Korespondencja z Pjongczangu
W biurach prasowych przypomniano na tablicach ogłoszeń, że środa to walentynki. Znacznie bardziej dosłowni byli organizatorzy, rozdając sportowcom w dwóch wioskach olimpijskich 110 tys. prezerwatyw, policzono, że wyszło po 38 sztuk na osobę.
Pogoda niespecjalnie przejęła się Dniem Zakochanych, nad wybrzeże przyszło ocieplenie i potężna wichura. W Parku Olimpijskim w Gangneung odwołano wszelkie imprezy plenerowe, po wiosce medialnej przeszły małe trąby piaskowe, latały pozostałości budowlane. Przewracały się płoty i bramki kontrolne, tymczasowe biura prasowe w namiotach zamknięto, by dziennikarzom nic nie spadło na głowę albo nad sobą nie zobaczyli gołego nieba.
Zalecenie dla widzów brzmiało: pozostańcie pod stałym dachem. Warto było się z nim zgodzić i pojechać do nowej hali lodowej katolickiego uniwersytetu Kwandong, w której rozgrywane są mecze kobiecego hokeja.
Wydarzeniem dnia było spotkanie zjednoczonej drużyny Korei z Japonią. Mecz miał wiele podtekstów, także politycznych – wiadomo, że pokonać Japonki byłoby czymś więcej, niż tylko zdobyć pierwsze olimpijskie bramki i punkty, ale ten motyw nie był najważniejszy. Ważniejsza wciąż jest symboliczna prezentacja światu jedności Północy i Południa w sporcie, która stała się motywem przewodnim igrzysk.