Kasper Hamalainen to nie jest piłkarz Legii niezbędny, ten transfer to manifestacja siły...
Gdy odchodził od nas Miroslav Radović, pierwszym piłkarzem, o którym pomyśleliśmy jako o następcy, był Hamalainen. Z przodu potrafi zagrać na kilku pozycjach, ma dobrą psychikę, zna ligę. Warto mieć takiego zawodnika.
Stanisław Czerczesow to też nie jest rozwiązanie na tu i teraz?
Dlaczego?
Henning Berg to był człowiek, który gwarantował pewną wizję prowadzenia klubu....
Zgadza się, ale my na tym skorzystaliśmy. Nauczyliśmy się od niego, jak funkcjonują profesjonalne kluby. Mamy już te doświadczenia.
No właśnie. Tymczasem Czerczesow, to powrót do starej szkoły...
To jest kompletna bzdura. Obciążenia treningowe u Czerczesowa są takie jak w Bundeslidze. A nikt nie powie, że Niemcy to zwolennicy starej szkoły, prawda? Nie obawiałbym się w pewnym sensie nazwać Czerczesowa człowiekiem renesansu. Jego wiedza, otwartość na nowości są imponujące. Jest kosmopolitą, żył w różnych krajach.
To skąd ten obraz surowego radzieckiego trenera?
Z mediów. 90 procent Polaków, jak usłyszy „Rosja", to skojarzy im się z niedźwiedziem albo wódką. A Czerczesow ma jeszcze dość szczególną aparycję i osobowość... Ale on się tym w ogóle nie przejmuje. Po Bergu uznaliśmy, że kolejnym etapem powinno być wpojenie etyki ciężkiej pracy. Nie wierzę, że da się grać dobrze, nie zasuwając ciężko. O to miałem konflikty z Jankiem Urbanem. Uważam, że w życiu nic się nie osiągnie bez bólu, potu i łez.
Czyli za Berga mieliśmy etap uczenia się, czym jest nowoczesność, a teraz – czym jest ciężka praca?
Ale ja uważam, że Czerczesow jest bardziej nowoczesny niż Berg. Nowoczesność to bycie otwartym na nowe rozwiązania i umiejętność ich adaptowania. Trener konserwatywny to taki, który próbuje wszystkich wokół nagiąć do swojej wizji. Bardzo ważny jest element przywództwa i Czerczesow to też zapewnia. Od czasu, kiedy Michał Żewłakow skończył karierę, nie mieliśmy tak silnej osobowości w szatni. A lidera nie da się stworzyć sztucznie. Taką pozycję można tylko samemu zdobyć. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, będziemy chcieli, żeby Czerczesow został dłużej.
Zna pan oczywiście te teorie krążące po Warszawie, że tak naprawdę to wy jesteście za biedni na Legię, że musi za wami stać jakiś kapitał. A jeśli nie stoi, to zaraz wejdzie. Albo Katarczycy, jak pisał „Forbes", albo Rosjanie. Są tacy, którzy twierdzą, że zatrudnienie Czerczesowa jest podyktowane wejściem rosyjskiego kapitału.
Jestem gotów przychylić się do tej opinii, że jesteśmy za biedni, by się bawić w poważny klub piłkarski. To akurat prawda. Wszystkie najpoważniejsze kluby mają właścicieli, którzy dokładają mnóstwo pieniędzy. Nas na to nie stać. Mam jednak nadzieję, że jesteśmy mądrzejsi, że dzięki rozumowi oraz ciężkiej pracy sprawimy, że Legia będzie się rozwijała. Nie wyobrażam sobie sprzedaży klubu, oczywiście mogę mówić tylko za siebie. Powiem szczerze, że pojawiali się różni ludzie...
Z ofertą odkupienia udziałów?
Raczej z pytaniem, czy nie chcemy odsprzedać części udziałów. Nie byli to Polacy... ani Rosjanie. Jestem w stanie sobie wyobrazić dwa modele w przyszłości. Pierwszy – oświeconej spółdzielni socios, na wzór hiszpański. Ale by do tego doprowadzić, musielibyśmy zagrać w Lidze Mistrzów i mieć sprzedane karnety na cały stadion. Drugi – pozyskać poważnych partnerów, którzy wykupiliby część udziałów. Tak jak w Bayernie, gdzie są Adidas, Allianz i Audi. Wtedy nie byłoby tej orki dnia codziennego, byłoby nas stać na skok jakościowy. Marzyłoby mi się coś takiego, ale nie potrafię sobie nawet takiego partnera wyobrazić.
W Bundeslidze obowiązuje zasada 50+1. Bayern, o którym pan wspominał, ma silnych partnerów, ale 50 procent plus jedna akcja należą do macierzystej organizacji non profit. Rozumiem, że pan chciałby partnera, ale żeby te 50 procent plus jedna akcja należały do was?
No tak, ale kwestia kontroli korporacyjnej jest złudna. O tym, kto decyduje, rozstrzygają umowy, a nie liczba akcji. Ważne jest, kto tak naprawdę zarządza. Tu nie dorośliśmy jeszcze do pełnej demokracji, że każdy ma jeden głos. Decyzje muszą być podejmowane w wąskim gronie.
To do kogo należy Legia – klub piłkarski?
No, do Darka Mioduskiego, Maćka Wandzela i do mnie.
Nie do ludzi?
A nie, jeśli chodzi o to, ewidentnie do ludzi. Mamy tego mocną świadomość. Czuję odpowiedzialność społeczną. Posiadanie fizyczne tych akcji jest obciążeniem, a nie przywilejem.
Dariusz Mioduski mówił, że dopuszcza taką możliwość, że kiedyś kibice będą współwłaścicielami Legii...
To naturalna droga. To ma sens i tak powinno być. Ale współwłasność musi być związana z jakimś wkładem. Nie mówię o wielkim kapitale, ale to musieliby być ludzie, którzy kupują karnety w długiej perspektywie czasowej.
Gdzie widzi pan Legię za pięć lat?
Regularnie grającą w Lidze Mistrzów. Mamy dużo większy potencjał niż cała Europa Wschodnia, Skandynawia czy nawet Austria. A im się występy w Lidze Mistrzów zdarzają.
Ale u nas notorycznie marnowane są pieniądze. Chociażby na wiecznie przepłacanych piłkarzy...
To się zmieniło. Bazowe koszty utrzymania pierwszego zespołu, czyli suma pensji piłkarzy, były większe, gdy przychodziłem do klubu. Teraz pojawiło się w ekstraklasie sporo zawodników czeskich, słowackich, nasza młodzież też zaczęła się pokazywać. Oni są tańsi. Nie ma Józefa Wojciechowskiego, co bardzo pomaga. Bogusław Cupiał nie ma gestu, to też pomaga. My nie mamy kasy. Nikt nie nakręca spirali. Nasz komfort polega na tym, że każdemu piłkarzowi w Polsce możemy zaproponować mniejszą pensję, a i tak będzie chciał u nas grać. Bo u nas są większe szanse na zwycięstwa i na premie. My dziś nie musimy się z nikim finansowo ścigać. To jest Warszawa, ludzie chcą tu mieszkać, ale największym atutem byłyby oczywiście zwycięstwa.