Błaszczykowski: Nie zabierajcie mi marzeń

Duchowy przywódca reprezentacji Polski o walce z kontuzją, pracy w Płocku i mundialu w Rosji.

Aktualizacja: 19.06.2018 15:51 Publikacja: 19.06.2018 00:01

Błaszczykowski: Nie zabierajcie mi marzeń

Foto: AFP

Rzeczpospolita: Był moment, gdy myślał pan, że nici z mundialu?

Jakub Błaszczykowski: Był. Wiedziałem, że jest bardzo źle. Na przełomie stycznia i lutego zrozumiałem, że jeśli nie podejmę radykalnej decyzji, mogę nie zagrać na mundialu.

Kilka tygodni później pojechał pan do Płocka, by dzięki uprzejmości trenera Wisły, pańskiego wujka Jerzego Brzęczka leczyć uraz pleców. Pracował pan z fizjoterapeutą Wisły Leszkiem Dyją. Dotarł pan do Płocka i pomyślał: „Co ja tutaj robię"?

Wręcz przeciwnie. Byłem tam szczęśliwy. Jechałem z nastawieniem, że będzie dobrze. Byłem tego pewien. Gdy zdecydowałem się na wyjazd do Płocka, najbardziej potrzebowałem ciężkiej pracy. Jestem na tyle doświadczony i odpowiedzialny, że znalazłbym w sobie odwagę, by powiedzieć selekcjonerowi, że powoływanie mnie nie ma sensu, bo jestem za słaby i nic nie dam drużynie.

Jak wyglądało podejmowanie decyzji?

Najważniejsze było to, że trener Wolfsburga Bruno Labbadia zgodził się na mój wyjazd. Porozmawiałem z nim szczerze, a on mi zaufał. Dla niego nie była to łatwa sytuacja, bo dopiero zaczynał pracę w klubie, chciał, by wszyscy piłkarze byli na miejscu. Wróciłem po trzech tygodniach pracy w Płocku, po kolejnych dwóch grałem w pierwszej jedenastce Wolfsburga. To o czymś świadczy.

Jak wyglądała praca w Płocku?

Było bardzo ciężko. Dwóch treningów nie dokończyłem. Padłem. Tak intensywnie w tak krótkim okresie nigdy nie pracowałem. Wiedziałem jednak, że muszę przez to przejść. Byłem świadomy, co mnie czeka. Na początku ustaliliśmy, że będziemy pracować w Płocku dwa tygodnie, potem powiedziałem Labbadii, że potrzebuję jeszcze tygodnia. A on zachował się super i znów mi zaufał. Po powrocie do Niemiec od razu zacząłem ćwiczyć razem z zespołem.

To był najbardziej ekstremalny epizod w pańskiej karierze?

Tak, bo było tak mało czasu.

Kiedy pan poczuł, że mundial jednak nie ucieknie?

Dopiero w trzecim tygodniu treningów. Wtedy zdałem sobie sprawę, że dam radę. Wcześniej było naprawdę ciężko, nie byłem w stanie wstać z łóżka. To nie był mały problem, straciłem cztery kilogramy.

Nie jest tak, że reprezentacja i jej cele przedłużają panu karierę? Bez niej być może nie znalazłby pan sił, by przechodzić przez taką gehennę?

Jestem ambitny, wiem, co osiągnąłem, wiem, że gdybym teraz się poddał, zrobiłbym sobie największą krzywdę. Nawet gdyby nie było mundialu, robiłbym swoje. Już wcześniej chciałem spróbować indywidualnych treningów z Leszkiem Dyją, ale na przełomie grudnia i stycznia na mój wyjazd z klubu nie zgodził się ówczesny trener Wolfsburga Martin Schmidt. Wiem, że najcięższą walką, jaką toczę, jest ta z samym sobą. Nie ma trudniejszego przeciwnika.

Był pan jednym z bohaterów Euro 2016, zdobył pan dwa gole, ale w ćwierćfinale z Portugalią to pan nie wykorzystał rzutu karnego. Kibice nie mieli jednak do pana pretensji, wręcz przeciwnie. Poczuł pan tę falę miłości?

Gdyby mistrzostwa w moim wykonaniu były inne, to i reakcje mogłyby być różne. Wsparcie kibiców wynikało z tego, że widzieli, jak grałem wcześniej, ile dałem zespołowi. Przyznaję jednak, że nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkałem. Postawa kibiców – to było dla mnie przeogromne wsparcie. Ale na samym końcu musisz z tym wszystkim poradzić sobie sam.

Ma pan na myśli ten niestrzelony rzut karny? Aż tak bolał?

Bolał. Potrzebowałem czasu, by poukładać sobie w głowie tamto pudło. Nie ma chyba osoby, której podobna historia by nie ruszyła. To nie był łatwy moment.

Trenował pan potem rzuty karne?

Dziś karne wyglądają inaczej niż kiedyś. Chodzi mi o rozpracowanie rywali. Rozmawiałem później o tym z reprezentantem Portugalii Vieirinhą. Kolega z Wolfsburga mówił, że mieli nas wszystkich rozpracowanych, zależało im, by dociągnąć do karnych. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale wiedzieli, jak każdy z nas wykonuje jedenastki. Podchodzę do tego tak: nie tacy zawodnicy jak ja marnowali karne, ale trzeba dalej pracować, rozwijać się. Każda porażka napędza do jeszcze cięższej pracy i uczy pokory.

Podejdzie pan jeszcze do karnego?

Tak. Taki mam charakter. Ale od Euro nikt nie pozwolił mi strzelać jedenastki.

Jaka była natura pana kontuzji?

Złożony temat. Miałem naderwany mięsień czworogłowy, problem nie został dobrze zdiagnozowany. Myśleliśmy, że chodzi tylko o naciągnięcie, grałem z tym trzy–cztery tygodnie. Przy takich obciążeniach przeciążyłem plecy, bo jak coś boli, starasz się oszukać, organizm. Zrobiły się stany zapalne w kręgosłupie. No i poszło.

Dla pana to ważne, że w mundialowy bój idzie z przyjaciółmi: Łukaszem Piszczkiem i Łukaszem Fabiańskim?

Fajnie jest jechać na mundial z taką ekipą. Gdy czujesz wsparcie, moc i to, że mamy drużynę. Widać to na treningach i poza nimi. Mamy fajną grupę, powstało coś unikatowego. Cała drużyna pracuje, by bramki nie stracić. Nie ma co wyodrębniać jednego, dwóch czy pięciu zawodników. Mało tego – do tego dochodzi kilkunastu piłkarzy pracujących na to, by pierwsza jedenastka była jak najlepiej przygotowana. Nie można o tym zapominać. Tworzymy całość. Są trenerzy, sztab szkoleniowy, jest kucharz, rzecznik prasowy. To, co widzicie na boisku, jest efektem pracy wielu osób, na efekt końcowy wpływ ma mnóstwo rzeczy. Także, a może przede wszystkim, wsparcie naszych kibiców.

Na prawej stronie reprezentacji nie wiadomo już, kto jest skrzydłowym, a kto obrońcą. W eliminacjach MŚ częściej podawał Łukasz Piszczek a pan wykonał więcej wślizgów. Piszczek strzelił gola i miał trzy asysty, pan zdobył bramkę i miał dwa decydujące podania. Po prawej stronie biegała czworonożna maszyna, która wykonywała zadania wytyczone przez Adama Nawałkę.

Proszę wierzyć, że zawsze wiem, co Piszczu zrobi na boisku. Zawsze. Jak pójdę pięć metrów w prawo, to wiem, że mam go 10 metrów za plecami. Jak wyjdę do piłki, to wiem, że on już idzie na obieg. Jak zejdę do środka, to wiem, że znów mam go za sobą. To automatyzm, którego nie da się wypracować w rok, dwa.

Ale wy od trzech sezonów nie gracie w jednym klubie.

To zostaje. Z żadnym piłkarzem nie miałem takiego porozumienia. Z człowiekiem też. Ale też z żadnym nie spędziłem tylu minut na boisku – w Dortmundzie i kadrze. Gdy widzę, że Łukasz idzie do przodu, wracam na jego pozycję. Te moje odbiory też nie biorą się z niczego. Przecież to wygląda tak, że on pierwszy atakuje rywala, przeciwnik wypuszcza sobie piłkę, a wtedy ja ją odbieram. Łukasz swoim ruchem wymusza mój.

Ma pan cel indywidualny na mundial.

Gdybym miał, to tylko drużynowe.

Jaki?

Wygrać każdy kolejny mecz. Takie mam podejście. Nie potrafię rozmyślać o wielkiej przeszkodzie, która mnie czeka, jeśli wiem, że ta najniższa może mi sprawić trudności. Wszystko musi się odbywać na zasadzie krok po kroku. Skoczkowie wzwyż nie atakują najpierw rekordu świata, tylko po kolei pokonują kolejne wysokości.

Czyli nie analizował pan drabinki turnieju?

Nawet nie wiem, na kogo możemy trafić w 1/8 finału. Wiem, że jesteśmy w ostatniej grupie, bo późno zaczynamy. I że gramy z Senegalem, Kolumbią i Japonią. O reszcie w swoim czasie opowie i przypomni trener.

Pierwsze wspomnienie z mundialu?

Rok 1994 i turniej w USA. Pamiętam, że największą niespodzianką było czwarte miejsce Bułgarii z Leczkowem, Stoiczkowem i Bałakowem w składzie. Mecze oglądaliśmy u kumpla w Truskolasach na maleńkim telewizorze. Trzeba było siedzieć blisko ekranu, by cokolwiek zobaczyć. Miałem dziewięć lat. Z mistrzostw we Włoszech w 1990 r. nie pamiętam nic. Ale dwa lata później na igrzyskach w 1992 r. oglądałem wszystkie mecze. Nagrywałem je na kasety, a potem bez końca je sobie puszczałem. Pamiętam półfinał z Australią, wygrany przez Polskę 6:1. Pamiętam nawet, że Mark Bosnich był już wtedy bramkarzem Australijczyków. Z finału z Hiszpanią najlepiej zapamiętałem, gdy Jurek zaliczył asystę przy bramce Ryśka Stańka na 2:2. No i oczywiście gola Kiko na 3:2 w doliczonym czasie gry.

Był pan dumny, oglądając na igrzyskach swojego wujka Jerzego Brzęczka?

Od tego wszystko się zaczęło. Widziałem Jurka w telewizji i wszystko wydawało mi się takie przeolbrzymie, niedostępne. Bardzo dużo pamiętam z Barcelony, więcej niż z mundialu w USA dwa lata później. Nawet nie do końca wiem, kto tam wygrał w finale.

Brazylia w karnych z Włochami.

No tak, i Roberto Baggio nie strzelił... Ale z igrzysk w Barcelonie pamiętam wszystko. W grupie mieliśmy Kuwejt, pokonaliśmy Włochy z Demetrio Albertinim. A w ćwierćfinale – Katar. Najczęściej na wideo powtarzałem półfinał, bo wygraliśmy 6:1. Finał wyłączałem w 90. min.

Podkreśla pan zawsze, że najważniejszy jest charakter. Jaki jest charakter obecnej reprezentacji Polski?

Najważniejsze, by charakter pokazywać na boisku, a my pokazujemy. Mieliśmy w eliminacjach trudny mecz z Czarnogórą, gdy prowadziliśmy 2:0, rywale doprowadzili do stanu 2:2, ale my natychmiast odpowiedzieliśmy. Potrafiliśmy wyłączyć emocje i wygrać 4:2. Nie było w nas bojaźni. Nikt się nie chował, każdy chciał wziąć odpowiedzialność i odwrócić losy meczu. Fajnie, że możemy przypominać mecz z Czarnogórą w takim kontekście, że potrafiliśmy się podnieść. Chciałbym, żebyśmy za każdym razem potrafili.

Wybrałby pan zwycięstwo w Lidze Mistrzów czy półfinał mundialu?

Nie lubię bawić się takie dywagacje, ale orzełek jest bliższy sercu.

Leo Beenhakker nazywał pana „polskim Cristiano Ronaldo", potem był pan liderem i kapitanem drużyny, aż stał się mentorem dla młodszych zawodników. Podoba się panu ta rola?

To normalne, że chcesz, by z twojego doświadczenia skorzystali młodsi. Chociaż wychodzę z założenia, że najlepiej, jeśli wysłuchujesz opinii, ale na koniec sam podejmujesz decyzję, bo tylko ty będziesz ponosił jej konsekwencje. Podchodzę do młodych, nowych w drużynie, normalna rozmowa kolegi z kolegą. Takie rzeczy powinny wychodzić naturalnie. Wiedzą, że jestem partnerem do rozmowy. Tylko troszkę starszym.

Pańska działalność charytatywna, o której niechętnie pan mówi...

Zostawmy to.

Jedno pytanie. Oddaje pan to, co dostał od futbolu?

Nie. W ogóle nie myślę o tym w ten sposób. Robię to z potrzeby serca.

W czasie wolnym na zgrupowaniu w Arłamowie zaprosił pan do siebie kilkadziesiąt dzieci, długo rozmawiał z nimi...

Nie wyolbrzymiałbym tego. To normalne.

Inni w tym czasie wolą grać na PlayStation.

...

To ostatni mundial Kuby Błaszczykowskiego?

Nie wiem. Nie zabierajcie mi marzeń. Nie bądźcie brutalni. Zobaczymy. Nie myślę o tym, co będzie za cztery lata.

rozmawiał Piotr Żelazny

Rzeczpospolita: Był moment, gdy myślał pan, że nici z mundialu?

Jakub Błaszczykowski: Był. Wiedziałem, że jest bardzo źle. Na przełomie stycznia i lutego zrozumiałem, że jeśli nie podejmę radykalnej decyzji, mogę nie zagrać na mundialu.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sport
Czy Witold Bańka krył doping chińskich gwiazd? Walka o władzę i pieniądze w tle
Sport
Chińscy pływacy na dopingu. W tle walka o stanowisko Witolda Bańki
Sport
Paryż 2024. Dlaczego Adidas i BIZUU ubiorą polskich olimpijczyków
sport i polityka
Wybory samorządowe. Jak kibice piłkarscy wybierają prezydentów miast
Sport
Paryż 2024. Agenci czy bezdomni? Rosjanie toczą olimpijską wojnę domową