Ale na mundial 1982 nie pojechał. Nim zawodnicy pokonali Maltę, upili się w noc poprzedzającą odlot, czego konsekwencją stały się sceny na lotnisku, nazwane „aferą na Okęciu".
Ryszard Kulesza był przyzwoitym człowiekiem, któremu zachowania niegodne reprezentanta Polski nie przychodziły do głowy, więc nie bardzo wiedział, jak na nie zareagować.
Kiedy kibice czekali na radykalne decyzje, z bezwzględną dyskwalifikacją Józefa Młynarczyka, Zbigniew Bońka, Stanisława Terleckiego i Władysława Żmudy, on przyjął postawę zatroskanego ojca, szukającego honorowego wyjścia dla wszystkich. Stracił stanowisko, ale czy przegrał?
Te wstydliwe wydarzenia przypadły na koniec 1980 roku. Piłkarze opacznie zrozumieli kilkumiesięczny „festiwal wolności". W styczniu roku następnego prezes PZPN, prokurator wojskowy generał Marian Ryba przeprowadził w związku pokazowy proces. Przypominał stalinowskie czasy i był zbyt stresujący dla ludzi mających poczucie honoru oraz sprawiedliwości. Ryszard Kulesza i przewodniczący Wydziału Dyscypliny PZPN, pułkownik Wojska Polskiego Stefan Bomba podali się wtedy do dymisji. Niecały rok później wprowadzono stan wojenny i generał poczuł się jak ryba w wodzie.
Kulesza miał szczęście chyba tylko raz w życiu. Kiedy podczas powstania warszawskiego, wrzucony przez niemieckiego żołnierza pod czołg, zdołał na czworakach uciec przed gąsienicami. W tym samym czasie jego ojciec został rozstrzelany. Trzynastoletni chłopak musiał dawać sobie radę sam.