—korespondencja z Pjongczangu
Kiedy Marit Bjoergen kończyła triumfalny finisz, kilka metrów przed Szwedką Stiną Nilsson, co z trybun oglądał w napięciu sam król Szwecji Karol Gustaw, polscy dziennikarze patrzyli na tablicę świetlną i wypatrywali, już bez wielkiej nadziei, jak biegnie Sylwia Jaśkowiec, która zamykała polską sztafetę, startując z 11. pozycji.
Polka wyprzedziła na ostatniej zmianie tylko Czeszkę, dziesiąte miejsce na mecie oznaczało brak sportowych stypendiów, koniec pewnej sportowej historii, może czas znacznych zmian w kadrze. Trochę smętnie zrobiło się nam na stadionie biegowym, bo jeszcze niedawno w Lahti polska czwórka (z Kornelią Kubińską zamiast Jaśkowiec) dała radę, teraz już nie.
Start Polek wyglądał tak jak miejsce na mecie. Ewelina Marcisz biegła pierwsza stylem klasycznym, przekazała zmianę Justynie Kowalczyk na 9. pozycji. Minutę za liderkami z Rosji, Słowenii i Norwegii. Pani Justyna przegoniła Czeszkę, ale dała się dogonić Amerykance, Sadie Bjornsen, o znaczącym awansie nie mogło być mowy. Właściwie o żadnym.
Zegary też pokazały stratę kolejnych dwudziestu sekund do prowadzących, którymi w połowie dystansu były Rosjanki, Szwedki i Finki. Na trzeciej zmianie Martyna Galewicz spadła dwa miejsca, było wiadomo, że stypendium nie będzie, do ósmego miejsca brakowało już minuty.