Ostatnim tego akordem było dodanie Ukrainie Krymu w 1954 r. przez Chruszczowa. Skoro ta Wielka Ukraina została potwierdzona w Związku Sowieckim, to w 1991 r. wystarczyło jedynie napełnić ją treścią niepodległościową. Ale to wszystko wiąże się właśnie już z 1918 r. Nie byłoby tak wielkiej Ukrainy, gdyby nie niemieckie obietnice z czasów rokowań brzeskich.
Jednak Władimir Putin zdecydowanie wycofał uznanie dla tej wizji, gdy w 2014 r. zaatakował Krym i wschód kraju, łamiąc memorandum z Budapesztu, gdzie w 1994 r. Rosja zobowiązała się do respektowania suwerenności Ukrainy oraz powstrzymania się od wszelkich gróźb użycia siły przeciwko jej niepodległości i integralności terytorialnej w zamian za przekazanie strategicznej broni nuklearnej. Putin wraca do wizji wielkiego narodu rosyjskiego, jedności etnicznej Rosjan i Małorusów?
Celem jego polityki z pewnością nie jest Rosja narodowa. To interpretacja minimalistyczna, która moim zdaniem nie odzwierciedla ani ambicji, ani realnych potrzeb Rosji Putina. Po pierwsze, Federacja Rosyjska nie jest i nigdy nie będzie krajem jednolitym etnicznie. A po drugie, Rosja ma niezwykle silną, żywą pamięć imperialną, na którą Putin i ogromna większość elit państwowych jest szczególnie wrażliwa. Oni uważają, że Ukraińcy zostali otumanieni przez NATO, Unię Europejską, Waszyngton, ale ostatecznie wrócą do Rosji. Tak ich przyszłość widzi zdecydowana większość Rosjan, którzy interesują się polityką.
Ale ta pamięć imperialna chyba nawiązuje głównie do czasów Związku Radzieckiego, prawda?
To synteza pamięci obu tych imperiów. Z jednej strony jest ciepła, a może nawet gorąca pamięć o imperium sowieckim, którego najważniejszym symbolem jest „pabieda", czyli wspólne (sowieckiego kapitana i ukraińskiego sierżanta) zwycięstwo nad Hitlerem 9 maja 1944 r. Ale to także pamięć łagodniejszych czasów Breżniewa, gdy żyło się nie najgorzej i jeździło na wczasy do Symferopola czy Odessy, ale i do Połągi czy gdzieś pod Rygę nad Bałtykiem. Przecież tymi wspomnieniami przesiąknięte są albumy ze zdjęciami milionów rodzin w Rosji, które tam co roku spędzały wakacje. I Rosjanie uważają, że te czasy powinny wrócić! Ale z drugiej strony odbudowywana jest pamięć o Imperium Rosyjskim.
Jak czcić jednocześnie Lenina i cara Mikołaja II...
...który zginął bestialsko zamordowany wraz z całą swoją rodziną z rozkazu Lenina? Bardzo trudno to pogodzić, prawda? A jednak Putin próbuje te wątki jakoś połączyć. Ta druga pamięć to wspomnienie o czymś wspaniałym kulturowo, bardziej godnym i dumnym od tego, co pozostawiła po sobie dość siermiężna epoka sowiecka. Puszkin kojarzy się w końcu z oprawą Carskiego Sioła czy Pałacu Zimowego. Podobnie inni wielcy twórcy, jak Dostojewski, Tołstoj, Czechow czy Czajkowski. Kultura jest bardzo ważnym spoiwem rosyjskiej wspólnoty i jednocześnie narzędziem imperialnej polityki.
Co to znaczy?
Nie ma już ideologii komunistycznej, do której można by się odwoływać. Putin nie stoi na czele żadnej komunistycznej międzynarodówki, za to potrafi z premedytacją wykorzystywać swoistą wiarę w kulturę rosyjską. Ta kultura dla wielu jest czymś tak wspaniałym, że umiejętnie odwołując się do niej, można pozyskać nie tylko ludzi z bliskich Rosji narodów, które nic tak pięknego – zdaniem Rosjan – nie potrafiły stworzyć, ale także osoby z zupełnie innych kręgów kulturowych. Tacy wyznawcy kultury rosyjskiej na Zachodzie są – przepraszam za leninowskie określenie – bardzo pożytecznymi idiotami.
Jakiś przykład?
Choćby amerykański historyk i filozof Perry Anderson, brat Benedicta Andersona, twórcy słynnej koncepcji nowoczesnego narodu. Kiedy kraje Europy Środkowo-Wschodniej przystępowały do Unii Europejskiej, „London Review of Books" opublikował jego ogromy artykuł, w którym wyrażał ubolewanie, że przyjmując w swe szeregi Polskę, Węgry, Czechy czy Litwę, Zachód odpycha od siebie Rosję. A te kraje – twierdził – nie wnoszą do Europy żadnych wartości, idei, wręcz nie mają żadnej kultury w porównaniu z rosyjską...
Tak właśnie myśli Zachód?
W elitach Stanów Zjednoczonych, Francji, Włoch czy Wielkiej Brytanii pełno jest podobnych intelektualistów, którzy wierzą, że na wschód od Niemiec istnieje jedynie kultura rosyjska. Dlatego w imię tej kultury Rosja ma prawo dominować nad innymi, „mniej kulturalnymi" narodami. I do ich wiary Putin świadomie się odwołuje. Właśnie do tego potrzebne jest mu przypominanie tego wspaniałego blasku Imperium sprzed 1917 r. Najlepiej blask ten widać na filmie Aleksandra Sokurowa „Rosyjska arka" pokazującym dzieje Petersburga od założenia przez Piotra do 1913 r. Och, jakie to wspaniałe było Imperium, jakie lśniące, błyszczące... Tylko że w obrazie tym nie widać żadnych ofiar, ani społecznych, ani narodowych.
Wróćmy do Ukrainy. Na Majdanie, szczególnie tym drugim, bardzo mocno obecne były ostre hasła antyrosyjskie. Czy ukraińskie rewolucje nie uderzają w imperialną pamięć? Bracia Ukraińcy nie trafiają boleśnie w samo serce rosyjskiej tożsamości?
Najbardziej uderzają w postimperialną świadomość samych Ukraińców, w ich wiarę, że są braćmi Rosjan... W Rosji o Ukrainie pisze dziś się tak, jak w 1912 r. Gdy sięgniemy po prasę rosyjską z tamtego okresu, przeczytamy, że niepodległa Ukraina to wymysł austriacko-niemiecki, po trochu może polski; że za chwilę Ukraińcy mogą zadać Rosji cios w plecy, ale nie dlatego, że są źli, że nie są braćmi, ale po prostu zawróciła im w głowach zachodnia agentura. I te same argumenty przewijają się w rosyjskich mediach dzisiaj!
Problem w tym, że im dłużej trwa taka propaganda, tym silniej w rosyjskich umysłach pojawia się pytanie, że może ci Ukraińcy są jakoś dziwnie podatni na te zachodnie wpływy, że może jednak nie są zbyt dobrymi braćmi. Ukraińcy stopniowo zrastają się ze stereotypem faszysty, co może być poważnym problemem dla wielkiego programu neoimperialnego, który moim zdaniem wciela w życie Władimir Putin.
Rewolucja lutowa 1917 r. obaliła monarchię, a czy upadło imperium?
Podobne pytanie powróciło w 1991 r. Gdy upadał system sowiecki, znowu wszyscy się zachwycali, że upadł tak bezkrwawo... Ale idea ponownie przetrwała. Widać jej trwałość w rosyjskich strukturach kulturowych. Bo imperium w Rosji to przede wszystkim idea. Ono zmienia formę; kurczy się, gdy Rosja nie jest w stanie utrzymać ciężaru wielkiego terytorium, ale nie kurczą się nigdy jego ambicje. Jak napisał kiedyś znakomity brytyjski sowietolog Geoffrey Hosking, w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii czy Holandii, które miały imperium, Rosja jest imperium. Wielka Brytania mogła stracić zamorskie kolonie i pozostać Wielką Brytanią, Francja boleśnie rozstała się z posiadłościami w Afryce, ale dalej jest Francją, a Rosji nie da się oddzielić od imperium.
Bo innej Rosji nie ma?
Bo bardzo trudno jest przejść do innej Rosji. Wciąż nie tracę nadziei, że Rosja jeszcze odnajdzie swoją formułę nieimperialną, ale na pewno nie będzie to tak proste, jak naiwnie w to wierzono w 1917 r., a także ponownie w roku 1991. Dziś widać, że to jest zadanie na dziesięciolecia. I raczej nie jesteśmy bliżej jego szczęśliwego rozwiązania, niż byliśmy 26 lat temu.
—rozmawiał Michał Płociński
Prof. Andrzej Nowak jest historykiem, sowietologiem, profesorem zwyczajnym w Instytucie Historii PAN, kierownikiem Zakładu Historii Europy Wschodniej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie
Magazyn Plus Minus
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95