Ostatnie miesiące Arki Gdynia przejdą do historii klubu – niezależnie od tego, czy drużyna Leszka Ojrzyńskiego zdoła po wyjazdowym rewanżu awansować do IV rundy eliminacji Ligi Europy.
Skazywana na porażkędrużyna uratowała się przed spadkiem z ekstraklasy, wywalczyła Puchar Polski, pokonując w finale Lecha, dorzuciła Superpuchar, wygrywając w rzutach karnych z Legią, a teraz może wyrzucić z pucharów znacznie wyżej notowanych Duńczyków (w Gdyni wygrała 3:2).
Za każdym razem Arka stała na, wydawałoby się, straconej pozycji. Przecież Michał Probierz gratulował Lechowi dubletu już po pierwszych meczach półfinałowych. Jak to się skończyło – pamiętamy: Lech nie zdobył ani mistrzostwa Polski, ani Pucharu.
Wyróżniającą się postacią za każdym razem był w Arce Rafał Siemaszko. Niepozorny, łysiejący i jakby nazbyt korpulentny. A jednak to on zdobył pierwszą bramkę w dogrywce finału Pucharu przeciwko Lechowi. To 30-latek z Wejherowa – znów strzałem głową – zdobył gola w 92. minucie meczu z Duńczykami, zapewniając Arce zwycięstwo w pierwszym po 38 latach przerwy meczu europejskich pucharów w Gdyni.
Wszyscy pamiętają też, że to Siemaszko zapewnił Arce pozostanie w ekstraklasie. W meczu z Ruchem zdobył bramkę ręką – z premedytacją. Po meczu z Duńczykami trudno było jednak wypominać mu tamtą sytuację. – Siedząc na ławce, myślałem, że skończę jak pan Janusz Kupcewicz, że nie uda mi się strzelić gola w pucharach. Ale jest ta bramka! Coś wspaniałego się dzieje w Gdyni. Myślę, że możemy być dumni. Postaramy się o awans – mówił, nawiązując do najlepszego piłkarza w historii Arki.