– Kiedy zwyciężasz w derbach, musisz być zadowolony – stwierdził trener Chelsea Antonio Conte. Włoch nie ukrywał, że cieszy go, jak piłkarze zareagowali na straconą bramkę.
The Blues wygrali siódme spotkanie z rzędu (2:1) i był to w tym czasie test najpoważniejszy (w sobotę kolejny trudny sprawdzian – wyjazdowy mecz z Manchesterem City). Niepokonany w Premier League Tottenham prowadził, atakował, zostawił po sobie świetne wrażenie, ale znów wrócił na tarczy. Od 1990 roku Stamford Bridge jest dla niego niezdobytą twierdzą.
Zwycięskiego gola dla Chelsea strzelił Victor Moses. Nigeryjczyk, po latach błąkania się po innych klubach (był wypożyczany do Liverpoolu, Stoke i West Hamu), u Contego zaczął wreszcie grać regularnie, co więcej – stał się jedną z kluczowych postaci w zespole lidera. – Znalazłem tu swój dom – mówi.
Dobrą reklamą angielskiego futbolu był także mecz Swansea z Crystal Palace. Obie drużyny zafundowały kibicom prawdziwą huśtawkę nastrojów. Gospodarze prowadzili już 3:1, ale całą przewagę roztrwonili między 75. a 84. minutą, tracąc trzy gole. Jeśli ktoś w tym momencie zwątpił i wyszedł ze stadionu, ma czego żałować. W doliczonym czasie Swansea wstało z kolan, a dwa trafienia Fernando Llorente zapewniły zwycięstwo 5:4 i pozwoliły opuścić ostatnie miejsce w tabeli.
Łukasz Fabiański powinien postawić koledze duże piwo. To nie był najlepszy dzień Polaka, po Euro we Francji poprzeczkę zawiesił bardzo wysoko, ale trudno jednoznacznie obwiniać go za utratę któregoś z goli – zadania nie ułatwiała mu słaba postawa obrony.