Polacy to euroentuzjaści. Kto nas wrabia w polexit?

Jarosław Kaczyński planuje wyprowadzić Polskę z Unii – coraz częściej słychać na unijnych salonach. Dyskusja o polexicie może wykreować problem, którego nie ma. Najgorsze, jeśli stanie się samospełniającą się przepowiednią. Ze szkodą nie tylko dla PiS, ale i dla Polski.

Aktualizacja: 21.01.2018 10:32 Publikacja: 20.01.2018 23:01

Polacy to euroentuzjaści. Kto nas wrabia w polexit?

Foto: Fotorzepa/ Piotr Guzik

To smutny dzień dla obu stron – nie tylko dla Polski, ale także dla wszystkich innych państw członkowskich Unii Europejskiej" – tak dzień, w którym Komisja Europejska zdecydowała o uruchomieniu art. 7 traktatu UE wobec Polski, podsumowała Gabriele Lesser, korespondentka niemieckiego dziennika „Die Tageszeitung". „Jednak polski nacjonalistyczno-populistyczny rząd śmieje się z tego, świadomie zmierza w kierunku tej katastrofy. W przeciwieństwie do polityków UE w Brukseli czy Strasburgu Jarosław Kaczyński, lider rządzącej nacjonalistyczno-populistycznej partii Prawo i Sprawiedliwość, nie jest zainteresowany kompromisem i porozumieniem z partnerami. Wręcz przeciwnie: im więcej sporu, tym lepiej" – pisała Lesser.

I dalej wyjaśniała niemieckim czytelnikom, dlaczego PiS prze ku spięciu z Brukselą: „Ich celem jest polexit. Rozwój gospodarczy w Polsce jest tak dobry, że tylko kwestią czasu jest, gdy Polska stanie się płatnikiem netto do unijnego budżetu. Kaczyński chce wtedy wyprowadzić swój kraj z UE, ale winę za polexit zamierza zrzucić na Brukselę i pozostałe państwa członkowskie. Wszelka krytyka ze strony unijnych instytucji, wszelkie groźby i kary są mu zatem bardzo na rękę. To Kaczyńskiemu ułatwia tworzenie antyunijnego nastroju wśród obywateli".

Niebezpieczna rozgrywka

W podobnym tonie wypowiedział się Donald Tusk w „Tygodniku Powszechnym" („Spieszmy się kochać Unię", 14 stycznia 2018). Były polski premier tłumaczył – tym razem polskim czytelnikom – że dla PiS rachunek korzyści z obecności w UE sprowadza się do bilansu płatności: „Dopóki nie jesteśmy płatnikiem netto, gra jest dla nich warta świeczki. Mogę więc łatwo wyobrazić sobie sytuację, że gdy pewnego dnia Polska znajdzie się w gronie tych płatników, władza w Polsce uzna, że czas zapytać Polaków, czy nadal chcą Polski w UE, a potem zrobi wiele, by doszli do wniosku, że należy pożegnać się z członkostwem".

Tusk wyjaśniał, że to konflikt o fundamenty polskiej polityki: „Nie mam żadnych wątpliwości, że dla PiS jednym z celów jest »uwolnienie« polityki polskiej od ciężaru, jakim jest UE z jej ograniczeniami. Nie mamy więc do czynienia ze sporem o to, jaka ma być Europa, tylko ze sporem o to, czy Polska ma być dalej jej częścią".

Czytając te rozważania przewodniczącego Rady Europejskiej, trudno nie odnieść wrażenia, że dla unijnych elit jest wręcz oczywiste, że Kaczyński chce wyprowadzić Polskę z UE. Donald Tusk mówił nie tyle o możliwości, że PiS doprowadzi do polexitu, ile o tym, że wciąż pozostają pewne szanse, że jednak nie doprowadzi: „W Brukseli jest ciągle gigantyczna nadwyżka nadziei – nie mówię o zaufaniu, ono już niestety zginęło – że Polska jednak zostanie w Unii (...) Nie mam złudzeń i w Brukseli nikt ich też raczej nie ma, że wszystkie te decyzje, z tak różnych dziedzin – jak Puszcza Białowieska, sądy, Trybunał Konstytucyjny – mają wspólny mianownik. Są one jakby uszyte na miarę tego wymarzonego konfliktu z Unią Europejską...". A wszystko według Tuska jest zaplanowane i „z rozmysłem" realizowane przez Kaczyńskiego i jego bliskie otoczenie, bo „rządzący nie są entuzjastami, delikatnie mówiąc, naszej obecności w Unii".

Mimo że politycy PiS stanowczo zaprzeczają, że scenariusz polexitu jest w ogóle możliwy, nawet centrowy publicysta Paweł Kowal mówi w radiu Tok FM, że trzeba czytać między wierszami i oceniać realne działania, a nie deklaracje władz. „Kaczyński uczynił Polskę pionkiem w śmiertelnie dla nas niebezpiecznej rozgrywce globalnej" – twierdzi w komentarzu pt. „Sojusznicy Polexitu" Cezary Michalski w „Newsweeku". „Rząd PiS prowadzi do całkowitej izolacji Polski, do polexitu" – komentuje wicenaczelny „Gazety Wyborczej" Jarosław Kurski. A filozof prof. Jan Hartman pisze na blogu, że „polexit już się zaczął" i nie da się zatrzymać tego procesu, „jeśli nadal ma rządzić PiS". Tłumaczy: „Dla Polski Kaczyńskiego miejsca w Europie nie ma i nie będzie. To nie jest negocjowalne, tym bardziej że Kaczyński niczego tak nie pragnie, jak skłócić Polaków z Niemcami i Unią".

W ślad za polskimi publicystami możliwość wyjścia Polski z Unii analizują już wszystkie poważne liberalne media europejskie. Skąd tak wielkie zainteresowanie polexitem? Dlaczego nagle wszyscy są przekonani, że Jarosław Kaczyński ma jakiś tajemniczy plan wielkiego przetasowania geopolitycznego?

Kto za wyjściem?

Zacznijmy od tego, że dziś opuszczenie przez Polskę Wspólnoty jest praktycznie nierealne. Polacy gremialnie opowiadają się za obecnością w Unii Europejskiej, a wśród największych partii panuje konsensus co do tego, że obecność w UE jest w naszym strategicznym interesie. – Oczywiście pojawiają się pytania, jaka ma być nasza rola w Unii i czy rzeczywiście jesteśmy w Brukseli traktowani po partnersku – mówi „Plusowi Minusowi" dr Bogdan Pliszka, politolog z Politechniki Śląskiej. Zastrzega jednak: – Nie ma w Polsce żadnych silnych ruchów, które opowiadałyby się za wyjściem z Unii. Polacy wręcz przyzwyczaili się do Unii Europejskiej, ze wszystkich badań wynika, że wysoko cenią sobie naszą przynależność do Wspólnoty.

Podobnego zdania jest prof. Radosław Zenderowski z UKSW w Warszawie, ekspert ds. stosunków międzynarodowych. Pytany o możliwość polexitu odpowiada: – Dziś takiego niebezpieczeństwa nie widzę. Polacy są jednym z najbardziej prounijnych społeczeństw Europy. W badaniach poparcia dla obecności w Unii stale zajmujemy miejsce w pierwszej piątce wszystkich społeczeństw europejskich.

Potwierdzają to tegoroczne badania CBOS, który od lat wiarygodną metodą („twarzą w twarz") sprawdza poparcie Polaków dla członkostwa w Unii Europejskiej. Na przełomie marca i kwietnia 2017 r. jedynie 8 proc. było przeciwnych obecności Polski w Unii, a popierało ją aż 88 proc., co czyni nas najbardziej prounijnym społeczeństwem Europy (średnia europejska wynosi 57 proc.).

Od początku kwietnia w polskiej polityce jednak wiele się zdążyło zmienić. Dyskusja o polexicie rozgorzała na poważnie właściwie dopiero w ostatnich miesiącach. Przywołajmy więc sondaż dla telewizji TVN i TVN 24 przeprowadzony od 21 do 22 grudnia 2017 przez Kantar Millward Brown. Tylko 11 proc. badanych opowiedziało się za wyjściem naszego państwa z Unii Europejskiej, za to aż 83 proc. Polaków było za pozostaniem kraju w UE.

Nie jest jednak tak, że w Polsce nikt nie podważa naszej obecności w Unii. Takich głosów nie słychać jednak z ust liczących się polityków PiS. Na dodatek aż 86 proc. wyborców tej partii zdecydowanie opowiada się za Unią (według badań CBOS z kwietnia 2017). W świetle tych badań dość karykaturalnie wygląda teza Donalda Tuska, który w „Tygodniku Powszechnym" stwierdził, że obecność Polski w UE popiera ok. 70 proc. Polaków, czyli mniej więcej tylu, ilu... w 2015 r. nie głosowało na PiS.

Najbardziej „prounijni" są wyborcy Nowoczesnej (98 proc. z nich popiera obecność Polski w UE) i Platformy Obywatelskiej (97 proc.). Nieco bardziej wstrzemięźliwi – wyborcy Kukiz'15 (82 proc.). A wyborców bardziej sceptycznych wobec Unii należałoby raczej szukać poza partiami głównego nurtu.

– O polexicie mówi się w środowiskach na prawo od PiS, a nie w Zjednoczonej Prawicy. Nie wiem, dlaczego akurat Jarosławowi Kaczyńskiemu przypisuje się, że ma plan doprowadzenia do polexitu – komentuje dr Pliszka. – To polityk, który pozytywnie odnosił się nawet do powołania wspólnej armii europejskiej, więc trudno mu zarzucać, że jest przeciwko obecności Polski w UE.

Dość powiedzieć, że w środowiskach wolnościowych (budowanych wokół Janusza Korwin-Mikkego) czy narodowych, jak Ruch Narodowy Roberta Winnickiego czy Endecja Rafała A. Ziemkiewicza, Prawo i Sprawiedliwość uchodzi za partię mocno prounijną, czarującą wyborców sloganami o suwerenności narodowej, ale w praktyce realizującą taką samą politykę jak wszystkie partie rządzące wcześniej. Korwin-Mikke braci Kaczyńskich nazywa nawet zdrajcami, którzy pozbawili Polskę niepodległości, przyjmując traktat lizboński.

– I to są właśnie siły antyunijne, a nie PiS, które na każdym kroku podkreśla wagę przynależności Polski do Unii Europejskiej. Unia to bezpieczeństwo, rozwój – choćby fundusze unijne, różne standardy, które nas zbliżają do Zachodu. A nawet swoboda podróżowania, którą Polacy bardzo sobie cenią – mówił w rozmowie z „Plusem Minusem" przeprowadzonej 12 stycznia prof. Piotr Wawrzyk, europeista z Uniwersytetu Warszawskiego.

Prounijni wyborcy PiS

Dlaczego więc tak wielu komentatorów, publicystów i polityków na poważnie zastanawia się nad polexitem? Otóż zepchnięcie PiS do narożnika, jeśli chodzi o przynależność Polski do Unii, może okazać się dla konkurencji politycznej bardzo skuteczną strategią wyborczą.

Z badań fokusowych prowadzonych na zlecenie PiS wynika, że wyborcy tej partii absolutnie nie pogodziliby się z wyprowadzeniem Polski z Unii. Dlatego jeśli opozycji uda się wytłumaczyć zwolennikom PiS, że zagrożenie polexitem jest realne, rząd będzie miał poważny problem – przekonuje w tygodniku „Newsweek" Renata Grochal („Słabe punkty planu Kaczyńskiego", 15–21 stycznia 2018).

Polacy bardzo pragmatycznie oceniają działania międzynarodowe Prawa i Sprawiedliwości. Na pytanie ankieterów CBOS, jaką politykę wobec Unii – ich zdaniem – chce prowadzić rząd PiS, 32 proc. badanych odpowiedziało, że PiS dąży do przyhamowania integracji europejskiej i zwiększenia roli państw narodowych. 20 proc. ankietowanych odrzekło, że celem PiS jest zachowanie obecnego stanu integracji, a jedynie 17 proc. stwierdziło, że PiS dąży do wyjścia Polski z Unii Europejskiej. Na razie uważają tak przede wszystkim wyborcy Nowoczesnej (39 proc. z nich) i PO (37 proc.).

Jak przekonać wszystkich Polaków, że polexit to nie tylko strachy na Lachy czy propaganda polityczna mająca uderzyć w PiS? Z artykułu Grochal wynika, że przemówić do nich może uruchomienie art. 7 traktatu UE: „Wyborcy PiS uważali dotąd, że polexit to tylko wymysł opozycji, ale art. 7 to już nie przelewki" – pisze publicystka.

Rafał Chwedoruk, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, tłumaczy, że kwestie unijne są w zasadzie jedynym z frontów walki politycznej, na którym to nie PiS, ale opozycja ma za sobą prawdziwe emocje społeczne. W rozmowie z „Plusem Minusem" politolog przypomina głosowanie nad reelekcją Donalda Tuska i pamiętną porażkę Prawa i Sprawiedliwości w stosunku głosów 1:27. – Jest to jedyny temat, odkąd rządzi PiS, a może i jeszcze dłużej, w którym obecna opozycja miała za sobą społeczną większość – ocenia prof. Chwedoruk.

Historia III RP to niemal nieustanny plebiscyt na to, kto jest najbardziej proeuropejski. Dobrym przykładem tego, jak istotny dla polskich polityków jest wizerunek partii patrzącej na Zachód, jest ewolucja SLD. Sojusz, jako formacja utożsamiana z Polską Ludową, długo zajmował dość ostrożne stanowisko w sprawach międzynarodowych. Jednak na przełomie wieków zaryzykował zaufanie postpeerelowskiego elektoratu, by próbować stać się głównym ambasadorem integracji z Unią Europejską.

– Takie podejście wynika z wybujałego okcydentalizmu polskiego społeczeństwa, ukształtowanego historycznie, który przejawiał się choćby naszą fascynacją Coca-Colą czy Pepsi. Niemal każde polskie ugrupowanie polityczne chciałoby stać się nośnikiem takich poglądów – wyjaśnia prof. Rafał Chwedoruk. I tłumaczy, że symboliczna walka Wschodu z Zachodem nie musi się odnosić zbyt ściśle do rzeczywistości, bo w naszym dyskursie politycznym niektóre pojęcia tracą swoje znaczenie, stając się pustymi symbolami, jak „faszysta" czy „lewak".

Przekaz opozycji jest więc taki: – Symbolicznie Kaczyński ściąga nas w stronę imperium rosyjskiego – w ręce Putina. I nie ma znaczenia, że jest to oderwane od obecnej sytuacji międzynarodowej. Kreślenie dychotomii Wschód–Zachód ma służyć zepchnięciu przeciwnika do roli reprezentanta interesów Kremla – mówi politolog.

Patos wielkiego sporu

Skuteczność tej strategii zależy od tego, czy opozycji uda się przedstawić ten spór na najwyższym poziomie ogólności, w stylu głosowania nad wejściem do UE w 2003 r., co prof. Chwedoruk nazywa taktyką „wiecznego referendum". Jeśli jednak spór przeistoczy się w dyskusję nad konkretami, a nie generaliami – za Unią czy przeciw niej – może się on okazać korzystny politycznie dla PiS.

– Opozycja ma nadzieję, że uda się jej powtórzyć referendum akcesyjne w nowej sytuacji społecznej, ale z podobnym rezultatem; że uda się przeciwnika zepchnąć na pozycje, na jakich przed 15 laty znajdowała się bardzo daleka prawica, absolutnie niszowa. Bo kto dzisiaj pamięta choćby o radomskim adwokacie Janie Łopuszańskim? – pyta politolog. To miałby być spór o to, czy w ogóle mamy być w Unii, jakakolwiek by ona była, czy też mamy zostać zepchnięci na Wschód.

Z tym że choć Polacy chcą być częścią Unii, identyfikują się z Zachodem, to absolutnie nie chcą u siebie euro i nie chcą realizować w kraju niemieckich pomysłów dotyczących polityki imigracyjnej. – Dlatego zejście choćby o jeden stopień niżej – z ogółu ku konkretom – może całkowicie odwrócić proporcje sporu – zauważa politolog. Wracając do przeglądowych badań CBOS z kwietnia 2017 – Polacy bardzo cenią sobie suwerenność narodową. Objawia się to m.in. w tym, że według badanych państwa członkowskie powinny prowadzić samodzielną politykę w sprawach podatków od dochodów osobistych (71 proc. wskazań), systemu szkolnictwa (70 proc.), opieki społecznej (60 proc.) i zdrowia (56 proc.).

Mimo wysokiego poparcia dla członkostwa w Unii Europejskiej i dalszej jej integracji Polacy wyraźnie sprzeciwiają się przyjęciu euro. Przeciwko wspólnej walucie w 2017 r. było 72 proc. respondentów, więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Zwolenników euro jest w naszym kraju jedynie 22 proc., a w 2002 r. było ich aż 64 proc.

Jeśli zaś chodzi o imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, to jak wynika z badania, które zleciło w listopadzie 2017 r. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, aż 69 proc. Polaków uważa, że nie powinniśmy ich w przyjmować. Z czego w przypadku 42 proc. jest to sprzeciw zdecydowany.

Jeszcze więcej do myślenia daje z sondaż IBRiS przeprowadzony dla tygodnika „Polityka" w czerwcu 2017, w którym zapytano: „Czy Polska powinna odmówić przyjęcia uchodźców z krajów muzułmańskich, nawet gdyby wiązało się to z koniecznością opuszczenia UE?". Otóż taki krok popiera ponad połowa Polaków (51,2 proc.). Przeciw było jedynie 37,5 proc. respondentów. W obliczu tych badań nie może dziwić, że również większość Polaków sprzeciwia się przyjmowaniu uchodźców nawet wtedy, gdyby Bruksela miała ograniczyć nam wypłatę funduszy unijnych. Na tak postawione pytanie zdecydowanie twierdząco odpowiedziało 56 proc. respondentów.

Właśnie dlatego, by spór o obecność Polski w Unii nie zszedł na kwestie wspólnej waluty czy imigrantów, opozycja musi przekonać wyborców, również część tych głosujących na PiS, że obecność Polski w UE jest realnie zagrożona. Tylko wtedy spór polityczny mógłby pozostać na bardzo wysokim poziomie ogólności.

– Problem w tym, że często zachowanie opozycyjnych polityków absolutnie nie licuje z próbą zarysowania patosu wielkiego sporu. Trudno dyskutować o strategicznych wyzwaniach geopolitycznych w otoczce jakichś niepoważnych przyśpiewek w sejmowej sali – ocenia prof. Rafał Chwedoruk. A do tego czas nie pracuje na korzyść opozycji. Polacy, którzy dorastali i kształtowali się już w czasach obecności Polski w Unii, traktują fakt owej przynależności jako normę. – Nie poczuwają się do żadnej historycznej wdzięczności, jak pokolenie ich rodziców – dodaje politolog.

Mimo znacznego liberalizmu młodego pokolenia akurat w sprawie Unii ma ono raczej pragmatyczne podejście, pozbawione entuzjazmu charakterystycznego dla Polaków o generację starszych. Z badań CBOS wynika, że to właśnie wśród najmłodszych Polaków najwięcej jest przeciwników przynależności Polski do UE. Aż 22 proc. badanych między 18. a 20. rokiem życia uważa, że Polska powinna opuścić struktury unijne.

I znów – to młodzi ludzie między 18. a 24. rokiem życia najczęściej uważają, że integracja Unii Europejskiej zaszła już za daleko i powinna zostać powstrzymana (37 proc.).

Słowa zmieniają rzeczywistość

Jednak spór o polexit nie dotyczy jedynie naszej polityki wewnętrznej. Im więcej osób na Zachodzie uwierzy, że Jarosław Kaczyński naprawdę chce wyprowadzić Polskę z Unii, tym bardziej polexit, czy będziemy tego chcieli czy nie, zacznie być brany pod uwagę. Albo w Polsce, albo w Unii.

Daniel Cohn-Bendit, jeden z przywódców paryskiego Maja '68, stwierdził niedawno, że rządzoną przez Kaczyńskiego Polskę należy karnie z Unii wyrzucić. Nie pełni on ostatnio co prawda żadnej ważnej funkcji, ale dr Bogdan Pliszka z Politechniki Śląskiej przestrzega, by nie lekceważyć wagi jego słów: – Pełni on wciąż rolę swoistego sumienia dla lewicowej części środowisk unijnych. Jeśli ktoś taki mówi wprost, że Polskę, Węgry i Czechy należy z Unii wyrzucić, a brexit trzeba przyjąć jako pewną mapę drogową, jak można by to uczynić, to o czymś to jednak świadczy – ocenia politolog.

Znamienny wydaje się artykuł o Polsce i Węgrzech, jaki Bernd Riegert napisał w internetowym wydaniu „Deutsche Welle" („Polska największym wyzwaniem dla UE w 2018 r.", 30 grudnia 2017). Pisze w nim, że na razie unijne pogróżki pod naszym adresem nic nie dały, ale wszystko może się jednak zmienić w 2018 r., gdy rozpoczną się negocjacje na temat ram finansowych UE po roku 2021.

„Polska, czerpiąca ogromne korzyści z funduszy strukturalnych i rolniczych, nie chce oczywiście wyjść z pustymi rękami. Ale w obliczu procedury na podstawie art. 7 ma złe karty. Jeszcze przed rokiem 2021 r. UE mogłaby wykluczyć Polskę z wewnętrznego rynku, ponieważ także udział w nim uzależniony jest od przestrzegania zasad państwa prawa. To byłoby bolesne dla polskiej gospodarki i znacznie ograniczyło swobody, jakimi cieszą się polscy pracownicy" – oceniał Riegert.

Najciekawsze jednak są wnioski, do jakich doszedł: „Pozostaje nadzieja, że elektorat w Polsce za dwa lata będzie wiedział, jak odsunąć od władzy narodowych konserwatystów. W innym przypadku istnieje niebezpieczeństwo, że Polska zostanie wypchnięta z UE".

Złe karty, o których pisał Riegert, to nie tylko procedura na podstawie art. 7, jaką Komisja Europejska prowadzi przeciwko Polsce, ale także dyskusja o polexicie. – Ona bardzo mocno osłabia polską pozycję negocjacyjną w takich kwestiach, jak nowy budżet unijny czy konieczne reformy samej Unii. Rząd, o którym wszyscy myślą, że na poważnie rozważa opuszczenie Wspólnoty, ma bardzo utrudnione zadanie, jeśli chodzi o walkę o interesy własnego kraju. Polexit jest argumentem, który uderza nie tyle w sam PiS, ile w polskie interesy w Unii – tłumaczył prof. Piotr Wawrzyk z Uniwersytetu Warszawskiego.

Jeszcze inne niebezpieczeństwo widzi prof. Radosław Zenderowski: – Dyskusja o polexicie to próba wykreowania problemu, którego nie ma, ale który może się pojawić, szczególnie jeżeli dużo się będzie o tym mówić, wywoła się szeroką debatę na ten temat. Słowa potrafią zmieniać rzeczywistość, pojęcia – politykę. Jeśli takie pojęcie jak „polexit" przyjmie się w debacie publicznej, z czasem może ono wpływać na jej kształt – mówi ekspert z UKSW w Warszawie.

– Wiele zależy od sytuacji – dodaje. – Jeśli nadal Bruksela będzie narzucała niepopularne wśród Polaków rozwiązania, jak przymusowa relokacja uchodźców, jeśli dalej będzie problem z pracownikami delegowanymi, a ludzie coraz częściej będą słyszeć, że obecność w Unii coraz mniej nam się opłaca, to dyskusja na temat tej obecności prędzej czy później naprawdę się rozpocznie.

Zatem to, co miało być kijem na PiS, z czasem może obrócić się przeciwko tym, którzy tym kijem wymachują? – Obawiam się, że tak – odpowiada prof. Zenderowski. Pozostaje pytanie, czy politycy, którzy dziś straszą polexitem, zdążą nas przed nim bohatersko uratować, zanim ta samospełniająca się przepowiednia stanie się rzeczywistością.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

To smutny dzień dla obu stron – nie tylko dla Polski, ale także dla wszystkich innych państw członkowskich Unii Europejskiej" – tak dzień, w którym Komisja Europejska zdecydowała o uruchomieniu art. 7 traktatu UE wobec Polski, podsumowała Gabriele Lesser, korespondentka niemieckiego dziennika „Die Tageszeitung". „Jednak polski nacjonalistyczno-populistyczny rząd śmieje się z tego, świadomie zmierza w kierunku tej katastrofy. W przeciwieństwie do polityków UE w Brukseli czy Strasburgu Jarosław Kaczyński, lider rządzącej nacjonalistyczno-populistycznej partii Prawo i Sprawiedliwość, nie jest zainteresowany kompromisem i porozumieniem z partnerami. Wręcz przeciwnie: im więcej sporu, tym lepiej" – pisała Lesser.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie
Plus Minus
Irena Lasota: Po wyborach