Jacek Magiera przeprowadził z Legią jeden trening i jeden rozruch, a wiedział o niej więcej niż poprzednik. To, co w meczu z Borussią zrobił ze składem Legii Besnik Hasi miało charakter sabotażu. Magiera nie mógł odmienić nagle drużyny, bo chociaż nosi przydomek Magic, to magikiem nie jest. Ustawił więc Legię przynajmniej tak, żeby formacje ze sobą współpracowały, a piłkarze nie musieli zgadywać myśli partnerów.
Pewnie powiedział też zawodnikom, że jeśli będą siedzieli Portugalczykom na karkach, podwajali krycie i zagęszczali obronę nie tylko na polu karnym, ale wcześniej, to nawet najlepsi technicy nie dadzą sobie rady. Legia realizowała ten plan przez ponad 20 minut. Technika i szybkość graczy Sportingu wcześniej czy później musiała jednak wziąć górę.
Legia nie jest dobrze przygotowana do sezonu, po zawodnikach widać braki szybkościowe i kondycyjne więc można się było obawiać, że w drugiej połowie straci kolejne gole. Ale legioniści pozytywnie zaskoczyli - częściej mieli piłkę niż w pierwszej części, a to, że Portugalczycy wyraźnie zwolnili tempo, ułatwiając nam obronę to już nie nasze zmartwienie. Trzeba jednak pamiętać, że legioniści nie oddali na bramkę Sportingu ani jednego celnego strzału. Nie ma armat to nie ma i bramek.
Jakiś mały postęp widać. Jacek Magiera nie tylko przywrócił Jakuba Rzeźniczaka do gry, ale zrobił go kapitanem, co - o ile mi wiadomo - bardzo pozytywnie wpłynęło na drużynę, o której być może zaczniemy pisać i mówić - zespół lub kolektyw. Do tej pory to był zmieniający się co tydzień zlepek nie rozumiejących się ze sobą najemników.
Trener dał też sygnał, że nie ma świętych krów. Ktoś kto został kupiony nawet za duże pieniądze musi najpierw przekonać, że nadaje się do drużyny. Nemanja Nikolić biegający w tempie oldboja musi się liczyć z tym, że zostanie zdjęty z boiska. Nową sytuację chyba najszybciej zrozumiał Vadis Odjidja, który po wejściu z ławki zagrał bardzo ambitnie.