Był rok 1984, mocno doskwierało wilgotne i gorące lato, więc ciężko się zasiadało do codziennych konwersatoriów w domkach wypoczynkowych z dykty i sklejki. Tym bardziej że nieopodal szumiała rzeka i pachniały rozkwiecone łąki Beskidu Wyspowego. A jednak Laskowa '84 była dla mnie i pewnie wielu moich ówczesnych przyjaciół czymś więcej niż odkryciem intelektualnym. Mam prawo sądzić, że zasługuje na miano pierwszego ważnego życiowego kryterium, drogowskazu, który wytyczył ścieżki do przyszłości.
O czym rozmawialiśmy? Rozstrzygnęła oczywiście magiczna, opleciona jakąś przerażającą diabelskością i frapująca orwellowska data. Ale i czas był niebanalny. Ledwie dwa i pół roku wcześniej reżim zafundował Polsce stan wojenny. Przez kraj zdążyły się przewalić kolejne fale ulicznych protestów i manifestacji. Nauczyliśmy się na pamięć zapachu gazu łzawiącego i cierpkiego bólu milicyjnej pałki. Wędrując na uczelnie przedzieraliśmy się przez gęste patrole, za każdym razem zmuszani do potwierdzania swojej tożsamości. Byłoby to nawet nudne, gdyby nie paniczny strach, że zajrzą do plecaka i coś znajdą.
U progu wakacji w 1984 roku Orwell wydawał się bliższy niż kiedykolwiek. Opór milionowej Solidarności wyraźnie gasł. Aktywni byli ci, którzy zeszli do podziemia, ale i o nich wiedziało się niewiele. Opozycyjne struktury dopiero się tworzyły, poligrafia była w powijakach, kwitnący samizdat i wigor antykomunistycznego podziemia końca lat 80. był jeszcze pieśnią przyszłości. Granice były zamknięte, z radia i telewizji wylewały się strumienie nienawistnej propagandy, ludzie mieli dość, a władza triumfowała. Dlatego Orwell i jego wizja wydawały się tak namacalne i wszechogarniające.
Ktoś wpadł na pomysł, by przyjrzeć się temu Orwellowi bliżej. Ktoś inny zasugerował, żeby przeanalizować i poprzednie utopie. Pomysł na temat przewodni obozu naukowego skrystalizował się w sposób naturalny: „Utopie i antyutopie. Ścieżki i bezdroża myślenia utopijnego". Rzuciliśmy się więc z pasją na Platona i Morusa, na Campanellę i socjalistów. Ktoś włączył do tego katalogu Marksa i Engelsa, ktoś inny Huxleya. Zwieńczeniem i naturalnym punktem odniesienia wobec absolutu snów filozofów miał być odrażający świat orwellowskiej antyutopii.
Pierwsza wspólne refleksja była – choć banalna – całkiem odkrywcza. Po bliższym zapoznaniu się z pomysłami klasyków nikt z nas specjalnie nie zatęsknił za ich realizacją. Platon i Morus, gdyby wcielić w życie ich pomysły wydawali się równie odrażający jak antyutopiści. Może więc należało zatrzeć mglistą granicę między utopią i antyutopią i przyznać, że w żadnym z przeanalizowanych modeli nie ma przestrzeni na myślenie wolnościowe? Huxley i jego świat wydawał się bardziej przyjazny od Orwella, ale czymże by był w swojej istocie, gdyby go obedrzeć z całego opresyjnego instrumentarium kreowania postaw społecznych; identyczności, wspólności i mnemotechnik. To taki sam koszmar jak rzeczywistość Winstona Smitha.