Rz: Od 2005 roku Liverpool nie odnosi międzynarodowych sukcesów, a ciągle jest w Europie bardzo popularny. Czym ten klub do siebie przyciąga?
Jerzy Dudek: Tam jest naprawdę magiczna atmosfera, wspaniali kibice. Każdy powinien choć raz przyjechać na Anfield, najlepiej na mecz Ligi Mistrzów. Oni naprawdę żyją według hasła „You'll never walk alone". Wielu ludzi w Europie czeka na sukces Liverpoolu. Nie chodzi nawet o to, żeby utrzeć nosa krezusom. Miłość do czerwonych koszulek się nie kończy. „Once red, always red". Mnie też się to udzieliło. Podobnie było w moim poprzednim klubie Feyenoordzie Rotterdam. Byłem tak zżyty z kibicami, że chciałem sobie zrobić tatuaż z herbem klubu. Liverpool jest podobny do Rotterdamu – to również miasto portowe, ciężko pracujący ludzie, którzy z całego serca kibicują klubowi.
Od pamiętnego finału Ligi Mistrzów Liverpool – Milan minęło 13 lat. Po pierwszej połowie przegrywaliście 0:3...
Wszyscy kibice wstali i zaczęli śpiewać „You'll never walk alone", gdy wychodziliśmy na drugą połowę. Nie było nikogo, kto by powiedział, że już było po meczu. Byłem zawodnikiem Liverpoolu i Realu, znam obie szatnie, liczę na to, że teraz finał też będzie ekscytujący. Oba zespoły stawiają na atak. Hiszpanie uwielbiają finały, a z drugiej strony Liverpool, który nigdy się nie poddaje. Statystyka nie przemawia na korzyść Liverpoolu, bo Juergen Klopp przegrał wszystkie finały, od kiedy jest w Liverpoolu, a z kolei Zinedine Zidane jest specjalistą od zwyciężania. Mam sentyment do jednych i drugich, ale moje serce będzie biło mocniej dla Liverpoolu.
Hasło „This is Anfield" zostaje w pamięci na zawsze?