To nie było El Clasico, które będziemy wspominać latami. Zabrakło błysku Cristiano Ronaldo czy Leo Messiego, oba gole (Luis Suarez, Sergio Ramos) padły nie po pięknych akcjach, tylko po dośrodkowaniach z rzutu wolnego, a najlepszymi zawodnikami zostali dwaj defensywni pomocnicy: Luka Modrić i Sergio Busquets. Najwięcej mówi się jednak o pracy sędziego.
Clos Gomez, wbrew przedmeczowym obawom, nie faworyzował Barcelony, mylił się w obie strony. Bał się podejmować odważne decyzje, już w pierwszej połowie mógł podyktować po jednym rzucie karnym: za faul Javiera Mascherano na Lucasie Vazquezie i za zagranie ręką Daniego Carvajala.
Barcelona miała kontrolę nad meczem, prowadziła, ale nie potrafiła wykorzystać kolejnych okazji (Neymar, Messi) i zbliżyć się do lidera na trzy punkty. Real został nagrodzony za walkę do końca i nie przegrał już 33. spotkania z rzędu.
Katalończykom do przerwania tej znakomitej serii zabrakło sekund. Zapomnieli, czym grozi pozostawienie Ramosa bez opieki w polu karnym. Kapitan Królewskich jest specjalistą od strzelania ważnych, wyrównujących goli w doliczonym czasie. Przekonało się o tym już Atletico (finał Ligi Mistrzów 2014) i Sevilla (Superpuchar Europy 2016), przekonała się w sobotę i Barcelona. To była najbardziej emocjonująca część spotkania, bo chwilę później – po ostatniej akcji gospodarzy – piłkę z linii bramkowej Realu wybijał Casemiro.
Zdecydowanie więcej działo się w Manchesterze. Był samobójczy gol Gary'ego Cahilla, a potem skuteczne kontry Chelsea, ósme z rzędu zwycięstwo lidera ze Stamford Bridge (3:1) i przepychanki po faulu Sergio Aguero. Argentyński snajper stracił głowę i wyprostowaną nogą zaatakował Davida Luiza. Czerwona kartka była jedyną słuszną decyzją, los Aguero podzielił prowokowany przez Cesca Fabregasa Fernandinho.