W dobrym stylu żegnają się Polacy z mistrzostwami świata we Francji. Przynajmniej z tą częścią turnieju, która obchodzi kibiców na całym świecie. Od soboty zaczynają bowiem zmagania o Puchar Prezydenta, ale oczy fanów piłki ręcznej w tym czasie zwrócone będą oczywiście na fazę pucharową i grę o tytuł.
Niedoświadczona reprezentacja prowadzona przez Tałanta Dujszebajewa przegrała tylko jedną bramką z gospodarzem i murowanym faworytem turnieju – Francją (25:26). Oczywiście niektórzy mogą zwracać uwagę, że nawet na chwilę bluzy od dresu nie zdjął i nie wbiegł na parkiet jeden z najlepszych zawodników wszech czasów – Nikola Karabatić. Inni mogą powtarzać, że Francuzi mieli już zapewniony awans z grupy z pierwszego miejsca i po prostu Polaków zlekceważyli.
Nawet gdyby faktycznie to były okoliczności chociaż po części prawdziwe, to nie można umniejszać nieopierzonym zawodnikom Dujszebajewa. Polska z obrońcami tytułu grała długimi momentami jak równy z równym. A przecież Karabatić owszem nie wstał nawet na chwilę z ławki, ale wielcy zawodnicy jak Daniel Narcisse, czy Luc Abalo biegali po parkiecie. Co więcej – żaden z nich nie rzucił biało-czerwonym bramki. Pierwszy z wymienionych oddał dwa rzuty, drugi próbował trzykrotnie.
Większość czasu w bramce Francuzów stał legendarny (uznawany przez wielu za najwybitniejszego bramkarza wszech czasów) Thierry Omeyer. 40-letni reprezentant PSG obronił osiem rzutów, ale polscy kibice zapamiętają z całą pewnością akcję, gdy 19-letni Arkadiusz Moryto po pięknej akcji ze skrzydła technicznie wkręcił piłkę w bramkę.
Gdy Omeyer zdobywał w 2001 roku swoje pierwsze mistrzostwo świata, Moryto miał zaledwie cztery lata i z wielką dozą prawdopodobieństwa można założyć, że jeszcze nie miał szans przebywać nawet na parkiecie. Tymczasem pod koniec spotkania, to nastolatek wykonywał nawet rzuty karne, stając na siódmym metrze twarzą w twarz z żywą legendą handballu.