracują w służbie diabła. Wszędzie widać patronat szatana, który usadowił się na samym szczycie państwowej piramidy i potężnym ogonem miesza w kadzi historii (z aluzją do Janukowycza, choć nie on jeden zasługuje na takie symboliczne wyróżnienie). I nic do rzeczy nie ma fakt, że diable igraszki opowiedziane zostały w baśniowej konwencji o miłości Bękarta (Janukowycza) do Carewny – czyli Putina czy też putinowskiej Rosji. Tradycja byliny – w tym fragmencie najbardziej widoczna – wydaje się odnosić do całości poematu o współczesnym wcieleniu Kozaka-intelektualisty, bo też żaden z niego Ilja Muromiec czy inny legendarny woj Włodzimierza Wielkiego. Współczesny świat jest wszak światem skarlałym i myśl o pokonaniu smoka nie wchodzi w rachubę.

W konwencji baśniowej

Tradycja byliny, epickiej opowieści charakterystycznej dla naszych wschodnich sąsiadów, ma też nasze, własne, polskie wcielenia. Liryzm i zrytmizowana fraza tego epickiego poematu prozą zakorzenione są przede wszystkim w romantycznej wizji Ukrainy, rodem z „Beniowskiego" czy „Marii" Malczewskiego, choć język Kudyby jest bardziej barokowy, jak z dramatów Słowackiego. Z uporem powtarzam „epicki poemat", a nie „powieść", jak zwykło się określać książkę Kudyby, właśnie ze względu na poetyckie nasycenie. Fraza poetycka, silnie zrytmizowana, napisana w konwencji baśniowej, jak opowieść o miłości Bękarta do Carewny, ma wszelkie cechy poezji. Jest to także przykład na symbolizm postaci i sytuacji, a przede wszystkim wyraźny najazd alegorii na fabułę jako całość i na poszczególne epizody.

Tu chciałbym przypomnieć, że pisanie powieści poetyckich nie skończyło się na romantykach, a jednym z nieuświadamianych patronów tego dzieła może być także poeta już trochę zapomniany – Tadeusz Nowak. To on przecież napisał „A jak królem, a jak katem będziesz" czy „Wniebogłosy", gdzie zrytmizowana i pełna liryzmu proza nie różni się od poezji, a balladowa konwencja jest silnie eksploatowana.

Reasumując. Wielu czytelników i krytyków uznało, że narodził się Kudyba-powieściopisarz. Osobiście wątpię. Myślę, że rozkwitł poeta o epickim zacięciu. Jeśli Wojciech Kudyba zasmakował w prozie, to można się spodziewać prozy lirycznej, o wyrazistej poetyckiej dykcji.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Dzieło – świadomie używam tego słowa mimo niewielkich rozmiarów książeczki – jest jeśli nie wielkie, to na pewno znaczące i osobne, warte przeczytania nie tylko dla samej przyjemności, ale i dla poznania problemów naszego nieznanego, choć bliskiego, sąsiada. Radość czytania i wybuchy śmiechu gwarantuje ogromne poczucie humoru autora, który przejawia wielki talent do ujęć groteskowych. Natomiast walory poznawcze książki są wynikiem bliskiej znajomości z Ukrainą i Ukraińcami. Nawet wielość odcieni kresowej melodii języka i wyczucie wschodniej słowiańszczyzny dają się wytłumaczyć miejscem urodzenia i biografią autora – Wojciech Kudyba pochodzi z Tomaszowa Lubelskiego, wiele lat związany był z innymi przygranicznymi miastami w Polsce, takimi jak Przemyśl czy Lublin.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Irena Lasota: Po wyborach