To, co stało się w Warszawie, jest nie tylko największą sensacją tegorocznych rozgrywek, ale i kłopotem dla trenera Jacka Magiery. Mistrz Polski przegrał z ostatnim zespołem w tabeli, a Ruch na to zwycięstwo solidnie zapracował i na nie zasłużył. Legia po dobrym meczu z Ajaksem sprawiała wrażenie drużyny, która z Ruchem może wygrać jedną nogą. Zimny prysznic wylał na nią Patryk Lipski, strzelając już w 10. minucie bardzo ładną bramkę z wolnego. Przed przerwą Maciej Urbańczyk dołożył drugą, jeszcze ładniejszą. Magiera przeprowadził w przerwie dwie zmiany i kiedy miał nadzieję, że to grę odmieni, Legia straciła trzeciego gola. W drugiej połowie Ruch był pod bramką Arkadiusza Malarza dwa razy i zdobył jednego gola.
Legia nie schodziła z połowy przeciwnika, ale grała albo tak schematycznie jak Anglicy przed drugą wojną światową, albo bez pomysłu. Idealna sytuacja dla broniących się dobrze i wręcz bohatersko chorzowian. Wszyscy zagrali w nim wzorcowo, nikt w Legii nie zasłużył na pochwały. Mistrzów Polski pokonali między innymi prawie 40-letni Łukasz Surma, który już dawno odszedł z Łazienkowskiej jako emeryt oraz Jarosław Niezgoda, którego Legia wypożyczyła do Ruchu. Jeśli trener i kibice myśleli, że już wszystko przy Łazienkowskiej jest w porządku i tytuł na pewno zostanie obroniony, to od niedzielnego wieczoru już tej pewności nie będzie. Co nie oznacza, że w czwartek Legia nie strzeli brami w Amsterdamie.
Jakkolwiek by było ostatnie miejsca w tabeli zajmują kluby, których trenerzy byli selekcjonerami reprezentacji Polski: Waldemar Fornalik pracuje w Ruchu, a Franciszek Smuda w Łęcznej. Trzeci od końca Piast trenowany jest przez wicemistrza Europy Radoslava Latala. Pierwsze miejsce zajmuje Lechia, dla której Piotr Nowak zostawił reprezentację Antigui i Barbudy, 90. miejsce w rankingu FIFA (Polska jest czternasta, najwyżej w historii klasyfikacji). Taki bywa sens piłki nożnej.
Tydzień temu, po zwycięstwie nad Jagiellonią 3:0 w Gdańsku zaczęto realnie myśleć o pierwszym w historii Lechii tytule mistrza Polski. Radość była uzasadniona. Biało-zieloni pokonali lidera, przejęli od niego żółtą koszulkę rozgrywek, wydawało się, że nie tylko kadrowo ale przede wszystkim psychicznie są mocni jak nigdy wcześniej.
Minął tydzień i te kalkulacje przestały być aktualne. Można przyjąć, że Lechia straciła punkt w Niecieczy trochę pechowo, po karnym za przypadkowe zagranie ręką Mario Malocy w ostatniej (96.) minucie. Ale przez półtorej godziny zrobiła niewiele aby wykazać wyższość nad zespołem, którego zawodnicy na każdej pozycji są słabsi od lechistów. Dodatkową motywacją miał być fakt, że Termalica jest jedyną drużyną, która w tym sezonie pokonała Lechię w Gdańsku. Ale okazało się, że i o tym goście zapomnieli. Tym razem Termaliki nie zlekceważyli, ale też nie przyłożyli się na tyle, żeby wziąć rewanż. Jeśli najlepszym zawodnikiem drużyny jest bramkarz Duszan Kuciak, to coś mówi o jego kolegach z pola.