W sobotę zabrzanie odnieśli ósme zwycięstwo w sezonie. Pokonali Lecha 3:1, a mecz oglądało ponad 24 tysiące kibiców. Nowy stadion w Zabrzu, mający zdaniem pesymistów świecić pustkami, jest od lipca najbardziej wypełnioną areną w ekstraklasie.
Taki mecz jak z Lechem to modelowy przykład emocji, jakich oczekuje kibic. Już w 13. minucie, po faulu Rafała Janickiego na Danim Suarezie Igor Angulo zdobył prowadzenie z rzutu karnego. Dwadzieścia minut później Szymon Żurkowski, strzałem zza pola karnego zdobył swojego pierwszego gola w ekstraklasie i na przerwę górnicy schodzili z dwubramkową przewagą.
Górnik składa się wciąż z zawodników, którzy dopiero od kilku miesięcy pracują na pozycję taką, jaką w Lechu mają Radosław Majewski, Łukasz Trałka, Maciej Makuszewski, Darko Jevtić czy Christian Gytkjaer. I kiedy ta grupa wreszcie pozbierała się na boisku, po przerwie przez wiele minut Górnik ograniczał się do obrony. A kiedy Gytkjaer zdobył gola dla Lecha, wydawało się, że zaraz padnie drugi. Jednak wtedy Górnik przeprowadził kontratak, po którym Igor Angulo zdobył trzeciego gola.
Trener Lecha Nenad Bjelica popełnił błąd, zdejmując w 80. minucie z boiska dwóch zawodników, mających największy wpływ na grę: Majewskiego i Jevticia. To tak, jakby sam sobie wybił dwa przednie zęby. Zmiana ustawienia na bardziej ofensywne też nic nie dała. Łotysz Denis Rakels jest po powrocie a Anglii cieniem zawodnika, który półtora roku temu imponował grą w barwach Cracovii.
Zwycięstwo Górnika w tym meczu i postawa w całej rundzie jesiennej cieszy, bo ten klub dał lidze dużo świeżości i zaprzeczył stereotypom. Jeszcze wiosną nie wiadomo było, czy Górnik awansuje do ekstraklasy. Udało się to z drugiej pozycji (za Sandecją), w ostatniej kolejce rozgrywek. Trenerem był już wtedy Marcin Brosz, który ma talent, ale nie ma parcia na szkło i nie szaleje przy linii bocznej, więc wciąż jeszcze nie jest tak popularny, jak kilku innych znanych trenerów, którzy osiągnęli niewiele, ale umieją się promować.