W „Watasze”, chyba najlepszym polskim serialu stacji HBO, już od pierwszego sezonu produkcji tym „czymś” były Bieszczady. Twórcy osadzili losy bohaterów, członków Straży Granicznej w onirycznych, dzikich i jednocześnie urzekających lokacjach, dzięki czemu serial zyskał niepodrabialny klimat. Scenarzyści i operatorzy potrafili doskonale wykorzystać ten atut, mnożąc bieszczadzkie krajobrazy przez niejednoznaczną, doskonale współgrającą z ich tajemniczym klimatem fabułę.

Widzowie musieli czekać aż trzy lata na start kolejnego sezonu „Watahy”. W tym czasie pojawił się kolejny kontekst, dzięki któremu produkcja ta mogła się wyróżnić od innych sobie podobnych. Chodzi rzecz jasna o temat uchodźców z krajów ogarniętych wojną, jak Ukraina czy Syria. Potencjalny atut stał się jednak największą słabością drugiej odsłony serialu. Twórcy zarysowali polityczne i społeczne wątki bardzo grubą kreską, tak że język drugiej „Watahy” stawał się momentami wręcz publicystyczny.

Te bieżące konteksty mogłyby się obronić w serialu, gdyby zostały rozegrane mniej jednoznacznie, a scenarzyści i reżyserzy, zamiast starać się „wypowiedzieć na gorący temat” spróbowali ułożyć na ich kanwie uniwersalną opowieść o potrzebie bezpieczeństwa, okrucieństwie wojny czy wreszcie nieufności w stosunku do drugiego człowieka. „Wataha” nie straciłaby wtedy nic na swej aktualności, a na pewno starzałaby się dużo wolniej. A pomimo wszystkich wcześniejszych uwag, serial ten zasługuje na to, by pozostać w pamięci widzów na dłużej.