Arsene Wenger: Koniec szlachetnego władcy

Francuz ogłosił, że po 22 latach spędzonych w Londynie przestaje być trenerem Arsenalu. Kończy się epoka w angielskim futbolu.

Aktualizacja: 22.04.2018 20:41 Publikacja: 22.04.2018 20:27

Arsene Wenger: Koniec szlachetnego władcy

Foto: AFP

Za późno? Za wcześnie? Powinien był to zrobić już przed rokiem, kiedy pierwszy raz od ponad 20 lat skończył rozgrywki ligowe poza czołową czwórką i nie zakwalifikował się do Ligi Mistrzów, ale za to zdobył Puchar Anglii?

A może trzeba było się wycofać już rok wcześniej, kiedy wywalczył wicemistrzostwo Anglii? Miał wtedy 66 lat, a pytanie, kiedy w końcu przejdzie na emeryturę, unosiło się nad jego fascynującymi konferencjami prasowymi od dobrych paru sezonów. Może od sierpnia 2011 r., kiedy Manchester United, prowadzony przez jego wielkiego rywala sir Aleksa Fergusona, rozgromił Arsenal aż 8:2, a już na pewno od marca 2014 r., kiedy Chelsea, trenowana przez innego wielkiego przeciwnika Jose Mourinho, wygrała 6:0 – zresztą w tysięcznym meczu, jaki Wenger prowadził w roli trenera.

Wenger out

Transparenty z hasłem „Dziękujemy za wspomnienia, ale czas się pożegnać" były stałym elementem pejzażu podczas meczów Arsenalu już w 2016 r. W ostatnich miesiącach kibice przestali dziękować, pisali po prostu: „Wenger out!".

Trudno się dziwić, nie dość, że Arsenal odpadł z Pucharu Anglii z drugoligowym Nottingham Forest, to także w lidze grał coraz gorzej. Do czwartego w tabeli Tottenhamu, rywala z dzielnicy, traci aż 11 punktów. W 2018 r. nie wygrał jeszcze ligowego meczu na wyjeździe, a przegrywał nie tylko z zespołami z czołówki, ale także z Newcastle, Brighton, Bournemouth czy Swansea. Obrona traci tyle bramek, co najsłabsi w ekstraklasie, a świetny przed laty bramkarz Petr Cech popełnia błąd za błędem.

Ci, którzy oglądają Premier League na co dzień, nie mają wątpliwości: nawet sprowadzani za wielkie pieniądze zawodnicy przestają się w Arsenalu rozwijać, a człowiek, który kiedyś wyznaczał trendy w prowadzeniu nowoczesnego klubu, pozostaje daleko w tyle za Pepem Guardiolą, Jürgenem Kloppem czy Mauricio Pochettino. Nawet gdyby na odchodnym zdołał wygrać Ligę Europejską (w półfinale Arsenal zmierzy się z Atletico Madryt), nie zmieni to wrażenia trwającego od lat regresu.

Koniec klubu wtorkowego

Ale mimo to tekst na pożegnanie Wengera powinien być przede wszystkim hołdem. Kiedy mówimy o zmianach w angielskim futbolu powodujących, że Premier League stała się w ostatnim ćwierćwieczu tak skuteczną machiną biznesowo-marketingową, od razu przychodzą na myśl trenerskie innowacje Francuza. Odziedziczył on drużynę nie dość, że grającą nudną piłkę, to jeszcze złożoną z zabijaków i imprezowiczów (nazywano ich „klubem wtorkowym", bo we wtorek po treningu ruszali w miasto, gdzie – jeśli mieli wolną środę – potrafili balować aż do czwartku).

Po kilkunastu miesiącach współpracy z Wengerem ci sami zawodnicy stali się wzorowymi sportowcami: zaczęli jeść warzywa i przestali słodzić herbatę. Co ważniejsze: zamiast charakteryzującej minioną epokę gry na „jeden zero dla Arsenalu", zaczęli prezentować ofensywny futbol.

Przed żelazną, odziedziczoną jeszcze po poprzednikach obroną, biegał fantastyczny Patrick Vieira, a z przodu czarował Dennis Bergkamp i rozpędzał się niesamowity Thierry Henry. Był taki czas, kiedy żaden europejski klub nie potrafił konstruować akcji z podobną fantazją: płynnie, szybko, z mnóstwem podań wymienianych z pierwszej piłki i na małej przestrzeni. Henry wspominał, że na ulicach Londynu podchodzili do niego przechodnie, mówiąc: „Nie kibicuję wam, ale uwielbiam was oglądać". „Uważam, że wielkie zespoły mają obowiązek wygrywać w wielkim stylu" – mówił Wenger. I wygrywał: mistrzostwa i puchary Anglii, a w sezonie 2003/04 – słynnym sezonie „niezwyciężonego Arsenalu" – nie przegrał 49 kolejnych spotkań.

Ale to nie wszystko. Wenger zbudował też sieć poszukiwaczy talentów, sprowadzał do klubu za grosze przyszłe gwiazdy (Nicolas Anelka kosztował pół miliona funtów, odchodził za 23,5 miliona). To on sprawił, że Arsenal przetrwał długie lata oszczędności związanych z budową nowego stadionu. To on przez cały ten czas utrzymywał klub w europejskiej czołówce. Rywale inwestowali fortuny w piłkarzy (podkupując także jego najlepszych zawodników), on zaś, choć musiał zaciskać pasa, zawsze kończył sezon na tyle dobrze, by w kolejnym grać w Lidze Mistrzów.

Opisywany wcześniej jako futbolowy romantyk, z czasem zaczął jednak wygłaszać gorzkie kazania o sporcie, który traci duszę. Przy linii bocznej stawał się nerwowy, za krytykowanie decyzji sędziów odsyłany bywał na trybuny. Z wciąż prowokującym Mourinho wdał się nawet w przepychankę.

Karykatura staruszka

Także jego podopieczni należeli do piłkarzy wyrzucanych z boisk Premier League najczęściej, a komentatorzy widzieli w tym słabość przygotowującego ich psychicznie menedżera. Rzucanie butelkami, kompulsywne szarpanie za suwak kurtki, twarz zasłonięta dłonią – taki obraz Wengera kojarzy się z drugą fazą jego pobytu w klubie.

Krytykowano go nieustannie. Często niesprawiedliwie: nie było przecież jego winą, że Arsenal nie mógł rywalizować na rynku transferowym z rosyjskim oligarchą Romanem Abramowiczem (Chelsea) czy arabskimi szejkami (Manchester City). Czasami jednak krytyka była słuszna, np. kiedy sprowadzał do klubu kolejnych ofensywnych pomocników, zamiast znaleźć następcę Vieiry, czyli piłkarza, który potrafiłby nie tylko grać do przodu, ale przede wszystkim ochraniać defensywę.

„Wenger się skończył" – pisano, zamieszczając przy tekstach karykatury staruszka, który z uporem trwa przy wczorajszych ideach. Co w tej wizji wydawało się najbardziej przykre: u źródeł zmiany świata były jego pomysły, ale to inni trenerzy potrafili je twórczo rozwinąć.

W czasach kiedy piłka nożna kojarzy się z produktami telewizyjnymi: mydlaną operą, sitcomem czy nawet filmami gangsterskimi, Wenger wydaje się raczej postacią literacką, bohaterem dramatu Szekspira czy wręcz jednego z dawnych mitów. Oto Syzyf, wciąż od nowa budujący drużynę, a potem przyglądający się, jak bynajmniej nie greccy bogowie wykradają jej najlepsze składniki. Oto stary władca, szlachetny (podobno chciał odejść już przed rokiem, ale wtedy klub nie był jeszcze gotowy na zmianę) i lojalny wobec podwładnych (być może z czasem stał się dla nich zbyt łagodny), co również było przyczyną stagnacji. Grający niegdyś w Arsenalu polski bramkarz Łukasz Fabiański mówił, że zaczął się rozwijać dopiero po odejściu do Swansea.

Wenger przegrywał rywalizację w coraz bardziej bezwzględnym otoczeniu. Jego wysuszona twarz przypominała Tolkienowskiego namiestnika Gondoru, Denethora, tracącego zdolność trzeźwego oglądu sytuacji od ciągłego wpatrywania się w palantir.

Może jego dramat polega na tym, że inaczej niż drugi nestor angielskiej piłki Alex Ferguson, zostawiający Manchester United u szczytu potęgi, Arsene Wenger nie ma pozafutbolowych pasji, a o śmiertelnym lęku przed emeryturą mówił wielokrotnie.

Męski wzór

Co myślą o nim młodzi kibice, którzy nie pamiętają Arsenalu sprzed ery Wengera; Arsenalu, którego ironiczną kronikę kolejnych klęsk spisał autor „Futbolowej gorączki" Nick Hornby? Nauczeni szanować przeszłe zasługi, długo zaciskali zęby. Czy teraz czują ulgę?

Są i inne odpowiedzi. „Rozmawiałem z 25-letnim fanem Arsenalu, którego rodzice rozwiedli się, gdy był jeszcze bardzo mały" – napisał dziennikarz „Timesa" Henry Winter. – „Mówił, że nigdy Wengera nie poznał, ale zawsze będzie mu wdzięczny za to, że był jedynym stabilnym męskim wzorem w jego życiu".

Niezależnie od pucharów w gablocie i pieniędzy na koncie, tym też może być piłka nożna. Może być, ale zazwyczaj nie jest.

Autor jest dziennikarzem „Tygodnika Powszechnego", autorem książki i bloga „Futbol jest okrutny".

Za późno? Za wcześnie? Powinien był to zrobić już przed rokiem, kiedy pierwszy raz od ponad 20 lat skończył rozgrywki ligowe poza czołową czwórką i nie zakwalifikował się do Ligi Mistrzów, ale za to zdobył Puchar Anglii?

A może trzeba było się wycofać już rok wcześniej, kiedy wywalczył wicemistrzostwo Anglii? Miał wtedy 66 lat, a pytanie, kiedy w końcu przejdzie na emeryturę, unosiło się nad jego fascynującymi konferencjami prasowymi od dobrych paru sezonów. Może od sierpnia 2011 r., kiedy Manchester United, prowadzony przez jego wielkiego rywala sir Aleksa Fergusona, rozgromił Arsenal aż 8:2, a już na pewno od marca 2014 r., kiedy Chelsea, trenowana przez innego wielkiego przeciwnika Jose Mourinho, wygrała 6:0 – zresztą w tysięcznym meczu, jaki Wenger prowadził w roli trenera.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Zinedine Zidane – poszukiwany, poszukujący
Piłka nożna
Pięciu polskich sędziów pojedzie na Euro 2024. Kto znalazł się na tej liście?
Piłka nożna
Inter Mediolan mistrzem Włoch. To będzie nowy klub Piotra Zielińskiego
Piłka nożna
Barcelona i Robert Lewandowski muszą już myśleć o przyszłości
Piłka nożna
Ekstraklasa. Lechia Gdańsk i Arka Gdynia blisko powrotu do elity