Wielu francuskich trenerów, skautów, działaczy wolałoby, żeby talent tego piłkarza nigdy nie rozbłysnął pełnym blaskiem. Niewykluczone, że nie oglądają nawet meczów Atletico Madryt, a gdy gra reprezentacja Francji i „Grizou" właśnie znajduje się przy piłce, odwracają głowy od telewizora.
Ten piłkarz jest ich wyrzutem sumienia. Ale dziś we Francji nie sposób uniknąć Antoine'a Griezmanna nawet, jeśli ktoś nie zajmuje się piłką nożną. Pełno go wszędzie – w telewizji, prasie, radiu, na przystankach. Reklamodawcy go uwielbiają, tak jak w Polsce Roberta Lewandowskiego. Na sprzedaży własnego wizerunku zarobił w ubiegłym roku ponad 3 miliony euro.
Za mały
Kiedy jednak jako chłopiec zaczynał grać w piłkę, trenerzy, którzy wyławiali talenty do słynnych na cały świat szkółek piłkarskich, nie zauważali Antoine'a.
Ojciec Alain zjeździł z nim wszystkie wielkie kluby znajdujące się blisko rodzinnego Macon, ale wszędzie słyszał tę samą odpowiedź: „Za mały, za wątły, nie nadaje się do futbolu". Był też w Lyonie, oddalonym o 80 km od Macon, gdzie w środę Griezmann grał z Atletico w finale Ligi Europy i strzelił dwie bramki Olympique Marsylia.
W Lyonie również powiedzieli „nie", podobnie jak w Saint-Etienne, Auxerre, Sochaux, Strasbourgu, Metzu. Do Marsylii na testy akurat nie pojechał, choć w dzieciństwie to OM było jego ulubionym klubem.