Jak na absolwenta kolońskiej szkoły trenerskiej Christoph Daum się nie wysilił. Jego promotorzy nie byliby z niego dumni. Takie plany taktyczne wymyślali trenerzy w czasach systemu WM, doradzając swoim zawodników żeby grali górą, bo mają z wiatrem.
Ale co ma zrobić trener przeciętnej rumuńskiej reprezentacji, grając przeciw Polsce, w której dziś w wyjściowej jedenastce nie ma miejsca dla Grzegorza Krychowiaka (30 mln euro wartości) i Arkadiusza Milika (32 mln). Są inni, a różnicy nie widać. Rumuni zaczęli grać dopiero kiedy stracili trzecią bramkę i już nie mieli czego bronić. Gol dla nich padł po pierwszym prawdziwym strzale, jaki oddali na bramkę Wojciecha Szczęsnego. Kiedy przycisnęli, nasza drużyna wpadła w kłopoty i dopiero wtedy widać było brak Kamila Glika.
Polacy rozegrali jednak mecz wzorcowo. Niektóre ich akcje, z szybką wymianą podań, dezorganizujących rumuńskie linie obronne przypominały to, co oglądamy w Lidze Mistrzów w wykonaniu Realu, Barcelony, Juventusu czy Bayernu. To był futbol na najwyższym poziomie.
To, co zrobił Robert Lewandowski przestaje zadziwiać. To jest jego norma. Wszelkie przymiotniki określające jego talent i możliwości już chyba zostały wykorzystane. Jedną bramkę z karnego zdobył trafiając w lewy róg, drugą w prawy, trzecią głową po rzucie rożnym. Jeśli nie można zdobyć gola z akcji, trzeba umieć wykorzystać kornery i jedenastki. Wychodzi na boisko i strzela, morduje przeciwników psychicznie, odbiera im jakiekolwiek nadzieje.
Kamil Grosicki (50. mecz w reprezentacji) jest szybszy od każdego obrońcy, Piotr Zieliński już chyba wreszcie poczuł się w reprezentacji komfortowo, bo gra tak, jak powinien, biorąc pod uwagę jego talent. Podania Zielińskiego przypominały to, co pamiętam ze starych meczów z udziałem Kazimierza Deyny.