Lech Poznań latem dokonał rewolucji kadrowej. Sprowadził 14 nowych piłkarzy, co jasno wskazywało, kto stał się najważniejszą postacią w Poznaniu. To były autorskie zakupy trenera Nenada Bjelicy. Wiadomo było, że to on spije śmietankę, jeśli Lech będzie wygrywał, albo że on stanie pod pręgierzem krytyki, jeśli Kolejorz zawiedzie.
Po pierwszej kolejce rundy rewanżowej zdecydowanie bliżej tej drugiej wersji wydarzeń. Lech jest szósty w tabeli i po meczu Legii z Górnikiem mógł tracić do lidera siedem, sześć albo pięć punktów. Po poniedziałkowym meczu Korony z Zagłębiem Lubin może się obsunąć na siódmą pozycję w tabeli.
Marketingowy wabik
W piątek Lech pojechał do Niecieczy, gdzie w roli gospodarza jeszcze do wiosny występować będzie Sandecja Nowy Sącz. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Tym samym trzecia drużyna poprzedniego sezonu nie wygrała już w pięciu kolejnych meczach. Ostatnim zwycięstwem zawodników Bjelicy jest efektowna wygrana z Legią, aż 3:0, która miała miejsce grubo ponad miesiąc temu – 1 października. Od tamtej pory piłkarze Chorwata jedno spotkanie przegrali (1:3 z Górnikiem), w czterech dzielili się z rywalami punktami.
Po 8. kolejce Lech był liderem, a pierwsze miejsce utrzymał przez dwa tygodnie. Dziś jego przewaga nad ósmym miejscem – ostatnim dającym prawo gry w grupie mistrzowskiej – wynosi tylko trzy punkty.
Chorwat postawił latem na zaciąg zagranicznych zawodników i tak po prawdzie wydawało się, iż wielu z nich ma szansę w tej lidze błyszczeć. Sprowadzenie do Poznania skrzydłowego Niklasa Bärkrotha rozegrano marketingowo w ten sposób, iż podkreślano na każdym kroku, że Szwed wolał grać w Lechu niż w Legii. Z Warszawy – co zrozumiałe – wysłano dementi, że mistrz Polski nigdy się o tego piłkarza nie starał, ale jakkolwiek by naprawdę było, przedstawiano ten zakup jako zwycięstwo nad rywalem. Szkoda jedynie, że Szwed sprawdził się niemal wyłącznie w roli marketingowego wabika.