Nie do końca to było prawdą, w dodatku odbieranie punktów kłóciło się z logiką i zasadami sportowej rywalizacji. Cały system, choć może i sprzyjał zwiększaniu zysków, to nie podnosił poziomu rozgrywek. Jak ekstraklasa była drugą ligą europejską, tak jest.
Ktoś poszedł po rozum do głowy i przynajmniej wycofał się z dzielenia punktów. Układ w tabeli po 30 kolejkach jest bardzo interesujący, bo małe różnice punktowe sprawiają, że na siedem kolejek przed zakończeniem rozgrywek nie można przewidzieć, kto zostanie mistrzem, a kto spadnie. Wolałbym jednak prosty system obowiązujący od lat w krajach o bogatszych niż Polska tradycjach futbolowych. Liga polega na dwóch meczach z każdym przeciwnikiem, na jego boisku i na swoim. Kto zdobędzie więcej punktów, ten zostaje mistrzem. Argument o konieczności większej liczby meczów w sezonie można łatwo uwzględnić, zwiększając liczbę drużyn w ekstraklasie. Jest ich 16, mogłoby grać 18.
Różnice między średnimi klubami ekstraklasy a czołówką I ligi nie są duże, o czym w tym sezonie mówi choćby przypadek Górnika Zabrze. Awansował w ostatniej chwili i – dopóki starczyło mu zapału – wnosił do rozgrywek powiew świeżości.
Wielu zawodników pierwszoligowych po przejściu o klasę wyżej radzi sobie równie dobrze. Muszą tylko trafić na odpowiednich partnerów i trenerów. Oczywiście są i przypadki smutne. Moja osobista radość z powodu pierwszego w historii awansu Sandecji do ekstraklasy szybko została stłumiona. Okazało się, że klub nie ma stadionu, odpowiadającego normom, nie może więc rozgrywać meczów w Nowym Sączu. Sandecja zajmuje ostatnie miejsce, nie widać tam symptomów poprawy, może więc przejść do historii jako jedyna drużyna ekstraklasy, która nie rozegrała meczu na boisku w rodzinnym mieście.
Nie jest winą Sandecji, że nie ma odpowiedniego stadionu. Tym powinno zająć się miasto Nowy Sącz. Natomiast pracownicy klubu (dawniej napisałbym – działacze) wcześniej wsławili się próbą zakontraktowania piłkarza Freddy'ego Adu, nie informując o tym nawet trenera. Adu to przebrzmiała sława, który nawet w Nowym Sączu byłby statystą. Kiedy ówczesny trener Radosław Mroczkowski się postawił, władze uległy, ale kilka tygodni później go zwolniły. Taki to profesjonalizm.