Irena Lasota: To nie bunt, panie, to rewolucja

Gospodarka zaczęła padać, ceny – iść w górę – i by zapełnić pustą kasę, Łukaszenka wymyślił sposób godny dyrektora kołchozu: wprowadził podatek od bezrobotnych, których nazwano darmozjadami - pisze Irena Lasota.

Aktualizacja: 17.03.2017 19:11 Publikacja: 16.03.2017 13:41

Irena Lasota: To nie bunt, panie, to rewolucja

Foto: Fotorzepa/ Darek Golik

François Alexandre Frédéric, książę de la Rochefoucauld-Liancourt referował 12 lipca 1789 roku królowi Francji Ludwikowi XVI wydarzenia zachodzące na ulicach Paryża. Znowu bunt? – spytał król. – Nie, panie, odpowiedział książę – to już rewolucja. Dwa dni później tłum paryżan zdobył Bastylię, w której było kilku tylko więźniów, a wśród nich markiz de Sade, rzucający przez kraty ulotki (samizdatowe oczywiście) zatytułowane „Obywatele, jeszcze jeden krok!". Tak zaczęła się jedna z najkrwawszych rewolucji współczesnego świata.

Ludwik XVI był raczej liberałem, jak na swoje czasy w każdym razie, tak jak zresztą był nim car Wszechrosji Mikołaj II czy szachinszach Iranu Mohammad Reza Pahlawi. Jest regułą, że rewolucje następują, gdy władza dyktatorska słabnie.

Aleksander Łukaszenko, były sekretarz komitetu partyjnego kołchozu im. Lenina, został nieoczekiwanie prezydentem Białorusi w 1994 roku i udało mu się utrzymać przy władzy, wykorzystując swoje poprzednie doświadczenia. Białoruś nie stała się wprawdzie kołchozem, ale bardziej liberalnym sowchozem, rządzonym jednak stalową komunistyczną ręką. Łukaszenko miał spory talent. Zabijał opozycjonistów, ale stosunkowo niewielu, sadzał do więzienia, ale na stosunkowo niedługo, skłonił do emigracji wielu potencjalnych liderów opozycji, ale nie umieli się oni zjednoczyć, podczas gdy opozycja w kraju była osłabiona agenturą, biedą i intrygami zagranicznych (w tym polskich) instytucji wspierających demokratyzację.

Gdy Białoruś dotknął naturalny kryzys ekonomiczny spotęgowany sankcjami ekonomicznymi Zachodu, Łukaszenko zaczął się reformować. Na początek był gest, który zachwycił Zachód: prezydent rzucił wyzwanie Rosji, nie uznając separatystycznej Osetii Południowej (był to najprawdopodobniej manewr wymyślony w Moskwie), potem wypuścił przedwcześnie kilku niewinnie skazanych więźniów politycznych i w niedługim czasie zaczęto mówić o znoszeniu sankcji w zamian za łagodnienie Łukaszenki. Ale było już za późno. Gospodarka zaczęła padać, ceny – iść w górę – i by zapełnić pustą kasę, Łukaszenka wymyślił sposób iście godny dyrektora kołchozu: wprowadził podatek od bezrobotnych, których nazwano darmozjadami. Ci, którzy nie przepracowali co najmniej pół roku, zostali ukarani grzywną, zwaną podatkiem, w wysokości około 200 dolarów.

I tu zaczęły się protesty, spontaniczne, w całym kraju, w dużych i małych miastach. Nie zwołuje ich zorganizowana opozycja, bo takiej nie ma i dzięki temu ludzie muszą sami się organizować – od dołu. Znani opozycjoniści, pisarze i artyści dołączają do tych demonstracji, które szybko przerodziły się w totalny protest przeciwko władzy. Ludzie żądają wolnych wyborów i odejścia Łukaszenki. Ani on, ani jego KGB nie byli przygotowani na taką falę protestów i dopiero po kilku tygodniach zaczęli uderzać w newralgiczne punkty – niezależnych dziennikarzy. Tylko 12 marca zatrzymano ich 18, więcej niż w całym poprzednim roku, w tym wszystkich nadających dla Biełsat TV– polskiego kanału satelitarnego w języku białoruskim. Zachęcam czytelników, by weszli na portal bielsat.eu (jest w kilku językach, w tym i w polskim) i zobaczyli, dlaczego ta telewizja jest tak ważna dla demokratyzacji Białorusi.

Pisano już, że dalsze istnienie Biełsat TV jest zagrożone przez decyzję polskiego ministra spraw zagranicznych obcinającą dotychczasowe finansowanie o dwie trzecie, co sprowadza się praktycznie do likwidacji tego kanału. Nie wiadomo, czy jest to wynik przetargów z Białorusią, wynik głupoty czy niewiedzy. Niecały rok temu doradca prezydenta RP Urszula Doroszewska mówiła w klubie Ronina:

„Społeczeństwo [białoruskie] natomiast jest dość zadowolone z tego: że jest to kraj opiekuńczy, że jest prawie pełne zatrudnienie, że jest pewna stabilność, jeśli chodzi o opiekę (...). To nie jest kraj, który się trzęsie ze strachu przed dyktatorem, czy kraj, w którym kipi protest (...). Niewątpliwie popularność Łukaszenki jest bardzo wysoka i Białorusini cenią sobie święty spokój, co można zrozumieć w kontekście losów tego narodu w XX wieku".

Pamiętam, że to samo mówili o Polsce dygnitarze komunistyczni przyjeżdżający do USA w końcu lat 70.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

François Alexandre Frédéric, książę de la Rochefoucauld-Liancourt referował 12 lipca 1789 roku królowi Francji Ludwikowi XVI wydarzenia zachodzące na ulicach Paryża. Znowu bunt? – spytał król. – Nie, panie, odpowiedział książę – to już rewolucja. Dwa dni później tłum paryżan zdobył Bastylię, w której było kilku tylko więźniów, a wśród nich markiz de Sade, rzucający przez kraty ulotki (samizdatowe oczywiście) zatytułowane „Obywatele, jeszcze jeden krok!". Tak zaczęła się jedna z najkrwawszych rewolucji współczesnego świata.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Irena Lasota: Po wyborach