Najpiękniejsza profesor prawa

Jeszcze dzisiaj słyszę jej głos, melodyjny, dźwięczny, podobny do muzyki. Niekiedy niski, stanowczy, męski, a czasami bardzo kobiecy i uwodzicielski, zwłaszcza kiedy mówiła, monitowała, że prawo to „ars boni et aequi". Owo „aequi" wymawiała czule jak wyznanie miłosne.

Aktualizacja: 03.03.2017 22:20 Publikacja: 02.03.2017 12:18

Foto: materiały prasowe

Kiedy się zapyta w miejskiej informacji turystycznej o wyjątkowość Bolonii, to miłe dziewczyny płynną angielszczyzną zachwalają najstarszy uniwersytet, najdłuższe na świecie portyki, czyli ulice chroniące przed deszczem i słońcem, których jest ponad 35 kilometrów, liczne wysokie wieże, zabytki, muzea oraz... wyjątkowe kobiety. Nie chodzi o handel ciałem. Przeciwnie! W grze jest intelekt. I to dość nobliwy, zważywszy, że mowa o uniwersyteckim ciele pedagogicznym, bo sławne bolońskie damy były silnymi osobowościami, także na tutejszej uczelni. I to już od średniowiecza!

Otrzymałem nawet folderek, w którym opowiedziano ponad dziesięć przypadków niezwykłych kobiet – od słynnych wykładowczyń prawa w średniowieczu, przez tutejszą „Lady Makbet", czyli Ginevrę Sforzę, dwie święte (Katarzyna De'Vigri oraz Elena Duglioli, dla której sam Rafael malował św. Cecylię), dwie uznane malarki (Anna Morandi Manzolini i Lavinia Fontana), po heroinę napoleońskich czasów, prowadzącą najwytworniejszy salon w tej części Włoch (Cornelia Rossi Martinetti). Dodajmy, że nie brakło też wiedźmy znającej tajniki ziół, która jako trucicielka i wspólniczka podstępnej Ginevry Sforzy zmarła po okrutnych torturach w procesie o czary i morderstwa. Cała paleta silnych indywidualności, trzeba przyznać, więc nie ma co się dziwić, że heroiny dawnego feminizmu mogą zaimponować. Jak dla mnie – jedna jest najważniejsza, ale która – wyjawię za chwilę.

Wbrew temu, co się często sądzi, w średniowieczu pozycja kobiety nie była wiele gorsza od mężczyzn, a w każdym razie o wiele lepsza niż w wiktoriańskiej Anglii czy protestanckich państwach niemieckich w XVII, a nawet XIX wieku. O wiele większe znaczenie socjalne niż płeć miała pozycja społeczna i wykształcenie małżonków. W niższych klasach kobiety na równi z mężczyznami zajmowały się handlem, rzemiosłem czy zarządzały gospodarstwami rolnymi. W wyższych sferach pozycja kobiety była jeszcze silniejsza i nic nie stało na przeszkodzie, by odgrywały dużą rolę nawet w Kościele (Hildegarda z Bingen była doktorem Kościoła, a niepiśmiennej Katarzyny Sieneńskiej słuchał się sam papież). Maria Skłodowska pod koniec XIX wieku miała problemy z uzyskaniem dyplomu wyższej uczelni, a 600 lat wcześniej na najstarszym uniwersytecie świata mogła zostać profesorem! Dziwne są meandry postępu.

Bettisia Gazzadini (1209–1261), należąca do szlacheckiej rodziny, ukończyła filozofię, a następnie prawniczy fakultet na bolońskiej Alma Mater, obroniła doktorat w 1237 roku, prowadziła wykłady u siebie w domu, odmawiając zajęcia katedry (tak!), ale na szczęście zmieniła potem zdanie i tak została pierwszą kobietą-profesorem tej uczelni. Była studentką sławnego prawnika Odofredo, którego okazały grobowiec drażnił mnie przed kościołem bolońskich franciszkanów. Była także wybitnym oratorem, skoro zaproszono ją z laudacją na pogrzeb miejscowego biskupa Enrico della Fratta (kroniki odnotowały ten fakt pod datą 31 maja 1242 roku). Zginęła tragicznie w czasie powodzi wraz z czterema studentami, a jej pogrzeb był sporą manifestacją w mieście, skoro na znak żałoby zamknięto szkoły. Niestety, nie zachowały się jej pisma z prawa rzymskiego („Digest") i tylko w Muzeum Miasta Bolonii stoi jej skromne popiersie z XVII wieku.

Wiek XVII był mniej wyrozumiały dla kobiet. Inna wybitna prawniczka, Margherita Legnani, nauczała... przez okno. Największy podziw wzbudza jednak historia pięknej prawniczki Novelli d'Andrea (1312–1333), córki wybitnego znawcy prawa kanonicznego, Giovanniego d'Andrea, profesora bolońskiego uniwersytetu, którego okazały grobowiec można podziwiać w Museo Civico Medievale.

Miasto kobiet

O urodzie Novelli krążyły legendy, a sławna średniowieczna pisarka i poetka Christine de Pisan opisała ją w „The Book of the City of Ladies" („Miasto kobiet") – wielkiej apologii niewieścich przymiotów. Autorka ta była pierwszą zawodową pisarką w historii europejskiej literatury. Owdowiała i aby utrzymać samotnie rodzinę, pisała dużo, z powodzeniem i za pieniądze. W najsławniejszym swym dziele nie tylko twardo broni równego statusu intelektualnego kobiet, ale też na dowód przywołuje świetne umysły dawnych i niedawnych intelektualistek. Chodzi o obronę tezy, że kobiety nie tylko mogą, ale powinny mieć dostęp do wyższej edukacji. W drugiej księdze dzieła rozdział 36 (bo rzecz jest napisana niemal jak traktat – poważana forma w średniowieczu) zatytułowany został: „Argumenty przeciwko tym mężczyznom, którzy głoszą, że edukacja źle służy kobietom".

„Zupełnie nie rozumiem – pisze Christine – tych mężczyzn, którzy nie chcą, aby ich córki, żony lub krewne zdobywały wykształcenie, ponieważ rzekomo zrujnuje to ich charaktery. Jasno widzimy, że nie są to głosy rozumne, ale błędne". I w tym miejscu przywołała wielki średniowieczny autorytet – Quintusa Hortensiusa – rzymskiego retora i oratora, który wykształcił swą córkę, Hortensję, na tak przekonującą mówczynię, że w czasach triumwiratu wygrywała sprawy publiczne. Ale nie chcąc zamykać się w przeszłości ani podpierać autorytetem starożytnych, żądna współczesnych przykładów autorka kontynuowała: „Podobnie, aby przywołać dzisiejszy przykład, bez szukania w antyku, Giovanni Andrea, wybitny profesor prawa w Bolonii, jakieś sześćdziesiąt lat temu nie podzielał poglądu, że wykształcenie jest moralnie niezdrowe dla kobiet. Miał wspaniałą córkę imieniem Novella, którą wykształcił prawniczo w takim stopniu, że mogła go zastępować w wykładach na uniwersytecie, jeśli był zajęty czymś innym i nie mógł prowadzić zajęć. Sprawiało mu ogromną przyjemność, że córka mogła go zastępować na jego katedrze, i był z niej niezmiernie dumny".

O tym, że wykształcona przez swego ojca Novella zastępowała go czasami na uniwersytecie, wiemy też z innych źródeł. Sprzeczne informacje dotyczą natomiast jej małżeństwa. Mianowicie nie wiadomo, czy jej mężem został Giovanni Calderinus czy też Giovanni di Legnano – tak czy inaczej wyszła za profesora prawa, podobnie jak jej siostra, również prawniczka, która wykładała na uniwersytecie w pobliskiej Padwie. Pięknie to brzmi, choć gdy próbuję sobie wyobrazić rodzinne spotkanie tego zacnego grona, to czuję się jak na wokandzie. Christine de Pisan, która przebywała na francuskim dworze i pisała po francusku, znała dobrze włoskie historie, ponieważ pochodziła z Pizy. Od niej też wiemy, że wykładowczyni była niezwykle urodziwa i dlatego „aby uroda Novelli nie rozpraszała studentów, prawniczka wykładała z katedry przesłoniętej niewielka kurtyną".

Tak narodziła się legenda o najurodziwszej profesor prawa w średniowiecznej Bolonii i sytuację tę chętnie stosowano również do opowieści o innych wybitnych intelektualistkach, tak bardzo obraz ten był atrakcyjny. Niestety, Novella zmarła młodo. Ojciec przeżył córkę o lat kilkanaście, a ponieważ jednemu ze swych dzieł dał tytuł „Novella in Decretales", powstała sugestia, że to na cześć młodej uczonej. Tak napisała Christine de Pisan. Jest to oczywiste nieporozumienie, skoro słowo „novella" jest nie tylko imieniem, ale też częstym fragmentem tytułu prawniczej książki (tradycja sięga VI wieku, to znaczy czasów cesarza Justyniana). Wygląda na to, że francuska pisarka miała talent, ale jej wiedza prawnicza była skromniejsza.

Tajemnica welonu

Legenda wykładu zza welonu rozpowszechniona przez Christine de Pisan działa na wyobraźnię do dzisiaj. W 1981 roku Zbigniew Herbert napisał opowiadanie „Głos", przeznaczone do „zbioru apokryfów". Słowo to oryginalnie oznacza biblijne księgi, które nie zostały włączone do kanonu Starego lub Nowego Testamentu, a więc „niekanoniczne", to znaczy „nieautoryzowane" przez religijną wspólnotę. Na przykład poza czterema Ewangeliami istnieje jeszcze wiele innych, które opowiadają o dzieciństwie Jezusa, zaspokajając ciekawość pierwszych chrześcijan. Jako pełne domysłów, nie zostały one zaakceptowane przez Kościół.

Herbert lubił „dopowiadać" czy też uzupełniać prawdziwe, ale przecież zawsze niekompletne historie i wiele jego wierszy czy krótkich opowiadań zaczyna się od stwierdzenia, że jakaś oficjalna wersja wydarzeń nie jest zgodna z prawdą i właśnie jego (konkurencyjna!) opowieść przedstawi „prawdziwy" przebieg wydarzeń. Stąd powstał specyficzny gatunek opowiadań, zwanych literackimi apokryfami, przez co należy rozumieć subtelną grę z tradycją – dopowiadanie brakujących szczegółów do faktów powszechnie znanych albo dogłębną reinterpretację podania, legendy lub mitu (najwięcej tego rodzaju apokryfów znajdujemy w tomie „Martwa natura z wędzidłem").

Tak jest i tym razem. Bohaterami opowiadania „Głos" są: Francesco Petrarka, sławny poeta mieszkający w Awinionie (gdzie pracuje na rzecz papieskiego dworu w czasach tzw. niewoli awiniońskiej), jego boloński przyjaciel z młodości Guido Noia, a także kilka historycznych postaci, występujących w tle: potężna rzymska rodzina Colonnów, sławny sieneński malarz Simone Martini, aktualnie pracujący dla papieża w Prowansji, a także pomniejsi statyści. Od razu trzeba zastrzec, że przyjaciel poety jest postacią raczej fikcyjną, a w każdym razie nie występuje w spisie bolońskich prawników trecenta, choć z opowiadania wynika, że jest kolegą ze studiów Petrarki. Zdradza go jednak „znaczące" nazwisko: „noia" po włosku znaczy „nuda". Jest to nazwisko zgodne z opinią poety o swym bolońskim, niezbyt bystrym koledze: „Biedny Guido – myślał często Petrarka – zrobił najgorszy użytek ze studiów prawniczych, a mianowicie został prawnikiem".

Ten właśnie nudziarz listownie informuje przyjaciela z młodości, że zmarła Donna Novella, ich ukochana nauczycielka prawa. Jak wiemy, Donna Novella była tak piękna, że musiała wykładać zza zasłony. Guido wspomina w żałobnym liście, że „jeszcze dzisiaj słyszę jej głos, melodyjny, dźwięczny, podobny do muzyki (...) niekiedy niski, stanowczy, męski, a czasami bardzo kobiecy i uwodzicielski, zwłaszcza kiedy mówiła, monitowała, że prawo to »ars boni et aequi«. Owo »aequi« wymawiała czule jak wyznanie miłosne". Mecenasowi chodzi o wymowę znanej moralnej wskazówki filozofii rzymskiego prawa, że jest ono „sztuką tego, co dobre i słuszne".

Tymczasem śmierć pięknej prawniczki stała się przyczyną poważnego skandalu. Jak donosił Guido, jakiś niegodziwiec odkrył materiał zasłaniający zmarłą i ujrzał ospowatą twarz, potężną szramę na policzku, bielmo w oku oraz łysą głowę domniemanej piękności. Całe miasto huczało od haniebnych plotek na temat szpetoty rzekomej piękności. Ta niegodziwość tym bardziej wstrząsnęła prawnikiem, że przecież – jak sugerował – wszyscy, łącznie z Petrarką, kochali się w uroczej profesorce: „O tę bezcielesną istotę gotowi byliśmy staczać boje i umierać z jej słodkim imieniem na ustach. Myślę, że byliśmy szaleni, Francesco, ale za nic nie oddałbym tego szaleństwa młodości!" – zwierzał się przyjaciel i dodawał smutnie – „tak sponiewierano naszą młodość i naszą miłość. Płaczę, Francesco, i ty płacz ze mną".

Na ten bolesny Herbertowy list Petrarka odpowiada oschle i krótko („bacząc pilnie, aby pośpiech odpowiedzi w niczym nie zdradzał jego prawdziwych emocji"), że wcale sobie nie przypomina wykładowczyni i że zaszło jakieś nieporozumienie. Zapewne Guido i inni narwańcy się w niej kochali, ale na pewno nie on. A jej głosu zupełnie nie pamięta, podobnie jak niczego z okresu prawniczych studiów, na które poszedł z woli ojca, wbrew swym zainteresowaniom literackim. Studia te były koszmarem, o jakim nie chce pamiętać.

Dlaczego Petrarka kłamie? Ze strachu, by nie odkryto jego wielkiego sekretu, że – jak wielu już podejrzewało – nigdy nie było żadnej Laury, i że wyjdzie na jaw, że wyśnioną bohaterką jego sławnych sonetów jest w rzeczywistości nigdy niewidziana piękna wykładowczyni prawa. A przecież przez lata – wbrew wścibskim dociekaniom – budował legendę o Laurze, którą miał spotkać u św. Klary w Wielki Piątek:

Był to dzień, w którym przez mękę Chrystusa

Słońce ściemniło swój blask z żalu po Nim,

Gdy, niebacznego, mnie zwiodła pokusa,

Gdy mnie twe oczy spętały, o pani.

(Sonet III, tłum. Jalu Kurek)

Sonet ten stał się niebezpiecznym dowodem, bo kiedy w najcenniejszej książce swojej biblioteki (był to pergaminowy kodeks z dziełami Wergiliusza) na marginesie złożył wyznanie, licząc, że po jego śmierci będzie niezbitym dowodem, nieświadomie zastawił pułapkę na samego siebie. Napisał bowiem, że poznał Laurę 6 kwietnia w kościele św. Klary w 1327 roku i że dokładnie tego samego dnia w roku 1348 Laura umarła. Pal licho podejrzaną symetrię spotkania i śmierci po 21 latach (liczby skądinąd symbolicznej). Rzecz w tym, że 6 kwietnia tego roku był Wielki Poniedziałek! Poeta przegapił najważniejszą datę swego życia? Z psychologicznego punktu widzenia jest to niemożliwe.

Misternie budowana architektura zmyślenia zawierała też i taki zabieg jak zamówienie portretu Laury u najsławniejszego sieneńskiego malarza Simone Martiniego. Przyjaciel zgodził się naszkicować postać wyłącznie z opowiadań, a Petrarka wmówił mu, że świetnie oddał nie tylko ciało, ale i ducha jego ukochanej. Więc kiedy Martini szkic przeniósł na fresk, jaki właśnie malował w papieskim pałacu w Awinionie, zaprzyjaźniony malarz stał się nieświadomym twórcą dowodu na istnienie wyimaginowanej Laury.

Imię Laury Petrarka wymyślił ze względu na możliwości gry literackiej, umożliwiające choćby zabawę jej imieniem, w którym i wawrzyn (laur) i złoto (l'aureo) są zawarte. Jak wspaniale mieni się znaczeniami „L'aura che 'l verde lauro et l'aureo crine"? („Laura, gdy w lauru liście ukochane / Zdobi, dumając, sploty swe złociste"). Niestety, polski tłumacz Felicjan Faleński już nie mógł słowa „złoto" utożsamić z imieniem kobiety (Sonet CCXLVI).

Święta alegoria

Dla feministek Novella d'Andrea jest heroiną walczącą o równouprawnienie, głównie zresztą intelektualne, na co łatwo przystać. Zresztą i w jej epoce nikt nie miał wątpliwości, że dorównuje mężczyznom, a wielu przewyższa. Uroda pani profesor, jako pojęcie nazbyt patriarchalne i zamykające kobiety w siatce męskich pojęć i ambicji, bywa przez studia gender na ogół pomijana, jako okoliczność nieistotna, a może nawet niesłuszna.

Polskiemu poecie jej legenda posłużyła do zabawnej opowieści, opartej na nieprawdopodobnym domyśle, groteskowej anegdocie o szkaradnej piękności oraz prześmiewczym przedstawieniu badań literaturoznawców, którzy dociekają poetyckich intuicji, szukając odpowiedników tworów poetyckiego natchnienia w rzeczywistości pozaliterackiej. Trzeba zaznaczyć, że wszystkie elementy podważające istnienie przedmiotu miłości wielkiego poety Herbert wziął z naukowych opracowań, jakich wiele na temat Petrarki, sonetów i jej sławnej bohaterki (i nie jest to jedyne szyderstwo pod adresem badaczy literatury – Herbert uwielbiał dawać prztyczka w nos badaczom literatury, historykom sztuki, filozofom i wszystkim innym).

Ale jest jeszcze jedna idea, należąca do tak zwanej sfery ars poetica. Herbert pisze, że kiedy Petrarka chciał napisać o Głosie Po Drugiej Stronie Zasłony, a więc o postaci realnej, którą chciał wtłoczyć w swoje wiersze, jego utwory były niezdarne i pozbawione formy. Ta konstatacja podkreśla, że sztuka nie jest życiem, które jest bujne i bezkształtne, a przez to nie daje się ująć w zorganizowany kształt. Dlatego musiał znaleźć sposób na opanowanie żywiołu życia: „Petrarka dokonał wielkiego, to znaczy prostego odkrycia. Uświadomił sobie, że musi wymyślić sobowtóra miłości, który urodzi się z jego żebra, jak Ewa z żebra Adama, będzie tworem jego własnej, królewskiej wyobraźni, a zatem posłusznym wszelkiej samowoli, a nade wszystko godny sztuki, którą rządzi chłodna namiętność i zdyscyplinowane szaleństwo. Dlatego z taką zaciekłością bronił świętej alegorii. Wiedział, że dopóki żyje, musi nierzeczywistej wymyślać dowody istnienia, albowiem po śmierci los jej utożsami się z jego wierszami i już po ostateczny pożar świata – Laura będzie nietykalna, ostra, niezmienna i wyrazista, jak Penelopa, Dydona, Izolda i Beatrycze".

Także Donna Novella z opowieści pierwszej zawodowej pisarki średniowiecza, Cristine de Pisan, zyskała status świętej alegorii i już „po ostateczny pożar świata" – pojęcie zaczerpnięte z wyobraźni stoików – będzie piękną i mądrą Ozdobą Kobiecego Rodu. Nawet nieprzystojne żarty polskiego poety tego nie zmienią. Amen.

Magazyn Plus Minus

 

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kiedy się zapyta w miejskiej informacji turystycznej o wyjątkowość Bolonii, to miłe dziewczyny płynną angielszczyzną zachwalają najstarszy uniwersytet, najdłuższe na świecie portyki, czyli ulice chroniące przed deszczem i słońcem, których jest ponad 35 kilometrów, liczne wysokie wieże, zabytki, muzea oraz... wyjątkowe kobiety. Nie chodzi o handel ciałem. Przeciwnie! W grze jest intelekt. I to dość nobliwy, zważywszy, że mowa o uniwersyteckim ciele pedagogicznym, bo sławne bolońskie damy były silnymi osobowościami, także na tutejszej uczelni. I to już od średniowiecza!

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami