Przepisy pozornie chronią wynagrodzenie dłużnika przed egzekucją. Jeśli pracodawca przeleje je na rachunek bankowy, zostanie „ostrzyżone" po raz drugi.
Ryzykowne konto
Zgodnie z kodeksem pracy z pensji netto komornik może ściągnąć 60 proc. na poczet alimentów, a na inne długi połowę. Prawo bankowe nakazuje zostawiać dłużnikowi 75 proc. minimalnego wynagrodzenia – obecnie 1,5 tys. zł.
Jeśli jednak np. ktoś na rękę otrzymuje 4 tys. zł, to na konto pracodawca przeleje 2 tys. zł, z których komornik przejmie jeszcze 500 zł. Przy większych zarobkach ochrona pensji jest jeszcze bardziej ograniczona.
– Nie chcę doradzać dłużnikom, jak się ratować przed podwójną egzekucją z pensji, ale praktyka jest taka, że pracownik podaje rachunek mamy czy teściowej, na który pracodawca przelewa pieniądze. Z tego jednak rodzą się czasem poważne historie. Okazuje się, np. że oni też mają długi i komornika na karku – wskazuje Jarosław Świeczkowski, komornik z Pomorza.
Na problem zwrócił uwagę Grzegorz Janik, poseł PiS, w interpelacji. Patryk Jaki, wiceminister sprawiedliwości, w odpowiedzi napisał, że egzekucje z wynagrodzenia i z rachunków bankowych to dwa niezależne sposoby ściągania długów. Wydaje się więc, że przepisy są spójne i nie wymagają uzupełnień.