Rzeczpospolita: Wraca pan jeszcze myślami do Francji? Podobno nie chcieliście powitania na Okęciu, bo byliście wściekli po porażce z Portugalią...
Robert Lewandowski: Przegrana boli, zawsze. Szczególnie że później patrzyliśmy, jak ten turniej się potoczył, i zdawaliśmy sobie sprawę, jak byliśmy blisko dokonania czegoś wielkiego. Jesteśmy grupą ambitnych osób, po Portugalii byliśmy przede wszystkim źli, że się nie udało. Dzień, dwa po meczu nikt nie miał jeszcze na tyle dystansu, żeby spojrzeć na nasz rezultat z boku. Ambicja brała górę. Ale po czasie zaczęliśmy doceniać to, co osiągnęliśmy, rozumieć, ile radości daliśmy kibicom. Złość sportowa jednak zostaje.
Po tamtym meczu powiedział pan, że reprezentacja Polski będzie już inaczej postrzegana, że po takim wyniku częściej będzie faworytem. W Bayernie wymaga się zwycięstw zawsze. To trudniejsza rola?
Oczywiście, że trudniejsza. Każdy chce z Bayernem wygrać, tak samo każdy będzie chciał teraz pokonać reprezentację Polski. Bo gramy dobrze, mamy markę, jesteśmy ćwierćfinalistą Euro. Ale to już dla nas powinna być norma. Nawet gdy zadał pan to pytanie, zacząłem myśleć, jak podchodzę do kolejnych meczów w Bayernie. I po prostu nie zastanawiam się, kto jest faworytem, czy jest presja. Każdy mecz chcę wygrać. Niezależnie od tego, czy rywalem jest drużyna słabsza czy lepsza, moje przygotowanie do meczu wygląda tak samo. Nie pojawiają się myśli, że gdy mierzymy się z kimś teoretycznie słabszym, mogę sobie odpuścić. Z tymi słabszymi często bywa, że trudniej jest zrobić pierwszy krok, strzelić pierwszego gola.
Może na tym będzie polegała trudność w tych eliminacjach? Mecze mogą przypominać dłubanie śrubokrętem w kasie pancernej...