Nie wiem dlaczego trener wystawił drużynę, jaka nigdy już nie spotka się w takim składzie. Mógł pozostawić choćby Grzegorza Krychowiaka, aby razem z Piotrem Zielińskim, Karolem Linettym czy Krzysztofem Mączyńskim organizował grę w środku pola. Żadna nasza formacja w tym meczu nie miała lidera. Nie był nim ani jeden obrońca, nawet Piotr Zieliński nie rozumiał się z partnerami w pomocy, a napastnika w ogóle nie było.
Jakub Świerczok wystąpił po raz drugi i w dwóch meczach oddał dwa strzały. Nie jest łatwo zastąpić Roberta Lewandowskiego i nikt tego nie zrobi. Ale też każdy na tej pozycji powinien liczyć na podania od partnerów, a tego dużo nie było.
Przegraliśmy nie tylko dlatego, że najlepsi polscy zawodnicy spotkali się po raz pierwszy i zupełnie się nie rozumieli. Meksykanie przewyższali nas zdecydowanie pod jednym względem, który zadecydował o ich wyraźnej przewadze w ciągu półtorej godziny i jednej bramce - techniki. Swobodnie panowali nad piłką, podawali ją sobie na małej powierzchni, obok nóg zdeprymowanych Polaków. Wychodzili dzięki temu z każdej trudnej sytuacji.
My wyglądaliśmy pod tym względem jak juniorzy, którzy dopiero uczą się podbijać piłkę i grać w dziadka. Nawet jeśli Zielińskiemu i rzadziej Mączyńskiemu lub Linettemu udało się opanować piłkę i podać ją tam, gdzie chcieli, spotykali się albo z brakiem zrozumienia partnerów, albo byli oni wyprzedzani przez Meksykanów. Spanikowani obrońcy wybijali piłkę aby dalej od bramki. Polska nie przeprowadziła ani jednej akcji, w której brałoby udział kilku zawodników, a akcja kończyłaby się strzałem. Te nieliczne były kontratakami.
Dobrze, że do meczów z Urugwajem i Meksykiem doszło. Mówiło się, że musimy poznać styl gry reprezentacji z Ameryki Łacińskiej, bo na którąś możemy trafić na mundialu. Tyle, że style Urugwaju i Meksyku całkowicie się od siebie różniły. Urugwaj grał bardziej po europejsku, a Meksyk po brazylijsku, czyli z grubsza tak, aby jak najdłużej mieć piłkę przy nodze. Już wiemy, że z takim sposobem możemy mieć problem.