Lothar Matthaeus: Spodenki Muhammada Alego

Mistrz świata, pięciokrotny uczestnik mundiali, 150-krotny reprezentant Niemiec. Rozmowa z Lotharem Matthaeusem.

Aktualizacja: 25.09.2017 16:15 Publikacja: 24.09.2017 19:23

Lothar Matthaeus: Spodenki Muhammada Alego

Foto: Eleven Sports

Rzeczpospolita: Przyjechał pan do Warszawy jako ambasador Bundesligi, na zaproszenie stacji Eleven, która od nowego sezonu pokazuje w Polsce mecze o mistrzostwo Niemiec. Czy polska piłka kojarzy się panu z czymś szczególnym?

Lothar Matthaeus: Kiedy miałem 13 lat, oglądałem mecze mistrzostw świata odbywające się w Niemczech. Jeszcze wtedy niewiele z piłki rozumiałem, ale byłem pod wrażeniem gry polskiej drużyny. Pamiętam opinie starszych, którzy mówili, że w meczu z wami, na zalanym wodą boisku we Frankfurcie Niemcy mieli dużo szczęścia. Teraz polska piłka to oczywiście Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski. To wie każdy kibic w Niemczech.

W roku 1974 miał pan powody do radości. Słyszał pan o dziewięcioletnim Franzu Beckenbauerze, któremu dwadzieścia lat wcześniej mama kazała oglądać wracających z Berna do Monachium mistrzów świata, mówiąc, żeby zapamiętał to do końca życia, bo drugi raz to się może nie zdarzyć.

Historia się lubi powtarzać, i to za naszego życia. Beckenbauer podnosił Puchar Świata zdobyty przez Niemców w roku 1974, a ja w 1990. Franz miał 29 lat i ja też. Tak się spełniają marzenia z dzieciństwa.

A zdarzyło się panu płakać po meczu? Pytam, mając przed oczami Samuela Kuffoura płaczącego po przegranym finale Ligi Mistrzów z Manchesterem United.

Płakałem, kiedy byłem małym chłopcem. Potem już nigdy. To byłby objaw bezradności. Z tym że wtedy, na Camp Nou, trzy czwarte stadionu płakało, bo nikt nie był w stanie pojąć, co się stało. Kibice Bayernu – bo straciliśmy w jedną minutę pewne zwycięstwo, a kibice Manchesteru – bo nie wierzyli szczęściu. Jeśli prowadzi się 1:0 do 90. minuty, to wydaje się, że nie można przegrać. A ja nie płakałem z Kuffourem, tylko byłem pierwszym, który go pocieszał.

Czy dlatego zszedł pan z boiska, że Ottmar Hitzfeld był już pewien zwycięstwa?

Nie, Bayern był wtedy ustawiony inaczej niż zwykle, ja przebiegłem w pomocy wiele kilometrów i brakowało mi sił. Miałem przecież już 38 lat. Mecz dobrze się układał, w 75. minucie poprosiłem trenera o zmianę. Pięć minut później do niej doszło, więc dwie bramki Manchesteru oglądałem już z ławki rezerwowych. Nie zapomnę ciszy, jaka wtedy panowała w szatni Bayernu. Nikt do nikogo nie miał pretensji. Wszyscy zagrali jak mogli najlepiej. Anglicy mieli więcej szczęścia. Takie sytuacje zdarzają się w dwie strony. Piłka uczy pokory.

Ale żal, bo występował pan dwukrotnie w finale rozgrywek o Puchar Mistrzów i Bayern obydwa te mecze przegrał. Praktycznie tylko takiego zwycięstwa brakuje panu do pełni szczęścia.

Niczego mi nie brakuje. Osiągnąłem wszystko, co sobie wymarzyłem. Mistrzostwo świata, Europy, 25 meczów w pięciu finałach mundiali, 150 występów w reprezentacji Niemiec, puchary, tytuły mistrzowskie z Bayernem i Interem, do tego nagrody indywidualne. Jestem spełnionym, szczęśliwym człowiekiem. I nie mam potrzeby eksponowania tych wszystkich nagród. Znam wielu świetnych piłkarzy, którzy ze swoich dużych pokoi robią muzea trofeów i pamiątek. Ja nawet „Złotą piłkę" trzymam w garażu. Ale jest jeden przedmiot, który sobie cenię. Na giełdzie w Londynie kupiłem kiedyś spodenki Muhammada Alego, w których walczył w Kinszasie o tytuł mistrza świata z Georgem Foremanem. Jest takie, chyba najsłynniejsze, bokserskie zdjęcie, na którym Ali stoi nad znokautowanym Foremanem. Te białe spodenki, które ma na sobie, z jego autografem, mam oprawione w ramkę. Zapłaciłem za nie 8 tysięcy funtów.

A buty, w których grał pan w finale mistrzostw świata w Rzymie?

Domyślam się, o co panu chodzi. W czasach mojej gry w reprezentacji byliśmy ubrani przez Adidasa i jeśli ktoś miał indywidualny kontrakt z inną firmą, na czas mundialu DFB (Niemiecka Federacja Piłkarska) go wykupywał. Taki właśnie był mój przypadek. Przez całe życie miałem umowę z Pumą, a na mundialach musiałem grać w Adidasach. Miałem więc taką jedną parę, którą trzymałem na tę okazję. W pierwszej połowie finału z Argentyną w podeszwie prawego buta wyłamał się kołek. Zmieniłem buty w przerwie, ale w nowych nie czułem się komfortowo. I kiedy sędzia przyznał nam rzut karny, który zwykle ja wykonywałem, uznałem, że ryzyko jest zbyt duże. Poprosiłem Andreasa Brehmego, żeby to on strzelił. Udało się, zostaliśmy mistrzami świata. Nieważne, kto strzelił. Jestem szczęśliwym człowiekiem. Mam 56 lat i jestem wciąż przy piłce.

Rzeczpospolita: Przyjechał pan do Warszawy jako ambasador Bundesligi, na zaproszenie stacji Eleven, która od nowego sezonu pokazuje w Polsce mecze o mistrzostwo Niemiec. Czy polska piłka kojarzy się panu z czymś szczególnym?

Lothar Matthaeus: Kiedy miałem 13 lat, oglądałem mecze mistrzostw świata odbywające się w Niemczech. Jeszcze wtedy niewiele z piłki rozumiałem, ale byłem pod wrażeniem gry polskiej drużyny. Pamiętam opinie starszych, którzy mówili, że w meczu z wami, na zalanym wodą boisku we Frankfurcie Niemcy mieli dużo szczęścia. Teraz polska piłka to oczywiście Robert Lewandowski, Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski. To wie każdy kibic w Niemczech.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Miał odejść, a jednak zostaje. Dlaczego Xavi nadal będzie trenerem Barcelony?
Piłka nożna
Polacy chcą zostać w Juventusie. Zieliński dołącza do mistrzów Włoch
Piłka nożna
Zinedine Zidane – poszukiwany, poszukujący
Piłka nożna
Pięciu polskich sędziów pojedzie na Euro 2024. Kto znalazł się na tej liście?
Piłka nożna
Inter Mediolan mistrzem Włoch. To będzie nowy klub Piotra Zielińskiego