Przyznaję, że dziwi mnie cały ten harmider wokół pieniędzy, które ze składek na KOD trafiały do Mateusza Kijowskiego. Po pierwsze, okazuje się, że wewnątrz kierownictwa KOD było to coś w rodzaju sekretu poliszynela, po drugie, różni działacze Komitetu protestowali przeciwko temu od jakiegoś czasu, a po trzecie wygląda na to, że finanse KOD tak czy owak nie są zbyt przezroczyste.
Sama widziałam Kijowskiego w Waszyngtonie – na poważne spotkanie przyszedł z liczną świtą, ale, co opisywałam na tych łamach, słuchaczy było pomiędzy trzema a czterema (jedna osoba wyszła po 15 minutach), wliczając w to mnie. Gdyby zatem przeliczyć koszty podróży do USA i do różnych krajów Europy, mogłoby się okazać, że na każdą osobę spotkaną przez Kijowskiego, małżonkę i świtę KOD wydawał ogromne sumy. Z jakim skutkiem – nie wiadomo. Jeśli chodzi o mnie – były to pieniądze wyrzucone w błoto, bo Kijowski po prostu czytał z oświadczenia, które tak czy owak rozdał.
Od początku, zanim nawet stał się popularny, uderzała w oczy zamożność KOD. Trudno mi uwierzyć, że każdy przeciwnik PiS trzyma w domu flagi polskie i europejskie i ma możliwości produkowania profesjonalnych, ogromnych transparentów. Akurat sama organizowałam lub oglądałam organizowanie demonstracji w różnych krajach i umiem przeliczać eksponaty na pieniądze. Pieniędzy w KOD było dużo, a ruch, stowarzyszenie czy organizacja, która aspirowała do stania się najsilniejszą, choć trochę mgławicową, opozycją w Polsce, nie była przesadnie transparentna.
Wprawdzie KOD lubi uchodzić za spontaniczny ruch oburzenia społecznego, lecz znowu dla sprawnego oka, którym lubię się chwalić, widoczne były szwy dobrej organizacji. Ja i moi koledzy (i koleżanki oczywiście) upieraliśmy się, że wszystko, co robiliśmy do 8 marca 1968 roku, było spontaniczne i tak jakoś samo się zorganizowało. Policja twierdziła, że byliśmy tajną organizacją (mającą na celu obalenie ustroju PRL), co było przesadą, ale na pewno byliśmy czymś, co można by nazwać grupą inicjatywną, by użyć leksykonu komunistycznego. Po 8 marca ruch studencki już był spontaniczny.
Niestety, w sprawach pieniądze – państwo – pieniądze społeczne – pieniądze państwowe nie ma jasno wytoczonych granic i widać jeszcze w Polsce nawyki z czasów komunistycznych, które, jak podkreślał Stefan Kisielewski, zaczęły się pod okupacją niemiecką. Dodam, że przeniknęły one do opozycji lat 80. Widziałam, jak pieniądze społeczne – dla opozycji – były wydawane na przykład na leczenie czy nowe zęby wybitniejszego działacza. Może same wydatki dałyby się obronić, ale były robione pod stołem, w tajemnicy przed niektórymi członkami grupy decydującej o wydatkach, w przekonaniu, że „jestem niezastąpiony – beze mnie padnie ta czy inna inicjatywa, więc oczywiście pieniądze ze wspólnej kasy należą się i mnie, a może przede wszystkim mnie, bo tak się poświęcam! Gdyby nie to, że walczę w opozycji, byłbym już uznanym chemikiem, historykiem czy ekonomistą".