Stanisław Strasburger: Traumy polskie, traumy algierskie

Może mieszkańcy Polski i Algierii pomogliby sobie nawzajem w przepracowaniu traum?

Aktualizacja: 19.03.2017 22:07 Publikacja: 16.03.2017 23:15

Stanisław Strasburger: Traumy polskie, traumy algierskie

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek

Jakie z pańskiej perspektywy mogą być cele naszej polityki kulturalnej w Algierii? – zapytał mnie ambasador RP pod koniec mojego pobytu na euromagrebińskich spotkaniach pisarzy w Algierze.

Była jesień 2016 r. Spotkania odbywały się w ramach corocznych targów książki. W ciągu 11 dni zaprezentowało się prawie tysiąc wystawców z 50 krajów. Organizatorzy tej gigantycznej imprezy podali łączną liczbę odwiedzających na ponad 1,2 mln! Dla porównania, sławne targi książki we Frankfurcie odwiedza około ćwierć miliona osób, a największe w Polsce, warszawskie, to 70 tys. gości.

W mojej krótkiej podróży do Algieru towarzyszyło mi pytanie: co łączy stolicę Algierii z moją rodzinną Warszawą? Kiedy trafiam w obce miejsce, siłą rzeczy szukam podobieństw do tego, co znam. Podobieństwa pozwalają mi „oswoić" nieznane. To drogowskazy, które chronią przed ciągłym rozbijaniem sobie nosa. Niekiedy jednak jest odwrotnie. Doszukiwanie się podobieństw jest przyczyną nieporozumień i powoduje urazy.

Spadek, co pachnie krwią

Jako ludzie jesteśmy skazani na robienie porównań – odpowiadałem ambasadorowi. – Kultura to dobre miejsce na debatę o różnicach i podobieństwach. Czego oczekujemy, jakie mamy lęki i nadzieje. Po obu stronach.

Oczywiste podobieństwo, które widziałem w Algierze, to historia walki z okupacją. Dla porządku: najpierw Algierią rządzili Turcy. W 1830 r. inwazji dokonali Francuzi. Niezwykle krwawa wojna narodowo-wyzwoleńcza trwała osiem lat. Zakończyła się uzyskaniem niepodległości w 1962 r.

Nikomu nie trzeba w Polsce przypominać brutalności okresu zaborów, ani terroru Hitlera czy Stalina. XIX wiek z powodzeniem można z kolei uznawać za próbę kolonizacji ziem polskich.

Warto przy tym pamiętać, że mocarstwa rozbiorowe wypracowały nie tylko aparat ucisku, ale i program polityczny, a nawet ideologie, które miały usprawiedliwiać podbój. Niejeden bohater narodowy naszych sąsiadów jest dla nas zbrodniarzem. A autorytety intelektualne? Weźmy choćby Maxa Webera. Sławny socjolog porównywał Polaków do „hord nomadów ze Wschodu" grożących „cofnięciem się kultury o kilka pokoleń".

Czym dla socjologów jest Weber, tym dla politologów Alexis de Tocqueville. Francuski myśliciel uchodzi za taki autorytet, że współcześni demokraci nazywani bywają jego spadkobiercami. Niestety, spadek pachnie krwią.

Nieco ponad dziesięć lat po podboju Algierii przez Francuzów Tocqueville napisał obszerną rozprawę. Rozważał w niej aktualną sytuację podbitego kraju i szkicował skuteczne formy kolonizacji. Arabowie, jak zauważa, „bardzo cierpią zamknięci w kleszcze między naszymi bagnetami a pustynią". Trzeba zatem utrzymać i stale uszczelniać embargo handlowe. Dodatkowo należy „łupić kraj [...], niszcząc zbiory [...], nękając ciągłymi akcjami wojskowymi i racjami, które służą konfiskacie zwierząt hodowlanych oraz zniewoleniu ludzi".

Tocqueville postulował również kontynuowanie operacji wojskowych. Ich celem miało być między innymi „niszczenie wszystkiego, co stanowi jakąkolwiek formę trwałych skupisk ludzkich, innymi słowy, wszystkiego, co przypomina miasta". Dlaczego? Kultura miast stymuluje życie polityczne i gospodarcze. Zwiększa też przywiązanie do ziemi. Przywiązanie jest niepożądane, bo koczowników łatwiej wojsku przepędzać z miejsca na miejsce.

Tocqueville namawia Francuzów do utrzymywania kolonizowanych na skraju nędzy (jeżeli w ogóle przeżyją opisywane „środki"). Zachęca też do podjudzania jednych grup ludności przeciwko drugim („aby się wyniszczyły") i korumpowania elit.

Z dzisiejszej perspektywy szczególnie ciekawe są jego rozważania o potencjalnym zjednoczeniu miejscowej ludności. „Może temu służyć jedynie [szerzenie] religijnego fanatyzmu i nienawiści do obcych", stwierdza. Co prawda zauważa, że to właśnie jest podstawą rebelii wobec Francji, jednocześnie jednak pisze, że Francja sama ten fanatyzm wywołała. Przewiduje też, że będzie go potęgować w przyszłości.

Powiem wprost: jeśli dziś nadal uznajemy autorytety tego pokroju, to czas poszukać nowych. Czyż nie jest to wspólny cel, nad którym mogą pochylić się mieszkańcy Polski i Algierii?

Szpony przeszłości

Kolonialna rzeczywistość Algierii była często okrutniejsza niż tekst Tocqueville'a. Jednak podobnie jak geopolityka Polski determinuje konieczność dobrosąsiedzkiego współżycia z dawnymi okupantami, tak Algieria od uzyskania niepodległości skazana jest na kształtowanie dobrych stosunków z Francją. I tak pewnie pozostanie. Jak w tym kontekście pamiętać o traumatycznej przeszłości?

Zarówno w Algierii, jak i w Polsce, to gorący temat. Z perspektywy psychoterapeutycznej trauma jest echem tragicznego wydarzenia, które choć wymyka się racjonalności, to wymaga wyjaśnienia. Trauma może dotyczyć zarówno jednostek, jak i społeczeństw. Dla przykładu: oczywiście warto pytać o to, czy nasi politycy mogli zrobić więcej, aby zapobiec katastrofie września 1939 r., ale dominującym odczuciem wobec klęski jest bezradność. Podobnie Algierczycy doświadczali niezawinionej tragedii w konfrontacji z brutalnością armii kolonizatorów.

Dla psychoterapeutki Bogny Szymkiewicz, prowadzącej projekt „Gojenie historii", istnieją dwie formy obchodzenia się z traumatycznymi wydarzeniami. Jedna polega na emocjonalnym „otorbieniu" bólu. Jego odczuwanie i towarzyszące mu emocje zostają niejako zamrożone.

Otorbienie idzie w parze z mitologizacją traumatycznego wydarzenia. W jej ramach świat dzieli się na oprawców i ofiary. Po stronie ofiary jest cierpienie i moralna racja (bo krzywda nie była zawiniona). Na glebie owej racji kiełkuje agresywna siła wobec „wrogiego" świata. Jednak paradoksalnie siła ta zamyka możliwość kontaktu z dniem dzisiejszym. Powoduje, że teraźniejszość jest projekcją traumatycznej przeszłości. Szymkiewicz mówi o „zatrzymaniu biegu życia".

Inną drogą jest wychodzenie z traumy poprzez proces odzyskania kontaktu ze światem „tu i teraz". Tragedia należy w nim do przeszłości. Najpierw warto zadbać o odbudowę poczucia bezpieczeństwa. Potem należałoby zwrócić się ku własnym emocjom. Ich artykulację nazywa się w języku terapeutycznym „dotknięciem emocji". Na koniec można zaakceptować fakt, że przeszłości się nie zmieni, i empatycznie się z nią pożegnać.

Może mieszkańcy Polski i Algierii pomogliby sobie nawzajem w przepracowaniu traum?

Pamięć pomników, pamięć opowieści

Po powrocie z targów książki umówiłem się na rozmowę z młodym Algierczykiem, który od dwóch lat mieszka w Polsce. Rozmawialiśmy o pamięci. – W Warszawie jest tyle tablic pamiątkowych. Rozstrzelania, barykady, miejsca starć. Są wszędzie – mówił.

Choć od 1944 r. do władzy w Polsce dochodziły skrajnie różne opcje, a nawet zmienił się system, materialna kultura pamięci zachowała pewną ciągłość. W perspektywie psychoterapeutycznej trauma została uwznioślona. Jest przedmiotem kultu. Podobne wrażenie towarzyszyło mi w Algierze. W panoramie miasta dominuje gigantyczny pomnik Chwały i Męczeństwa. Też nie da się od niego uciec. Odsłonięty w 1982 r. monument zaprojektował polski rzeźbiarz Marian Konieczny. Może ten zbieg okoliczności wskazuje na pewną więź?

– W szkole bez przerwy uczą nas o wojnie o niepodległość – opowiadał mi algierski znajomy. – My jesteśmy ofiarami, Francuzi oprawcami. Ale opowiem ci anegdotę. Kiedy moja mama chciała wyjechać do Paryża na studia, jej matka, a moja babka, zwymyślała ją od najgorszych. Francuscy żołnierze torturowali dziadka na oczach żony i rodzeństwa. Pewnego ranka po prostu wdarli się do domu i wyprowadzili wszystkich na patio. Mama nie posłuchała babki i wyjechała. Szybko się przekonała, że choć mówi biegle po francusku, źle jej tam jest. Wróciła. Ale w Algierii też nie jest szczęśliwa. Zresztą podobnie jak ja. Paradoksalnie, kiedy dorosłem, mama namawiała mnie na wyjazd do Francji. To ja nie chciałem. Wybrałem Polskę.

Pamięć rodzinnych opowieści rzadko ulega presji pomników. Moja babcia, choć nie cierpiała, kiedy jako nastolatek rzucałem na powitanie luzackie „hi" (brzmiało jej w tym nieodmiennie hitlerowskie „heil"), gorąco popierała mój studencki wyjazd do Niemiec.

Jaka kultura pamięci jest nam zatem w dzisiejszym świecie potrzebna?

Pewnego popołudnia wyszedłem wcześniej z targów. Wspólnie z pewnym pisarzem francuskim wyrwaliśmy się do kazby.

Kazba to stara, zaniedbana część Algieru położona na stoku wzgórza, które łagodnie opada ku śródziemnomorskiemu nabrzeżu. Idąc wąskimi uliczkami dzielnicy, miałem wrażenie, że jestem intruzem. Twarze wielu przechodniów jakby naznaczyła przemoc. Ich oczy zdawały się mówić: – Po co tu jesteś, biały człowieku? Pewnie chcesz nas skrzywdzić. Uważaj, odpłacę ci tym samym!

Być może twarze w kazbie mówiły mi to, co sam chciałem usłyszeć. Projektowałem znajomą rzeczywistość: w uliczkach starego miasta widziałem plany „Bitwy o Algier". Gillo Pontecorvo kręcił tu swój paradokument zaledwie cztery lata po uzyskaniu niepodległości. Strzelaniny, wysadzanie w powietrze ludzi i domów, tortury oraz nieustanny strach walczących i cywilów – po każdej ze stron.

Pod koniec filmu dowódca operujących w Algierze komandosów francuskich występuje na konferencji prasowej. W tym czasie podkomendni pułkownika pacyfikują kazbę. W otoczonej kordonem i objętej godziną policyjną dzielnicy wojsko strzela do przechodniów, którzy jej nie respektują.

– Jak pan skomentuje plotki o torturach? – pyta uczestnik konferencji. – Nie jesteśmy ani szaleńcami, ani sadystami – tłumaczy oficer, którego pierwowzorem był generał Marcel Bigeard. – Ci, którzy nazywają nas nazistami, zapominają, jaką rolę odegraliśmy we francuskim ruchu oporu. Wielu z nas przeżyło Dachau i Buchenwald.

W ten sposób taniec ofiar i oprawców zatoczył koło. Aby wrócić do języka psychoterapii: siła moralna, którą straumatyzowane ofiary czerpały z otorbionego bólu, sprawiła, że zamienili się w oprawców.

Ale na tym nie koniec. – Możesz śmiało iść na spacer. Oczyściliśmy dzielnicę z terrorystów – powiedział mi dyżurny policjant w komisariacie u wejścia do kazby. Choć ponaddziesięcioletnia wojna domowa zakończyła się w 2002 r., kazba do dziś uchodzi za niebezpieczną.

Kiedy wyszliśmy z posterunku, francuski pisarz dopowiedział pointę: – Algierskie służby inspirowały się Tocqueville'em. Od naszych komandosów nauczyli się przekładać go na praktykę.

Jak przerwać ten błędny taniec?

Zawiedzione ideały

Kiedy przyleciałem na targi, z lotniska odebrała mnie w imieniu organizatorów piękna, algierska asystentka. Długie rozpuszczone włosy, doskonały angielski i francuski. Dojeżdżając do hotelu, asystentka skręciła w złą stronę i nie wiedzieliśmy, jak zawrócić. Trzeba było zapytać przechodnia. Okazało się, że musiałem jej przypomnieć arabskie słowo na rondo. Własne uprzedzenia dały o sobie znać: byłem zaskoczony jej słabym arabskim. Miłą aparycją też.

Następnego dnia w przerwie między panelami chwilę rozmawialiśmy. – W Algierii ludzie tacy jak ja nie mają przyszłości. To prawda, że uczą nas o krwawej wojnie z Francją. Jednocześnie mówię, czytam i myślę po francusku. Wierzę w wolność, w równość kobiet i mężczyzn, wierzę w miłość. I co? Ani nasz rząd, ani świat dookoła nie pozwala nam żyć tak, jak nas uczą. Gdybym chciała wyjechać, nie mam dokąd. Zresztą wcale nie chcę rzucać kraju. Co mi radzisz?

Asystentka przypomniała mi redaktora pewnej gazety, z którym przed wyjazdem piłem kawę w Warszawie. Po ostatnich wyborach redaktor stał się gwiazdą publicznych mediów. – Przez ponad 20 lat wierzyliśmy, że po 1989 r. nastąpi prawdziwa wolność – powiedział. – Interes wspólnej Europy miał być ważniejszy niż narodowe partykularyzmy. I co? G...no!

Rozumiem gniew redaktora. I poczucie, że został oszukany, podobnie jak algierska asystentka. Tylko co dalej? Otorbienie cierpienia i odklejanie od rzeczywistości? Mam inną propozycję. Może z empatią spojrzeć w oczy własnym emocjom? A później wrócić do biegu życia. Czy nie o tym mogliby rozmawiać mieszkańcy Algieru i Warszawy?

Pisząc tekst korzystałem z:

Alexis de Tocqueville, „Gedanken über Algierien" (Myśli o Algierii), Akademie Verlag GmbH, Berlin 2006.

Paweł Smoleński, Bogna Szymkiewicz, „Naznaczeni Smoleńskiem", „Gazeta Wyborcza" (7 maja 2016).

Stanisław Strasburger jest pisarzem i menedżerem kultury. Zajmuje się wielokulturowością, migracjami i pamięcią zbiorową oraz EU-topią. Jest autorem książek „Opętanie. Liban" i „Handlarz wspomnień". Mieszka na przemian w Berlinie, Warszawie i Bejrucie.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Jakie z pańskiej perspektywy mogą być cele naszej polityki kulturalnej w Algierii? – zapytał mnie ambasador RP pod koniec mojego pobytu na euromagrebińskich spotkaniach pisarzy w Algierze.

Była jesień 2016 r. Spotkania odbywały się w ramach corocznych targów książki. W ciągu 11 dni zaprezentowało się prawie tysiąc wystawców z 50 krajów. Organizatorzy tej gigantycznej imprezy podali łączną liczbę odwiedzających na ponad 1,2 mln! Dla porównania, sławne targi książki we Frankfurcie odwiedza około ćwierć miliona osób, a największe w Polsce, warszawskie, to 70 tys. gości.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie