Polskie drużyny w europejskich pucharach zwykle w Holandii przegrywały, chociaż w roku 2008 zdarzyło się nieoczekiwane zwycięstwo Lecha nad Feyenoordem 1:0 w fazie grupowej Pucharu UEFA. Drużyna prowadzona przez Franciszka Smudę awansowała dzięki temu do rundy pucharowej.
Najlepsza Legia w historii, ta z przełomu lat 60. i 70., w półfinale rozgrywek o Puchar Mistrzów zremisowała z Feyenoordem na Łazienkowskiej 0:0, czyli tak jak teraz z Ajaksem. Do rewanżu przygotowywała się bardzo profesjonalnie, więc wyruszyła w podróż do Rotterdamu już tydzień przed meczem.
Zamierzała spędzić kilka dni w Berlinie, goszczona przez wojskowy klub Vorwaerts, który w poprzedniej kolejce rozgrywek został przez Feyenoord wyeliminowany, wiedział więc o nim wszystko. I tak się stało. Tyle że dwaj piłkarze Legii zostali na Okęciu przyłapani na przemycie około 3 tysięcy dolarów. Od tej pory nie tylko winowajcy, ale i ich koledzy myśleli o konsekwencjach tego śmiesznego dziś, ale wtedy poważnego, przestępstwa celno-dewizowego, a nie o meczu. Przegrali 0:2.
Dziś legioniści nie muszą myśleć o niczym poza rewanżem. Wynik 0:0 oczywiście stawia w dużo lepszej sytuacji Ajax. Wystarczy mu zwycięstwo 1:0. Ale jeśli Legia strzeli bramkę, a może to zrobić, Holendrzy będą musieli zdobyć dwie.
Te kalkulacje, oczywiste po pierwszym meczu, nabierają trochę innego znaczenia po kilku kolejnych dniach. Po powrocie z Warszawy Ajax rozegrał szósty w tym roku mecz ligowy i odniósł szóste zwycięstwo (1:0 na wyjeździe z Vitesse, bramka Davy Klaassena). Wystąpił w bardzo podobnym składzie jak przy Łazienkowskiej. Zamiast prawego obrońcy Kenny'ego Tete (ukarany czerwoną kartką z Legią by nie zagrał) wystąpił Joel Veltman, a lewego obrońcę Daleya Sinkgravena zastąpił Jairo Riedewald.