Nie będzie to jednak misja z gatunku niemożliwych do wykonania, choć szanse na drugi kolejny awans do Ligi Mistrzów poważnie zmalały. W dodatku trzeba otwarcie przyznać, że w stolicy Kazachstanu mistrzowie Polski mieli masę szczęścia.
Spotkanie rozpoczęli w tragicznym stylu. Przez pierwsze pięć minut nie byli w stanie wyjść z własnej połowy. Jakby zbyt mocno wzięli sobie do serca opowieści o tym, jak trudno gra się w Astanie. W jednej z akcji w ostatniej chwili Legię uratował Michał Pazdan, który rozpaczliwym wślizgiem wybił piłkę spod nóg napastnika. Gdy w końcu udało się nieco uspokoić grę, a Legia nawet zaczęła mieć niezłe okazje, straciła dwa gole.
Bramkę, która daje nadzieję przed rewanżem, zdobył dziesięć minut przed końcem spotkania Armando Sadiku. Michał Kucharczyk chciał strzelać, źle trafił w piłkę i wyszła z tego piękna asysta. Gdyby jednak w tym momencie było 3:0 albo nawet wyżej dla gospodarzy, zawodnicy Jacka Magiery nie mogliby mieć do nikogo pretensji.
Gdy wydawało się, że mimo kiepskiej gry uda się wywieźć z Astany przyzwoity wynik (jakim byłaby porażka 1:2 – w rewanżu wystarczyłoby wygrać 1:0), duet afrykańskich napastników znów rozmontował obronę Legii. Junior Kabananga podał do Patricka Twumasiego, a napastnik uderzył w pełnym biegu. Piłka odbiła się od słupka i wpadła do bramki. Była to już czwarta minuta doliczonego czasu gry. Słodką tajemnicą Macieja Dąbrowskiego pozostanie, dlaczego nie powstrzymał w środku pola rozpędzającego się Kabanangi.
Duet czarnoskórych napastników siał postrach w defensywie mistrzów Polski. Kabananga z Kongo i Twumasi z Ghany byli silni, szybcy, ze zmysłem do gry kombinacyjnej, sprawiali mnóstwo problemów. W rewanżu za tydzień Legii będzie z ich strony grozić wielkie niebezpieczeństwo. Mistrz Polski musi atakować, a Kazachowie nastawią się na szybkie ataki, które lubią ich napastnicy.