Justyna Kowalczyk: Trzeba spojrzeć trenerowi w oczy

Justyny Kowalczyk po 22. miejscu w sprincie stylem klasycznym wysłuchał Krzysztof Rawa.

Publikacja: 13.02.2018 14:51

Justyna Kowalczyk: Trzeba spojrzeć trenerowi w oczy

Foto: AFP

Korespondencja z Pjongczangu

 


Trzeba spojrzeć trenerowi w oczy

PJONGCZANG 2018
Justyna Kowalczyk po 22. miejscu w sprincie stylem klasycznym

• Rz: Jak wyglądał ćwierćfinał z pani perspektywy?
Justyna Kowalczyk: Ziściło się to, czego się najbardziej obawiałam. To co widać było na zjeździe, to był finał kłopotów, początek był jeszcze na samej górze. Oestberg uparła się, by być pierwsza w zjeździe, ja pobiegłam zaraz za nią. Ją wyrzuciło na zakręcie, zaczęła jechać pługiem, ja też musiałam. Ona otworzyła pozycję, ja, będąc tuż za nią, także musiałam się otworzyć. Wtedy dziewczyny z tyłu na nas najechały. Zjazd pokonałam już całkiem dobrze, po swoim łuku, resztę było widać.

Starły się panie z Norweżką narta w nartę?
Lepiej wyszłam z zakrętu pierwszej części zjazdu, stąd ten problem, ale potem obie traciłyśmy prędkość, przez jej błędy. Byłam tak blisko, że nie mogłam nijak zareagować. Mogłabym chyba tylko, gdybym się skuliła, śmignąć jej między nogami – żartuję, ale sytuacja nie była do żartów.

Narty dobrze pani jechały, prawda?
Były bardzo dobrze przygotowane na podbiegi. Wydolnościowo też byłam dobra. Czegoś jednak zabrakło.

Szkoda, bo na podjazdach wyglądała pani dobrze…
Ale sprint to nie tylko podbiegi. Zresztą z trybun widać było wszystko lepiej, ja muszę jeszcze sobie to zobaczyć.

Naprawdę będzie chciała pani oglądać ten bieg?
Tak, przyjdę do pokoju hotelowego i obejrzę. Po prostu.

Rozczarowanie jest duże?
Teraz przede wszystkim czuję zimno. Czuję, że zaraz będę musiała iść do trenera i popatrzeć mu w oczy. Tyle czuję na razie, później będę czuła więcej.

Ma jednak pani przekonanie, że nie mogła dać z siebie 100 procent mocy przez wydarzenia na trasie?
Gdybym biegła, jak wcześniej Julia Biełorukowa, od początku do końca z przodu, to takie rzeczy by się nie zdarzyły. Jeśli miałabym dzień na wygrywanie, to po prostu nie byłoby podobnych problemów.

Może więc zwyczajnie zabrakło lepszego wyjścia ze startu?
Ja tego nie widziałam. Mogę mieć swoje odczucia, ale wolałabym przedyskutować je najpierw z trenerem. Lepsze wyjście ze startu jest w moim przypadku praktycznie niemożliwe. Wałkujemy to samo, a co tu wałkować…

Czyli półfinał był w pani zasięgu?
No był, ale co ja mogę teraz zrobić…

Co dalej, trening tu, czy gdzieś dalej?
Pojechałabym na tydzień do domu, ale mnie nie puszczą.

Nie męczy panią monotonia igrzysk?
Monotonia? Tutaj? Monotonia to jest proszę pana w Kazachstanie, jak się wychodzi trzy razy dziennie na trening. Jak nie ma tam nic innego do roboty, tylko trening, stołówka i łóżko. To jest moje normalne życie od 20 lat. Starty to nie jest monotonia.

Nie przeszkadzał pani brak dużej liczby kibiców, głośnych okrzyków, żywiołu dopingu, jak gdzieś daleko, choćby w Rybińsku?
Nie. W Rybińsku zawsze było mnóstwo kibiców i mnie dopingowali. Tam są jedne z najlepszych zawodów w Pucharze Świata. Zresztą kto jest w stanie liczyć kibiców na starcie biegu olimpijskiego…

Czy sądzi pani, że igrzyska są zbytnio upolitycznione?
Uważam, że tam, gdzie są duże pieniądze, a na igrzyskach są, tam zawsze zjawia się polityka. Jak jest polityka, to i sportowej sprawiedliwości jest jakby mniej.

—w Pjongczangu wysłuchał Krzysztof Rawa

Rzeczpospolita: Jak wyglądał ćwierćfinał z pani perspektywy?

Justyna Kowalczyk: Ziściło się to, czego się najbardziej obawiałam. To co widać było na zjeździe, to był finał kłopotów, początek był jeszcze na samej górze. Oestberg uparła się, by być pierwsza w zjeździe, ja pobiegłam zaraz za nią. Ją wyrzuciło na zakręcie, zaczęła jechać pługiem, ja też musiałam. Ona otworzyła pozycję, ja, będąc tuż za nią, także musiałam się otworzyć. Wtedy dziewczyny z tyłu na nas najechały. Zjazd pokonałam już całkiem dobrze, po swoim łuku, resztę było widać.

Starły się panie z Norweżką narta w nartę?

Lepiej wyszłam z zakrętu pierwszej części zjazdu, stąd ten problem, ale potem obie traciłyśmy prędkość, przez jej błędy. Byłam tak blisko, że nie mogłam nijak zareagować. Mogłabym chyba tylko, gdybym się skuliła, śmignąć jej między nogami – żartuję, ale sytuacja nie była do żartów.

Narty dobrze pani jechały, prawda?

Były bardzo dobrze przygotowane na podbiegi. Wydolnościowo też byłam dobra. Czegoś jednak zabrakło.

Szkoda, bo na podjazdach wyglądała pani dobrze…

Ale sprint to nie tylko podbiegi. Zresztą z trybun widać było wszystko lepiej, ja muszę jeszcze sobie to zobaczyć.

Naprawdę będzie chciała pani oglądać ten bieg?

Tak, przyjdę do pokoju hotelowego i obejrzę. Po prostu.

Rozczarowanie jest duże?

Teraz przede wszystkim czuję zimno. Czuję, że zaraz będę musiała iść do trenera i popatrzeć mu w oczy. Tyle czuję na razie, później będę czuła więcej.

Ma jednak pani przekonanie, że nie mogła dać z siebie 100 procent mocy przez wydarzenia na trasie?

Gdybym biegła, jak wcześniej Julia Biełorukowa, od początku do końca z przodu, to takie rzeczy by się nie zdarzyły. Jeśli miałabym dzień na wygrywanie, to po prostu nie byłoby podobnych problemów.

Może więc zwyczajnie zabrakło lepszego wyjścia ze startu?

Ja tego nie widziałam. Mogę mieć swoje odczucia, ale wolałabym przedyskutować je najpierw z trenerem. Lepsze wyjście ze startu jest w moim przypadku praktycznie niemożliwe. Wałkujemy to samo, a co tu wałkować...

Czyli półfinał był w pani zasięgu?

No był, ale co ja mogę teraz zrobić…

Co dalej, trening tu, czy gdzieś dalej?

Pojechałabym na tydzień do domu, ale mnie nie puszczą.

Nie męczy panią monotonia igrzysk?

Monotonia? Tutaj? Monotonia to jest proszę pana w Kazachstanie, jak się wychodzi trzy razy dziennie na trening. Jak nie ma tam nic innego do roboty, tylko trening, stołówka i łóżko. To jest moje normalne życie od 20 lat. Starty to nie jest monotonia.

Nie przeszkadzał pani brak dużej liczby kibiców, głośnych okrzyków, żywiołu dopingu, jak gdzieś daleko, choćby w Rybińsku?

Nie. W Rybińsku zawsze było mnóstwo kibiców i mnie dopingowali. Tam są jedne z najlepszych zawodów w Pucharze Świata. Zresztą kto jest w stanie liczyć kibiców na starcie biegu olimpijskiego…

Czy sądzi pani, że igrzyska są zbytnio upolitycznione?

Uważam, że tam, gdzie są duże pieniądze, a na igrzyskach są, tam zawsze zjawia się polityka. Jak jest polityka, to i sportowej sprawiedliwości jest jakby mniej.

Korespondencja z Pjongczangu


Trzeba spojrzeć trenerowi w oczy

PJONGCZANG 2018
Justyna Kowalczyk po 22. miejscu w sprincie stylem klasycznym

• Rz: Jak wyglądał ćwierćfinał z pani perspektywy?
Justyna Kowalczyk: Ziściło się to, czego się najbardziej obawiałam. To co widać było na zjeździe, to był finał kłopotów, początek był jeszcze na samej górze. Oestberg uparła się, by być pierwsza w zjeździe, ja pobiegłam zaraz za nią. Ją wyrzuciło na zakręcie, zaczęła jechać pługiem, ja też musiałam. Ona otworzyła pozycję, ja, będąc tuż za nią, także musiałam się otworzyć. Wtedy dziewczyny z tyłu na nas najechały. Zjazd pokonałam już całkiem dobrze, po swoim łuku, resztę było widać.

Starły się panie z Norweżką narta w nartę?
Lepiej wyszłam z zakrętu pierwszej części zjazdu, stąd ten problem, ale potem obie traciłyśmy prędkość, przez jej błędy. Byłam tak blisko, że nie mogłam nijak zareagować. Mogłabym chyba tylko, gdybym się skuliła, śmignąć jej między nogami – żartuję, ale sytuacja nie była do żartów.

Narty dobrze pani jechały, prawda?
Były bardzo dobrze przygotowane na podbiegi. Wydolnościowo też byłam dobra. Czegoś jednak zabrakło.

Szkoda, bo na podjazdach wyglądała pani dobrze…
Ale sprint to nie tylko podbiegi. Zresztą z trybun widać było wszystko lepiej, ja muszę jeszcze sobie to zobaczyć.

Naprawdę będzie chciała pani oglądać ten bieg?
Tak, przyjdę do pokoju hotelowego i obejrzę. Po prostu.

Rozczarowanie jest duże?
Teraz przede wszystkim czuję zimno. Czuję, że zaraz będę musiała iść do trenera i popatrzeć mu w oczy. Tyle czuję na razie, później będę czuła więcej.

Ma jednak pani przekonanie, że nie mogła dać z siebie 100 procent mocy przez wydarzenia na trasie?
Gdybym biegła, jak wcześniej Julia Biełorukowa, od początku do końca z przodu, to takie rzeczy by się nie zdarzyły. Jeśli miałabym dzień na wygrywanie, to po prostu nie byłoby podobnych problemów.

Może więc zwyczajnie zabrakło lepszego wyjścia ze startu?
Ja tego nie widziałam. Mogę mieć swoje odczucia, ale wolałabym przedyskutować je najpierw z trenerem. Lepsze wyjście ze startu jest w moim przypadku praktycznie niemożliwe. Wałkujemy to samo, a co tu wałkować…

Czyli półfinał był w pani zasięgu?
No był, ale co ja mogę teraz zrobić…

Co dalej, trening tu, czy gdzieś dalej?
Pojechałabym na tydzień do domu, ale mnie nie puszczą.

Nie męczy panią monotonia igrzysk?
Monotonia? Tutaj? Monotonia to jest proszę pana w Kazachstanie, jak się wychodzi trzy razy dziennie na trening. Jak nie ma tam nic innego do roboty, tylko trening, stołówka i łóżko. To jest moje normalne życie od 20 lat. Starty to nie jest monotonia.

Nie przeszkadzał pani brak dużej liczby kibiców, głośnych okrzyków, żywiołu dopingu, jak gdzieś daleko, choćby w Rybińsku?
Nie. W Rybińsku zawsze było mnóstwo kibiców i mnie dopingowali. Tam są jedne z najlepszych zawodów w Pucharze Świata. Zresztą kto jest w stanie liczyć kibiców na starcie biegu olimpijskiego…

Czy sądzi pani, że igrzyska są zbytnio upolitycznione?
Uważam, że tam, gdzie są duże pieniądze, a na igrzyskach są, tam zawsze zjawia się polityka. Jak jest polityka, to i sportowej sprawiedliwości jest jakby mniej.

—w Pjongczangu wysłuchał Krzysztof Rawa

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
NOWE TECHNOLOGIE
Pranksterzy z Rosji coraz groźniejsi. Mogą używać sztucznej inteligencji
Sport
Nie żyje Julia Wójcik. Reprezentantka Polski miała 17 lat
Olimpizm
MKOl wydał oświadczenie. Rosyjskie igrzyska przyjaźni są "wrogie i cyniczne"
Sport
Ruszyła kolejna edycja lekcji WF przygotowanych przez Monikę Pyrek
Sport
Witold Bańka: Igrzyska olimpijskie? W Paryżu nie będzie zbyt wielu Rosjan