– Nie mieliśmy szans go zatrzymać. Philippe i jego rodzina byli w 100 proc. przekonani do przeprowadzki – przepraszał kibiców Liverpoolu Juergen Klopp, dziękując przy okazji Coutinho za sportową postawę w ostatnich miesiącach.
Brazylijczyk mógł wyjechać do Katalonii już latem, ale wówczas działacze z Anfield nie wyrazili na to zgody. W przeciwieństwie do wielu innych gwiazd futbolu nie obraził się, nie strajkował, tylko harował na boisku. W 19 meczach Premier League i Ligi Mistrzów strzelił 12 bramek. Liverpoolowi rozstać się z nim było tak ciężko, że w klubowym kalendarzu na 2018 r. Coutinho został twarzą stycznia.
Wygląda na to, że na Anfield zaklinano rzeczywistość. Transfer musiał być przesądzony od co najmniej kilkunastu dni, bo firma Nike jeszcze przed otwarciem zimowego okna zamieściła na swojej stronie zdjęcia gotowych do kupna koszulek Barcy z nazwiskiem Brazylijczyka. Saga dobiegła końca w poniedziałek, gdy Coutinho przeszedł badania, podpisał 5,5-letni kontrakt i został zaprezentowany kibicom na Camp Nou.
Oczekiwania są ogromne, przychodzi jako następca Neymara, najdroższego piłkarza świata. W dodatku będzie musiał udowodnić, że sam jest wart niewiele mniejszych pieniędzy (po spełnieniu określonych warunków nawet 160 mln euro). – Z Neymarem od dawna jesteśmy przyjaciółmi, gramy w reprezentacji Brazylii, ale każdy z nas ma inne atuty – Coutinho ucieka od porównań do swojego rówieśnika.
I choć nie zagrał jeszcze na mundialu ani na zakończonych zwycięstwem Canarinhos igrzyskach w Rio, a w klubowym futbolu jego największymi osiągnięciami są Puchar i Superpuchar Włoch z Interem, nie brak głosów, że Barcelona zrobiła złoty interes. Na wszelki wypadek w jego kontrakcie wpisano kwotę odstępnego w wysokości 400 mln euro.