Legia wygrała z HSK Zrinjski Mostar 2:0 i awansowała do trzeciej rundy eliminacyjnej Ligi Mistrzów. I to właściwie tyle z pozytywów. W meczu, który musiał się odbyć, i o którym nikt w Warszawie już za kilka dni pamiętać nie będzie, nie szło zawodnikom Besnika Hasiego lekko łatwo i przyjemnie. Musieli się z Bośniakami solidnie namęczyć, nabiegać, a nawet podenerwować. Chociażby, gdy w drugiej połowie po nieporozumieniu w szeregach Legii, jeden z zawodników gości obił piłką słupek bramki Arkadiusza Malarza.
Albański szkoleniowiec Legii może w końcu nieco głębiej odetchnąć. Jakby nie patrzeć, to właśnie mecz ze Zrinjskim był najważniejszym spotkaniem początkowej fazy sezonu. Odpadający na tym etapie kończy bowiem swoją przygodę z Europą. Dopiero w trzeciej rundzie przegrywający zespół przesuwany jest do eliminacji Ligi Europejskiej. Po końcowym gwizdku kamień spadający z serca prezesa Bogusława Leśnodorskiego dało się słyszeć nawet mimo głośnych śpiewów kibiców.
A Legii szczególnie w pierwszej połowie szło przeciwko Bośniakom jak po grudzie. Jeszcze w pierwszym kwadransie z powodu urazu musiał boisko opuścić Guliherme. Pierwsze diagnozy nie nastrajają optymistycznie, bowiem wygląda na to, iż Brazylijczyk doznał wybicia barku. Przerwa w treningach może potrwać nawet i trzy tygodnie. A przecież Guilherme był na początku sezonu obok zupełnie niewyróżniającego się dziś Thibaulta Moulina najlepszym zawodnikiem mistrza Polski. W jego miejsce Hasi posłał na murawę Kaspera Hamalainena i w Legii zaczął się bałagan. Niemal do końca pierwszej części spotkania w środku pola można było obserwować gwałtowne dyskusje. Moulin i Tomasz Jodłowiec co chwila coś grającemu pierwszy mecz w tym sezonie Finowi tłumaczyli, pokazywali, ustawali go. cały czas strofował go też trener Hasi spod linii bocznej boiska.
I trzeba przyznać, że wszyscy mieli swoje powody. Hamalainen podejmował bowiem złe wybory, źle podawał, tracił piłkę, ewidentnie nie mógł na murawie się odnaleźć. Widoczny był też jego brak ogrania – źle przyjmował piłkę, odskakiwała mu, brakowało mu czucia. To jednak Hamalainen właśnie uspokoił ten mecz i postawił kropkę nad „i”. W drugiej połowie zdecydował się na rajd środkiem boiska, ładnie podał do wbiegającego w pole karne Nemanji Nikolicia, a Węgier w stytuacji sam na sam z Daliborem Koziciem zdobył swoją drugą bramkę w tym spotkaniu (trzecią w dwumeczu).
Pierwszego gola Nikolić strzelił jeszcze w pierwszej połowie ładnie wykonując rzut karny. Francuski sędzia Nicolas Rainville w tej sytuacji wykazał się jednak bardzo gospodarskim podejściem. Uznał, że jeden z piłkarzy mistrza Bośni zagrał w polu karnym ręką, chociaż mógł swobodnie puścić grę dalej.