Zaprzeczenie możliwości istnienia obiektywnej prawdy wymyślono w filozofii już dawno temu, w czasach antycznych. Jeden z sofistów, Gorgiasz, w dziele „O naturze, czyli o niebycie" dowodził, że „nic nie istnieje, a nawet jeśli coś by istniało, nikt nie mógłby o tym wiedzieć. A nawet gdyby ktoś o tym wiedział, nie mógłby tego nikomu zakomunikować".
Jak to wyznanie miałoby brzmieć w epoce internetu? Może tak: „W sieci istnieje wszystko. A nawet jeśli by nie istniało, nie możesz o tym wiedzieć. A nawet gdybyś wiedział, nikt w to nie uwierzy". To samo? Nie całkiem, ale, paradoksalnie, wartość logiczna obu sentencji jest podobna. Bo absolutne nic jest równe absolutnie wszystkiemu.
W pierwszym przypadku prawda zwyczajnie umyka poznaniu. W drugim rozmywa się w nieskończonej wielości. Staje się postprawdą. Przezroczystym substytutem w zmultiplikowanym świecie wielosądu. Na dodatek zasłoniętym przez świat pozorny.
Tak uważał człowiek, do którego często na tych łamach powracam, wielki pesymista XX wieku Jean Baudrillard. Według jego teorii wizerunek świata to ciągle powiększający się zestaw symulacji pozorujących prawdę o rzeczywistości. Ta oddala się od nas w miarę rozwoju mass mediów, czyli postępu. Rzeczywistość powoli ustępuje hiperrzeczywistości. A możliwość obiektywnego poznania umiera.
Czyż to nie oznacza śmierci prawdy? Co pozostaje? Tylko bunt. Nie ironia, sarkazm czy sceptycyzm. Wszelkie stany letnie, o niskiej temperaturze wrzenia, są tylko półśrodkami. Uratować nas może tylko bunt, więc ten odruch jest coraz powszechniejszy w świecie ludzi. Ale jak się buntować przeciw diagnozie Baudrillarda, kiedy cały XX wiek był ufundowany na kłamstwie?