Legia nazywana jest wprawdzie polskim Bayernem, ale jej możliwości finansowe i organizacyjne nie przekładają się na grę.

O tym czy obroni tytuł zadecyduje mecz z Lechem w Poznaniu. Można się spodziewać kompletu publiczności i emocji, być może, do ostatniej minuty.

Legia broni tytułu. O tym jak nielogiczny może być futbol świadczy to, co obserwowaliśmy w tym klubie w ostatnich tygodniach. Romeo Jozak miał być trenerem na lata, a był zaledwie na kilka miesięcy. Dariusz Mioduski, nie chcąc robić rewolucji, namaścił na chwilowego zastępcę jego asystenta Deana Klafuricia. Wielu ekspertów uważało, że to zły pomysł, bo co sensownego może zrobić asystent, który do tej pory nawet się nie odzywał. Okazało się, że kiedy już się odezwał, to potrafił odbudować drużynę, nie przegrał z nią żadnego z siedmiu meczów, zdobył Puchar Polski, jest na dobrej drodze do obrony mistrzostwa. Miał swoje zdanie i metody. I co teraz ma zrobić Mioduski? Zwolnić go i szukać kogoś z lepszym nazwiskiem? - Każda minuta pracy w Legii jest spełnieniem moich marzeń - powiedział Klafurić na konferencji po meczu  Górnikiem.

Legia spełniła podstawowy warunek do obrony tytułu: pokonała Górnika. Ale Jagiellonia wywiozła trzy punkty z Lubina, a Lech zremisował w Krakowie z Wisłą, pozbawiając się szans na tytuł. Może go zdobyć już tylko Legia lub Jagiellonia - jak przed rokiem.

W ostatniej kolejce Legia gra z Lechem w Poznaniu, a Jagiellonia z Wisłą Płock w Białymstoku. Przy założeniu, że Jagiellonia zdobędzie trzy punkty Legia  musi co najmniej zremisować. Przy równej liczbie punktów mistrzem zostanie Jagiellonia.

Ale dopisywanie Jagiellonii punktów przed meczem może być zawodne. Każda z czterech najlepszych drużyn ma jeszcze o co grać. Stawką jest nie tylko tytuł mistrza Polski, ale i czwarte miejsce w tabeli, równoznaczne z prawem gry w Lidze Europy. Wisła będzie walczyła właśnie o to. Lech - o honor, Legia - o tytuł.