Czy może dojść do momentu, w którym uzna pan, że Franciszek poszedł za daleko i wypowie mu pan posłuszeństwo? Amerykanie nie mają większego problemu z przechodzeniem z jednego Kościoła do drugiego, jeśli uznają, że ich oczekiwania nie są spełnione.
Niektóre ruchy tradycjonalistyczne rzeczywiście wypowiedziały posłuszeństwo papieżowi, na przykład Bractwo Świętego Piusa X. Ale to jest absolutny margines, środowiska mikroskopijne. Ci ludzie zresztą wciąż mnie atakują, widzą we mnie zdrajcę, choć przecież to ja doprowadziłem do odrodzenia pielgrzymek do Chartres. Dla nich jestem bezkrytycznym wielbicielem papiestwa. A oni sami twierdzą, że już Jan Paweł II nie był głową Kościoła, mówią, że nie bardzo nawet wiadomo, kiedy w Watykanie był ostatni „prawowity" papież. To są katoliccy talmudyści!
A co z Franciszkiem?
Franciszek nie jest przeciwnikiem doktryny Jana Pawła II i Benedykta XVI. Problemem jest jego praktyka działania i nazbyt lekko rzucane słowa. To powoduje, że papież naraża się na fałszywą interpretację swoich poglądów. Ale drażni mnie też jego ostentacja. Franciszek na przykład mówi, że jest miłosierny, bo pomaga biednym. Tylko co w ten sposób chce dać do zrozumienia? Że Jan Paweł II nie szanował i nie wspierał biednych? Albo Benedykt XVI? Podobnie z rozwiedzionymi. Ja też mam przyjaciół, którzy się rozwiedli, staram się być dla nich miłosierny, zrozumieć innych. Ale jednocześnie widzę, że ludzie oczekują jasnych zasad. Gdy do Francji przyjechał kardynał Robert Sarah, trzeba było zorganizować aż dziesięć wielkich spotkań, tylu było ludzi, którzy chcieli go zobaczyć. Sarah przekonywał: „Nie martwcie się, jestem przekonany, że papież podejmie dobre decyzje". Ale tak często to powtarzał, że można było mieć wątpliwości, czy rzeczywiście w to wierzy.
Tyle że ani Jan Paweł II, ani Benedykt XVI nie zdołali powstrzymać laicyzacji ani Francji, ani Europy. Franciszek zaś może tu odnieść choć niewielki sukces.
Franciszek jest jezuitą i zgodnie z jezuicką tradycją stara się iść ku peryferiom Kościoła. Jako papież nie powinien jednak zapominać, że jest odpowiedzialny już nie tylko za peryferie, ale za całą wspólnotę kościelną, i jeśli posunie się za daleko, za dużo zmieni, to trzon Kościoła może pęknąć. Spójrzmy prawdzie w oczy: kto dziś nawraca? Wspólnoty tradycyjne oraz – w nieco mniejszym stopniu – Ruch Odnowy w Duchu Świętym i Wspólnota Emanuela. A z drugiej strony jest islam – tysiące młodych Francuzów porzuca dziś kulturę permisywizmu i wybiera właśnie islam. Tam odnajdują silną wiarę, zasady i dyscyplinę. To jest ogromne wyzwanie dla Kościoła.
Dlaczego główny nurt Kościoła nie przyciąga młodych?
Bo opiera się na mieszance miłosierdzia i permisywizmu, a nie na odwiecznych zasadach.
Sól traci smak?
Moja żona pochodzi z rodziny robotniczej, z regionu o ogromnych problemach ekonomicznych. Obserwując jej dawne otoczenie, widzę, dlaczego islam jest dla tych ludzi atrakcyjny. Bo jest męski, a katolicyzm we Francji się sfeminizował. Rozmawiałem ostatnio z naszymi najlepszymi żołnierzami z jednostki spadochroniarzy, to wspaniali wojownicy. Powiedzieli mi: przeszliśmy na islam, bo to jest religia prawdziwych mężczyzn. Ja się z tym nie zgadzam, ale dla nich wielkim atutem było to, że islam wprowadza rygor i rytuał. Jest odpowiedzią na niepewność w czasach kryzysu społecznego. Zdarzają się oczywiście muzułmanie, którzy przechodzą na katolicyzm, tacy jak Mohammed Christophe Bilek, ale to niewielka grupa. Zgadzam się z Franciszkiem, że Kościół powinien próbować „odbić" chrześcijan, którzy przeszli na islam, ale francuski kler katolicki jest zbyt nieudolny, aby tego dokonać. Większe szanse mają już ewangelicy. Wspomniałem już, że mam przyjaciela pastora Saida Oujibou. Kiedyś był twardym islamistą. I pewnej nocy zaczął się zastanawiać, dlaczego tak go przepełnia nienawiść. Spotkaliśmy się, jedliśmy wieprzowinę, piliśmy wino, rozmawialiśmy i widziałem, że przechodzi przemianę. Nawrócił się, został ewangelikiem. Jakiś czas później spytał mnie, czy chcę zobaczyć jego wspólnotę. To była grupa złożona w jednej trzeciej z Europejczyków, w jednej trzeciej z ludzi z Maghrebu i w jednej trzeciej z przybyszów z Czarnej Afryki. Poszedłem z nim i zobaczyłem, że panuje wśród nich ciepła, braterska atmosfera! Byłem pod wrażeniem tego ciepła, bo trudno znaleźć podobne wspólnoty w Kościele katolickim.
Czy Francuzi kiedyś powrócą do Kościoła? Może Front Narodowy przeprowadzi we Francji rewolucję moralną? W przyszłym roku w wyborach prezydenckich na Marine Le Pen chce głosować nawet co trzeci wyborca.
Byłem przez 20 lat jednym z przywódców Frontu, odpowiadałem za pion szkoleń. Wyrzucili mnie, bo sprzeciwiłem się, gdy Marine Le Pen publicznie zaakceptowała ustawę o aborcji. Nie mogłem też znieść tego, co Jean-Marie Le Pen mówił o komorach gazowych (nazwał je „detalem historii" – red.). Długo go broniłem, ale po tych słowach już nie mogłem, także dlatego, że stoję na czele towarzystwa przyjaźni chrześcijańsko-żydowskiej. Marine ma talent i odwagę, ale to nie wystarczy. Tym bardziej że jest pod ogromnym wpływem lobby homoseksualnego we Froncie Narodowym. Homoseksualiści stanowią ponad połowę kierownictwa tej partii.
Jak to możliwe? Skąd się tam wzięli?
Jean-Marie przygarniał ich, bo uważał, że łatwiej im przebić się w mediach. Ja też mam przyjaciół homoseksualistów, ale przecież nie można temu środowisku ulegać. A Front Narodowy uległ i poparł koncepcję „małżeństwa dla wszystkich".
Projekt „małżeństwa dla wszystkich" wywołał wielkie uliczne protesty we Francji. Ale ostatecznie ustawa przeszła, tak jak wiele poprzednich zmian obyczajowych. Czy nie ma pan wrażenia, że od lat uczestniczy w przegranym boju?
Albo ma się jakieś przekonania, albo nie. Nie można ulec wyniszczającemu nihilizmowi, bo wszystko obróci się w ruinę. Ale zgadzam się: lewica wygrała wielką batalię kulturową, odniosła zwycięstwo w najbardziej udanej, choć bezkrwawej, rewolucji w naszej historii – w maju 1968 r. Francja wciąż żyje pod wpływem tego zwycięstwa.
Większość Francuzów głosuje jednak na prawicę. Lewica do władzy dochodzi sporadycznie.
Tak, ale mówi pan o prawicy w sensie gospodarczym, która w programie ma zapisane przede wszystkim reformy wolnorynkowe. Niestety, ta prawica, gdy idzie o wartości moralne, jest głęboko lewicowa. Od dwóch wieków u władzy pozostają ludzie o takich właśnie poglądach i trudno się dziwić, że także francuskie społeczeństwo jest mocno lewicowe.
De Gaulle, Chirac, Sarkozy? Wszyscy byli lewicowi?
A kogo de Gaulle wybrał na ministra kultury? André Malraux, który wcześniej był mocno związany z partią komunistyczną. A Valery Giscard d'Estaing, ten fałszywy arystokrata: przecież wspierał ustawę Simone Veil legalizującą aborcję. Francuska prawica jest równie nihilistyczna jak lewica, tylko nie lubi tego otwarcie deklarować. Nie można też zapominać, że w naszej polityce niezwykle wpływowe jest wolnomularstwo. Sarkozy do niego nie należał, ale jego kluczowi doradcy byli masonami, podobnie jak obecny premier Manuel Valls czy była minister sprawiedliwości Christiane Taubira. Te przykłady mógłbym mnożyć.
Zerwał pan z Frontem Narodowym, gdy Marine Le Pen poparła legalizację przerywania ciąży. Mimo ogromnej łatwości zdobycia środków antykoncepcyjnych we Francji wciąż przeprowadza się 200 tys. aborcji rocznie. Tylko muzułmanie nie uciekają się do tego procederu...
Muzułmanie, podobnie jak Żydzi, dopuszczają aborcję do 40. dnia po zapłodnieniu. W państwach chrześcijańskich to wielki problem, bo aborcja jest przeprowadzana coraz później, gdy dziecko jest już bardziej rozwinięte. Choć jednak przerywanie ciąży jest we Francji legalne od 40 lat, to bardzo wielu Francuzów nadal sprzeciwia się temu procederowi. Gdy startowałem w wyborach lokalnych, z zakazu aborcji uczyniłem główny temat mojej kampanii i przegrałem tylko 40 głosami, dostałem 49,6 proc. poparcia.
Jeśli rewolucja moralna, o którą pan się bije, nie zwycięży, Francja stanie się islamska? Taka, jaką opisuje w „Uległości" Michel Houellebecq?
W Polsce muzułmanie są właściwie nieobecni, więc Polacy nie bardzo wiedzą, o czym mówimy. Tymczasem islam to nie tylko religia. Przyznaje to sam Tariq Ramadan, wielki intelektualista muzułmański. Tłumaczy, że termin „religia" nie pasuje do islamu – bo islam to zestaw zasad, których należy przestrzegać, to równocześnie wiara, kodeks życia i prawo. Tymczasem aby być katolikiem, po prostu należy chodzić na msze, a czasem wręcz wystarczy, że jest się ochrzczonym. Dlatego muzułmanie, choć wciąż stanowią mniejszość, są tak silni i wpływowi we Francji. Tworzą wspólnotę ludzi całkowicie podporządkowanych Bogu, a nie przybranej, francuskiej ojczyźnie. Wspólnota dzielnic muzułmańskich, miast, regionów, państw tworzy globalną wspólnotę islamską. Czeka nas inwazja barbarzyńców, taka, do jakiej doszło w imperium rzymskim w dwóch ostatnich wiekach jego istnienia. Jeśli w jakiś sposób tego procesu nie powstrzymamy, upadek naszej cywilizacji nastąpi znacznie szybciej.
Bernard Antony jest działaczem katolickim, politykiem, publicystą. W młodości był związany z Komitetem Algierii Francuskiej i Ruchem Solidarystów Francuskich. Od 1980 r. polityk i jeden z liderów Frontu Narodowego, był m.in. radnym regionalnym z okręgu Midi-Pyrénées oraz przez trzy kadencje deputowanym do Parlamentu Europejskiego. W stanie wojennym organizował pomoc dla Polski. W 2008 r. odszedł z FN. Później zaangażowany w mniej znaczące prawicowe inicjatywy społeczne i polityczne
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95