Jaki?
Wygrać każdy kolejny mecz. Takie mam podejście. Nie potrafię rozmyślać o wielkiej przeszkodzie, która mnie czeka, jeśli wiem, że ta najniższa może mi sprawić trudności. Wszystko musi się odbywać na zasadzie krok po kroku. Skoczkowie wzwyż nie atakują najpierw rekordu świata, tylko po kolei pokonują kolejne wysokości.
Czyli nie analizował pan drabinki turnieju?
Nawet nie wiem, na kogo możemy trafić w 1/8 finału. Wiem, że jesteśmy w ostatniej grupie, bo późno zaczynamy. I że gramy z Senegalem, Kolumbią i Japonią. O reszcie w swoim czasie opowie i przypomni trener.
Pierwsze wspomnienie z mundialu?
Rok 1994 i turniej w USA. Pamiętam, że największą niespodzianką było czwarte miejsce Bułgarii z Leczkowem, Stoiczkowem i Bałakowem w składzie. Mecze oglądaliśmy u kumpla w Truskolasach na maleńkim telewizorze. Trzeba było siedzieć blisko ekranu, by cokolwiek zobaczyć. Miałem dziewięć lat. Z mistrzostw we Włoszech w 1990 r. nie pamiętam nic. Ale dwa lata później na igrzyskach w 1992 r. oglądałem wszystkie mecze. Nagrywałem je na kasety, a potem bez końca je sobie puszczałem. Pamiętam półfinał z Australią, wygrany przez Polskę 6:1. Pamiętam nawet, że Mark Bosnich był już wtedy bramkarzem Australijczyków. Z finału z Hiszpanią najlepiej zapamiętałem, gdy Jurek zaliczył asystę przy bramce Ryśka Stańka na 2:2. No i oczywiście gola Kiko na 3:2 w doliczonym czasie gry.
Był pan dumny, oglądając na igrzyskach swojego wujka Jerzego Brzęczka?
Od tego wszystko się zaczęło. Widziałem Jurka w telewizji i wszystko wydawało mi się takie przeolbrzymie, niedostępne. Bardzo dużo pamiętam z Barcelony, więcej niż z mundialu w USA dwa lata później. Nawet nie do końca wiem, kto tam wygrał w finale.
Brazylia w karnych z Włochami.
No tak, i Roberto Baggio nie strzelił... Ale z igrzysk w Barcelonie pamiętam wszystko. W grupie mieliśmy Kuwejt, pokonaliśmy Włochy z Demetrio Albertinim. A w ćwierćfinale – Katar. Najczęściej na wideo powtarzałem półfinał, bo wygraliśmy 6:1. Finał wyłączałem w 90. min.
Podkreśla pan zawsze, że najważniejszy jest charakter. Jaki jest charakter obecnej reprezentacji Polski?
Najważniejsze, by charakter pokazywać na boisku, a my pokazujemy. Mieliśmy w eliminacjach trudny mecz z Czarnogórą, gdy prowadziliśmy 2:0, rywale doprowadzili do stanu 2:2, ale my natychmiast odpowiedzieliśmy. Potrafiliśmy wyłączyć emocje i wygrać 4:2. Nie było w nas bojaźni. Nikt się nie chował, każdy chciał wziąć odpowiedzialność i odwrócić losy meczu. Fajnie, że możemy przypominać mecz z Czarnogórą w takim kontekście, że potrafiliśmy się podnieść. Chciałbym, żebyśmy za każdym razem potrafili.
Wybrałby pan zwycięstwo w Lidze Mistrzów czy półfinał mundialu?
Nie lubię bawić się takie dywagacje, ale orzełek jest bliższy sercu.
Leo Beenhakker nazywał pana „polskim Cristiano Ronaldo", potem był pan liderem i kapitanem drużyny, aż stał się mentorem dla młodszych zawodników. Podoba się panu ta rola?
To normalne, że chcesz, by z twojego doświadczenia skorzystali młodsi. Chociaż wychodzę z założenia, że najlepiej, jeśli wysłuchujesz opinii, ale na koniec sam podejmujesz decyzję, bo tylko ty będziesz ponosił jej konsekwencje. Podchodzę do młodych, nowych w drużynie, normalna rozmowa kolegi z kolegą. Takie rzeczy powinny wychodzić naturalnie. Wiedzą, że jestem partnerem do rozmowy. Tylko troszkę starszym.
Pańska działalność charytatywna, o której niechętnie pan mówi...
Zostawmy to.
Jedno pytanie. Oddaje pan to, co dostał od futbolu?
Nie. W ogóle nie myślę o tym w ten sposób. Robię to z potrzeby serca.
W czasie wolnym na zgrupowaniu w Arłamowie zaprosił pan do siebie kilkadziesiąt dzieci, długo rozmawiał z nimi...
Nie wyolbrzymiałbym tego. To normalne.
Inni w tym czasie wolą grać na PlayStation.
...
To ostatni mundial Kuby Błaszczykowskiego?
Nie wiem. Nie zabierajcie mi marzeń. Nie bądźcie brutalni. Zobaczymy. Nie myślę o tym, co będzie za cztery lata.
rozmawiał Piotr Żelazny