Na mocno osobistej płycie jeleniogórski raper i producent opowiada o wielkich marzeniach i paraliżującej go ambicji, o przerażająco szybko upływającym czasie, pułapce, jaką okazał się kontrakt fonograficzny w zbyt młodym wieku.

Wydaje się, że słowa cedzi przez zęby, wypycha je z drżącego gardła. A po chwili zdecydowanie wykrzykuje je całemu światu. Zaskakująco udanie łączy lęk, zawód i charyzmatyczną pewność siebie. Jakby każdym wersem walczył o życie, zarazem obłędnie wierząc, że odniesie w tej walce zwycięstwo.

Rapuje z wielkim wyczuciem, wręcz całkowicie panuje nad emisją głosu i muzyką. Junior, przechwalający się dawniej, że jest młodym Midasem, tym razem niczego nie złoci, nie upiększa. Nie popisuje się kunsztem składania rymów. Stawia za to na prawdziwe emocje, rzeźbiąc nimi w nowocześnie utkanych bitach, tranzystorowych brzmieniach, którym ewidentnie dobrze robi gęsta atmosfera prywatnych zwierzeń.

„Movement" to właściwie one man show. Przewijający się przez płytę goście wypadają przy mistrzu blado. JNR, łącząc tworzoną przez siebie muzykę z osobistymi tekstami i zapałem do taśmowej produkcji ciekawych, chwytliwych refrenów, wniósł na scenę nową jakość. W jego przypadku słowo klucz brzmi „charakterystyczny". Myślę, że Junior nie stracił kilku lat, nie przespał swojego momentu, tylko potrzebował czasu, by dojrzeć, dorosnąć. Chyba więc pora pomyśleć nad zmianą ksywki.